SZKOŁY NIEDZIELNE – Dług wdzięczności.

Pytanie (1910)Kieruję zajęciami dla dzieci w Szkole Niedzielnej. Dzieci te mnie lubią i ja także bardzo je lubię, i chociaż poważnie interesuję się Prawdą, to jednak nie czuję, żeby zobowiązywało mnie to do porzucenia swej pracy. Spoczywa na mnie dług wdzięczności wobec Kościoła metodystycznego za jego pracę pasterską nade mną w mojej młodości i pragnieniem moim także jest paść owieczki, jak czynił to Chrystus. Czy Pismo Święte uczy inaczej?

Odpowiedź – Będąc na twoim miejscu, nie czułbym się tak bardzo zobowiązany wobec Kościoła metodystycznego jak wobec Pana, od którego pochodzi wszelki dobry i doskonały dar. Dlatego jeśli jesteś członkiem Kościoła metodystycznego Wesleya lub innego, dającego ci pewną miarę światła i prawdy, bądź wdzięczny za to, lecz główną wdzięczność miej dla Boga. Jeżeli jesteś prawdziwie Pańskim, to należysz do Niego, jak to wyrażamy w pieśni: „Nie należę już do siebie, Jezu ja dziś jestem Twój” [HoD, PBT 191]. Zatem ja odrzuciłbym od siebie myśl o szczególnym zobowiązaniu albo należeniu do kogokolwiek. Nie myślę, żebyśmy chcieli należeć do kogokolwiek oprócz Pana. Do Niego należymy i nie możemy mieć dwóch panów. Dobrze by było, gdybyśmy najpierw z przekonaniem zdecydowali, komu chcemy służyć. Znam dużo ludzi należących do Kościoła prezbiteriańskiego, episkopalnego lub metodystycznego, którzy, naturalnie, nie zaparliby się tego, że należą do Pana, jednak tu mamy przyznawanie się do dwóch panów. Coś w tym jest nie tak. Twoi przyjaciele metodyści może dali ci znaczną miarę światła i prawdy, ale niewiele z tego pozostało.

Teraz co do zobowiązania wobec Szkoły Niedzielnej. Jeżeli twoje poświęcenie było takim, jakim być powinno, to by znaczyło, że oddałeś samego siebie Panu ze słowami podobnymi do słów Jezusa: „Oto idę; w księgach napisano o mnie; abym czynił wolę twoją, Boże mój!” [Psalm 40:8] – wolę Bożą, a nie wolę metodystów, prezbiterian lub jakiegokolwiek innego kościoła lub organizacji. Cóż tedy powinieneś rozumieć przez wolę Bożą? Możesz postawić sobie pytanie: Czy byłoby wolą Bożą nadal uczyć tę klasę, składającą się, powiedzmy, ze 125 dzieci? Nie wiem, oczywiście, przez kogo zostało wstawione to pytanie; jeżeli jest to kobieta, stanowiłoby to, moim zdaniem, pewną różnicę. Uważam, że jako nauczycielka miałaby dobrą sposobność uczyć dzieci niektórych prawd. Gdyby jednak była tak skrępowana, że nie mogłaby uczyć prawdy, to trwając na swoim stanowisku, czyniłaby im szkodę, zamiast ich wyswobadzać. Lecz gdy zarząd danego kościoła niewiele zważa na tę sprawę i mówi: My chcemy, aby nasze dzieci miały pewne wskazówki i ćwiczenia; wiemy, że ty nie wierzysz w doktryny Wesleyowskiego Kościoła metodystycznego, ale starasz się postępować według Biblii, tak jak wskazuje ci twoje sumienie, więc będziemy radzi, gdy nadal zechcesz uczyć nasze dzieci tego, co uważasz za prawdę. Wtedy ja bym pozostał i nadal uczył, chyba że przeszkadzałoby mi to w moich obowiązkach domowych. Gdybyś miała zaniedbać swój własny dom, dzieci lub męża, to nie byłoby to właściwe. Ja nie zaniedbywałbym własnych dzieci, aby uczyć cudze.

Znam pewną bardzo zacną niewiastę chrześcijankę, która była dobrą nauczycielką klasy biblijnej, lecz własnego syna zaniedbała tak, że wyrósł na niedowiarka. Często myślałem, że postąpiłaby znacznie lepiej, gdyby pilnowała tego, co Bóg powierzył jej pieczy, czyli jej własnych dzieci.

Gdyby pytający był mężczyzną, to zdaje mi się, że mógłby znaleźć lepsze sposobności służby. Jeżeli w danej klasie znajduje się 125 dzieci, to niektóre z nich z pewnością są bardzo małe. Jeżeli więc to jest brat, to mógłby znaleźć niektóre starsze dzieci i powierzyć im uczenie tych mniejszych, opowiadanie im historii, aby je tylko czymś zająć i powstrzymać od robienia psot. [683,2]