Stanowczość
w budowaniu charakteru
„Obierzcież
sobie dziś, komu byście służyli;
(...) aleć ja i dom mój będziemy służyli Panu” – Joz. 24:15.
N |
iezdecydowanie jest
jednym z największych nieprzyjaciół w budowaniu charakteru, zaś
wolność, czyli przywilej wyboru, ćwiczenie naszej woli, to jedno
z najwspanialszych błogosławieństw przypisanych człowieczeństwu
i ważny element podobieństwa człowieka do Stwórcy. To prawda, widzimy
wolę, stanowczość odnośnie celu przejawianą na każdym poziomie życia, nawet
w pełzającym robaczku lub ślimaku. Ale ludzka wola, bardziej bogato
obdarzona przez Stwórcę, ma wyższą rangę, wyrażającą się w możliwości
podejmowania decyzji w zakresie wyższej moralności, rozstrzygania kwestii
sprawiedliwości i miłości, jakie oddziałują i wpływają na wszystkie
sprawy życia. Gdzie byśmy nie popatrzyli, przekonamy się, że ludzie, którzy
odnoszą sukcesy w jakiejkolwiek dziedzinie życia, mają cel, wolę
i determinację – zarówno odnośnie dobrych rzeczy, jak i złych lub
obojętnych. Widzimy także, że ci, którzy nie mają obranego celu, woli,
intencji, nie są też skuteczni. Jak oświadcza Pismo Święte: „Mąż umysłu
dwoistego jest niestateczny we wszystkich drogach swoich” – Jak. 1:8. Gdy
przypatrzymy się, czego uczy historia, to zauważymy ciągle tę samą lekcję
powtarzaną przez całą przeszłość. Zatem można dobrze utrwalić w naszych
umysłach to, że jedną z najważniejszych trudności dla przeważającej części
rodzaju ludzkiego jest brak zdecydowania, chwiejność w postanowieniach.
Jak wynika z obserwacji, najgorsze ze
wszystkiego jest to, że ogromna większość rodzaju ludzkiego znajduje się
w tym stanie niepewności, niezdecydowania, nie posiadając pozytywnego
dążenia, ustalonego celu w życiu. W konsekwencji ludzie są
nieszczęśliwi, niezadowoleni i niczym plewy rozwiewani są tu i tam
przez każdy powiew wiatru. Ludzie ci – niezadowoleni, bez celów
i zamiarów, na wpół przytomni – są niebezpiecznym elementem społeczeństwa,
który wkrótce sprowadzi na świat straszną anarchię, mającą, jak jasno wskazuje
Pismo Święte, zakończyć teraźniejszy Wiek i wprowadzić nową dyspensację.
Zapoczątkowanie Tysiąclecia
Wielu ludzi, przechodząc ulicami, może
wyczytać na twarzach swoich bliźnich niezdecydowanie, brak ustalonego zamiaru
lub prawdziwego celu w życiu. Niektórzy wyglądają cierpko, pochmurnie,
odczuwają zazdrość wobec swoich bliźnich, którym z powodu zdecydowania
i posiadania celu lepiej się powodzi w różnych sprawach życia. Inni
mają wygląd zrezygnowany i przybity, świadczący o tym, że nie mają
oni perspektyw na przyszłość i jedynie znoszą obecny byt z obawą, że
przyszłość może być gorsza. Inne twarze ukazują zaangażowanie – pragnienie
znalezienia drogi powodzenia, ze świadomością, że trudno ją znaleźć
i nadzieją, że może będą oni wśród niewielu szczęśliwców. Twarze jeszcze
innych wskazują, że ich umysł jest całkiem uśpiony, że żyją tylko po to, by
jeść, spać, mówić i chodzić, jak istoty zwierzęce, nie siląc się nawet na
pragnienie posiadania jakiegoś celu lub na zadanie sobie pytań: W jakim
celu zostałem stworzony? Jak mogę najlepiej osiągnąć ten cel? Co przyczyni się
do mojego intelektualnego i fizycznego dobra, a co będzie przeszkodą?
Jeszcze inne twarze wskazują na intensywność zamiarów i usiłowań, ale
pełne entuzjazmu, niespokojne, zatroskane oblicze dowodzi, że ambicje
i przedsięwzięcia nie sięgają zbyt wysoko, lecz realizują się na niskim,
samolubnym poziomie – ja, moja żona, mój syn Jan i jego żona: nas czworo
i nikt więcej.
Jak mało twarzy
wskazuje, że ich właściciele posiadają równowagę umysłu, że mają cel
w swym życiu i że jest to szlachetny, zaszczytny, wzniosły cel,
wspaniałomyślny i dobroczynny wobec innych! Tymczasem to właśnie powinno
zostać uznane za idealne oblicze, takie, które wskazuje, że kontrolę sprawują
wyższe elementy umysłu, a zwierzęce instynkty zdobywania pokarmu
i schronienia nie zawładnęły ludzkimi przymiotami człowieka stworzonego
pierwotnie na obraz i podobieństwo Boże. Kto uznaje to za właściwy,
idealny stan, powinien pilnie się starać, by odkryć jego tajemnicę. Ten sekret
będzie polegał na ustaleniu celu, dostosowaniu umysłu i woli do zasad
mądrości i sprawiedliwości oraz na sprzeciwie wobec grzechu,
niesprawiedliwości itp.
Wybieranie mądre i niemądre
Ponieważ bardzo
ważne jest, żebyśmy dokonali mądrego wyboru, podjęli właściwą decyzję,
naśladowali należyte zasady, w wielu przypadkach zachodzą pewne osobliwe
sytuacje, w których nawet kiepski wybór, niemądry cel może być bardziej
pożądany niż jego brak. Na przykład, dążenie to tego, by być bogatym, nie może
być uznane za dobrą, zaszczytną czy godną polecenia ambicję; aczkolwiek decyzja
ta, zajmując czyjś czas, ożywiając czyjąś energię, pobudzając czyjś umysł, może
się okazać źródłem spokoju i wygody dla tego, kto tak zdecydował
i kto poświęca swe życie realizowaniu tego zamiaru. Niezależnie od tego,
czy osiągnie on swój cel, czy nie, nadaje to przynajmniej kierunek jego życiu,
angażując jego talenty, ożywiając go, służąc jego wygodzie i czyniąc go
dziesięć razy bardziej użytecznym dla społeczeństwa niż jest to
w przypadku człowieka bez zamierzeń. Nie polecamy bynajmniej takiego
kierunku jako godnego, lecz odnotowujemy jedynie, że choć niegodny, to jednak
jest on lepszy niż żaden.
Gdy pomyślimy, że przeciętne życie człowieka
[na początku XX wieku] trwa zaledwie trzydzieści pięć lat, że zaledwie niewielu
dożywa do siedemdziesiątki i że dla większości obecna egzystencja jest
tylko przedsionkiem do przyszłego życia, gdy zauważymy, że obecną tendencją ze
strony całego cywilizowanego świata jest zabieganie o pieniądze, bogactwo
– nie tylko dla potrzeb, wygód i przyjemności ich samych i ich
bliskich, ale też celem nagromadzenia bogactw, z których ani oni, ani ich
dzieci nigdy nie będą mogli nawet uczynić właściwego użytku, gdy widzimy, że
aby osiągnąć bogactwo, większość gotowa jest poświęcić niemal wszystko
z zakresu moralności i charakteru, czas, energię, relacje
i społeczność z Bogiem, a nawet samo życie – wówczas
uświadamiamy sobie, że taki wybór wskazuje na poważną słabość umysłu, na brak
równowagi, który stanowi niemalże monomanię. W każdym razie powtarzamy, że
taki brak wyważenia, taka monomania nie zasługuje na to, by ją obierać, by była
decyzją woli czy celem życia.
Wszyscy rozsądni ludzie zgodzą się z tym,
(1) że korzystne jest dokonywanie wyboru, podejmowanie decyzji w życiu
odnośnie tego, co zrobić z naszym czasem, z naszymi zdolnościami,
z naszym wpływem; (2) że wybór może być mądry lub niemądry i (3) że
my wszyscy potrzebujemy dorady odnośnie tego, co by stanowiło mądry wybór,
mądrą decyzję, tak żebyśmy mogli wykorzystać jak najwięcej naszych sposobności
i osiągnąć najwyższy stopień błogosławieństwa z naszego życia
w jego obecnych warunkach, a także z nadziei życia na
przyszłość. W przypadku takich osób nasuwa się pytanie: Gdzie mamy
otrzymać poradę i tak potrzebne nam wsparcie – tak niezbędne do powodzenia
w naszym obecnym życiu i w tym, które ma przyjść?
Dzieci powinny się zwracać do swoich rodziców
o pomoc i opiekę w tej sprawie. Jednak, jak się właśnie
przekonaliśmy, rodzice z zasady sami nie podejmują decyzji i dlatego
są całkowicie niezdolni do pouczenia tych, za których są oni z natury
odpowiedzialni. Zarówno rodzice, jak i dzieci, bogaci i biedni,
wykształceni i prości, potrzebują dorady w tym zakresie
i dopiero zaczynają się o tym dowiadywać. Rozglądają się w różne
strony i zauważają dobre, wspaniałe przykłady, ale mogą być skłonni
naśladować zarówno zło, jak i dobro.
Zabieganie o bogactwo
U większości z obecnie żyjących
pojawia się żądza bogactw i przekonanie, że w celu zdobycia bogactwa
powinno się przyjąć metody stosowane przez bogatych. Jedna rzecz jest
oczywista, a mianowicie, że żaden człowiek nie mógłby zgromadzić milionów,
nierzadko setek milionów, przez swą własną, mozolną pracę, opierającą się na
jakiejkolwiek adekwatnej metodzie podziału wynagrodzenia pomiędzy ludzi
świadczących usługi dla świata. Nie mamy zamiaru sugerować, że istnieje równość
wartości usług, ale tylko to, że nierówność nie jest tak wielka, jak
wskazywałyby aktualne różnice w bogactwie. Zwyczajny raport, nawet
zredukowany o połowę, kazałby większości ludzi uznać, że bogactwo
osiągnięte na ich stanowiskach pochodzi albo z częściowej nieuczciwości,
albo z niegodziwych środków. Takie myśli przyczyniają się do ogólnego
niezadowolenia.
Dla
początkującego, który wystawił sobie za cel, aby być czcicielem mamony, lekcja
jest taka, że chcąc mieć powodzenie, nie może on być nazbyt skrupulatny, jeśli
chodzi o sprawiedliwość, prawdziwość i uczciwość co do środków, jakie
zastosuje dla zdobycia bogactwa. To oznacza zły początek, wskazujący na
konieczność toczenia walki przeciwko głosowi sumienia przez resztę życia. Tuż
obok stoją adwokaci religii i nauki, powołując ochotników
i pomocników, ale jedni i drudzy zapewniają pytającego, że docenią go
o wiele bardziej, jeśli będzie mieć poparcie i wpływ wśród bogatych.
W odpowiedzi na jego pytania otwarcie mu mówią, iż jest prawdą, że
przyjście do nich i skorzystanie z takich uprzywilejowanych warunków
oznaczać będzie, że nie może on być całkiem religijny, całkiem prawdomówny,
całkiem sumienny. W miarę wnikania w owe możliwości według kryteriów
nauki zrozumie on, że choć słowo „nauka” ma to samo znaczenie co „prawda”, to
jednak niektórzy z najsłynniejszych uczonych zbudowali sobie renomę raczej
w oparciu o same tylko przypuszczenia i domniemania niż na
podstawie swej wiedzy i w wyniku zaprezentowania faktów. Jeżeli
pytający nie ma czegoś takiego, co by go prowadziło w danej sprawie, to to
również przemawia za koniecznością nieulegania sumieniu, jeśli się chce być
mądrym według tego świata. Innymi słowy: cel uświęca środki.
Jeśli następnie zwróci się on do religii, to
o jego uszy obije się dorada babilońskiego zamieszania – usłyszy
o wierzeniach z „ciemnych wieków” i niektórych nieco bardziej
nowoczesnych, mówiące mu o trzech bogach w jednej osobie lub
o „tej samej substancji”. Tego nie może on zrozumieć, bo to jest nie do
zrozumienia. Nie może uwierzyć w prawdziwym sensie, bo nikt nie może
właściwie uwierzyć w to, czego nie może zrozumieć; ale mówi mu się
stanowczo, że powątpiewanie w to będzie oznaczać jego wieczne potępienie
w mękach zadawanych przez demony. Mówi mu się, że Bóg jest miłością,
a zaraz potem, że Bóg stworzył miejsce mąk dla wielkiej masy ludzi jeszcze
zanim stworzył ich samych, że ogniotrwałe diabły i opał na całą wieczność
zostały już dawno przygotowane. Gdy wątpi on, jak Bóg miłości mógłby wymyślić
taki plan, to znów mu się grozi, że jeśli będzie zaprzeczał, że takie
postępowanie nie jest miłością i sprawiedliwością, to z pewnością
będzie to podstawą skazania go na cierpienie wiecznych mąk. Jest on zachęcany,
by się wyspowiadał z takich spraw, których nie może zrozumieć lub
w nie uwierzyć i nazywał się chrześcijaninem, by udał się
w świat i zarabiał pieniądze tak rzetelnie, jak to możliwe, oraz
dawał hojne daniny na Kościół; mówi mu się, że będzie mieć zagwarantowany
darmowy wstęp do wiecznej szczęśliwości w przyszłości.
Cała ta sprawa wydaje się tak nierozsądna, tak
niedorzeczna, że większość myślących ludzi nie może potraktować tej propozycji
poważnie; mimo to, z bojaźni traktują ją tak, jakby po części w nią
wierzyli. Pozornie służą Panu, a w rzeczywistości służą mamonie,
samolubstwu swych kościołów, sami sobie i swym rodzinom (Mat. 7:21‑23).
„Głos cichy i wolny”
Oprócz tych
głosów jest jeszcze inny głos, który jednak mogą usłyszeć tylko nieliczni.
Większość słyszy tylko nierozumny głos Babilonu. Mało kto wsłuchuje się
w Słowo Pańskie z jego świadectwem, że wielki Stworzyciel wszystkich
rzeczy jest sprawiedliwy, mądry, miłujący i potężny; że obecny stan
ludzkości, jej moralne i fizyczne niedołęstwo, jest wynikiem pierworodnego
grzechu i w rezultacie wynikiem wyroku śmierci ciążącego na całym
rodzaju ludzkim; że nie ma nadziei pełnego odwrotu od tych niekorzystnych
warunków, chyba że sam Bóg udzieli swej pomocy. Przesłanie Jego Słowa jest
takie, że choć Jego sprawiedliwość potępiła ród jako całość, to Jego miłość
zaspokoiła wymagania sprawiedliwości – że Syn Boży opuścił chwałę Ojca, stał
się członkiem naszego rodu i jako taki, odkupił go spod wyroku śmierci
oraz umożliwił nie tylko wzbudzenie go z grobu, lecz także pełne
przywrócenie do pierwotnej doskonałości, obrazu i podobieństwa Bożego
utraconego przez ojca Adama i wszystkich nas wskutek jego
nieposłuszeństwa. Ten cichy i wolny głos mówi nam poprzez to samo Boże
Słowo, że Boska mądrość kontroluje tę sprawę i postanowiła przyszły Wiek
Tysiąclecia jako czas, w którym wszechmogąca moc zostanie użyta
w celu wyzwolenia świata z jego niewoli grzechu i śmierci oraz
przywrócenia go do Boskiej łaski.
Mądrość zapewnia
nas, że Boska moc będzie wykorzystywana w tym czasie ku naszej pomocy
i będzie w zupełności wystarczająca. Mądrość wyjaśnia także, że
w okresie między śmiercią Chrystusa za nasze grzechy
a zainaugurowaniem Wieku Tysiąclecia dla błogosławienia świata, zgodnie
z Boskim planem wybierane jest spośród ludzi „maluczkie stadko”
szczególnych charakterów, ludzi szczególnie wiernych sprawiedliwości, prawdzie,
Bogu i wszystkiemu, co jest z Nim w zgodzie; że to Maluczkie
Stadko ma stanowić Oblubienicę Chrystusa, Jego współdziedziców
w Królestwie Tysiąclecia i uczestniczyć z Nim w Jego pracy
błogosławienia, przywracania i podnoszenia ludzkości. Ten sam głos
wyjaśnia przez Słowo Boże, że tylko przez przyjęcie Chrystusa i Jego
pomocy, której On chętnie udzieli, można będzie w ogóle osiągnąć warunki
życia wiecznego, które Boska mądrość zamierzyła dla nas, a wszyscy, którzy
nie przyjmą Boskiej łaski, zostaną odcięci we wtórej śmierci, z której już
nie będzie wybawienia.
Wybranie lepszej części
Wszystko to jest rozsądne, Boskie. Jakże to
dziwne, że tak mało ludzi ma uszy ku usłuchaniu tego chwalebnego poselstwa!
Czyż nie jest to zdumiewające, że nie odrzucają oni jako niegodnych owych
różnych substytutów, jakie się im oferuje? Dlaczego nie słuchają tego
łagodnego, cichego głosu Pana? Dlaczego nie oczekują, że Ten, który stworzył
nas na swoje wyobrażenie i podobieństwo, powinien mieć w związku
z nami pewne zamierzenie, które byłoby godne Jego własnego charakteru
i którego nie wstydziłby się objawić swojemu ludowi? Wtedy bowiem
zrozumieliby, dlaczego św. Paweł nie wstydził się Ewangelii Chrystusowej
i dlaczego nasz Pan oświadczył, że przyszedł, aby szukać i zbawić to,
co było zginęło (Rzym. 1:16; Łuk. 19:10; 1 Jana 2:2; Jan 1:9; Łuk.
2:10,14).
Co ma teraz wybrać ten, którego oczy
wyrozumienia zostały otwarte na tę chwalebną wizję Boskiej dobroci,
miłosierdzia i miłości, która będzie ostatecznie błogosławieństwem dla
wszystkich narodów ziemi? Skutkiem takiego chwalebnego wyobrażenia będzie
otucha i zachęta dla jego serca. Z tego punktu widzenia może on sobie
z pewnością uświadomić, że bez względu na to, jak niesprzyjające byłyby
jego warunki i otoczenie w obecnym życiu, Bóg ma przygotowaną dla
niego chwalebną epokę z błogosławionymi sposobnościami dla wszystkich. Ten
pogląd na sprawę może go zadowolić na jakiś czas – niektórzy mogą być tak
zadowoleni z tego, że nie będą się starać o dalsze zrozumienie, ale
inni postąpią przeciwnie – będą tak zachwyceni tą chwalebną wizją Boskiego
prawdziwego charakteru i planu, że ugną się w swych sercach przed Nim
w podziwie, uwielbieniu, miłości, a ich wołanie będzie takie jak
swego czasu apostoła Pawła, gdy jego oczy zostały otwarte: „Panie! co chcesz,
abym ja uczynił?” – Dzieje Ap. 9:6. To jest ta klasa, której Pan szuka
w czasie Wieku Ewangelii. Inni przyjmują obecnie łaskę Bożą nadaremno
i miną się ze szczególnym powołaniem wybranego Kościoła, a będą mieli
swoją część i sposobność z ogółem świata.
Skłonienie serca
ku Stworzycielowi i Odkupicielowi oznacza odrzucenie ludzkiej woli
i w zamian przyjęcie woli Bożej. Żaden inny wyobrażalny kierunek nie
jest tak bezpieczny, tak zdrowy, tak rozsądny jak ten – uznanie naszej stałej
zależności od Stwórcy, uznanie braku własnej mądrości i mądrości naszych
bliźnich, a poszukiwanie mądrości z góry, by zrobić jak
najrozsądniejszy i jak najlepszy użytek z tej części obecnego życia,
jaka jest jeszcze do naszej dyspozycji, oraz zapewnić sobie życie wieczne,
jakie Pan obiecał tym, którzy Go miłują. Nie wystarczy, że będziemy tylko
rozważać te sprawy i myśleć o nich przychylnie. Nie będą one naszymi
dopóty, dopóki nie dojdziemy do punktu zdecydowanego oddania samego siebie.
Wielu popełnia w tej kwestii wielki błąd. Chcą należeć do Pana, chcą
przyjąć Jego obietnice, chcą mieć Jego pokój w obecnym życiu
i w wiecznej przyszłości, ale wzbraniają się przed stanowczym
zawarciem przymierza z Panem. Mówią nam niekiedy, że obawiają się to
uczynić, bo mogliby się okazać niezdolnymi do zachowania umowy, że nie
powiedzie im się lepiej niż niektórym członkom nominalnego kościoła,
z którymi się znają, a których życie zadaje kłam ich wierzeniom.
Odpowiadamy, że Pismo Święte wyraźnie mówi, iż my sami nie jesteśmy zdolni do
takiego przymierza i że Bóg nie składa nawet propozycji, by uczynić
z nami przymierze, chyba że Pan Jezus zostanie uznany za rękojmię naszych
obietnic, a Jego potwierdzenie, które nam ofiaruje, jest połączone z gwarancją
Jego pomocy w każdej potrzebie. On nie dopuści, żebyśmy mieli znosić
pokuszenia przerastające nasze siły, ale w każdym pokuszeniu zapewni
sposób wyjścia i sprawi, że łącznie wszystkie doświadczenia posłużą nam do
naszego najwyższego dobra (1 Kor. 10:13; Rzym. 8:28; Jan 16:27).
Wiara jest konieczna
Zgadza się to ze
wszystkim, o czym zapewnia nas Pismo Święte – że wiara w obecnym
czasie jest niezbędna do przyjęcia nas przez Pana i do trwania w Jego
łasce. Ci, którzy nie okazują wiary, nie mogą należeć do klasy będących obecnie
odbiorcami Jego łaski. Ci, którzy wykazują wiarę, trzymają się Boskiej
obietnicy, starają się postępować śladami Pana według swych najlepszych
zdolności oraz pokładają ufność w okryciu zasługą naszego Odkupiciela –
tylko ci odziedziczą wszystkie rzeczy, tylko oni stanowić będą Oblubienicę,
Małżonkę Barankową, wybranych (Rzym. 8:37‑39).
Po wierze
przychodzi wyznanie, które jest także nieodzowne. Mamy zapewnienie, że sercem
się wierzy, a ustami czyni wyznanie ku zbawieniu (Rzym. 10:10). Ci, którzy
chcą okazywać wiarę, lecz powstrzymują się od opowiadania innym o radości,
jaką znaleźli, o swojej społeczności z Panem
i o chwalebnych widokach na przyszłość, nie są z rodzaju tych,
których Pan uzna za godnych udziału w Maluczkim Stadku, w klasie
Królestwa. Oto Jego własne słowa: „Albowiem kto by się wstydził za mię
i za słowa moje (...), i Syn człowieczy wstydzić się za niego będzie”
[Mar. 8:38]. Osoby takie najwyraźniej nie nadają się na chwalebne stanowisko,
do którego Pan nas powołał, skoro są tak słabego charakteru, że wstydzą się
Pana i Jego Słowa łaski. Nie są zwycięzcami w biblijnym znaczeniu
tego słowa, lecz działają pod wpływem ludzkiego strachu, który sprowadza sidło.
Tacy mogą otrzymać błogosławieństwo w przyszłości, ale nie może im być
zagwarantowane to wielkie błogosławieństwo, jakie oferowane teraz jest
i jakie zostanie udzielone godnym tego ludziom w „pierwszym
zmartwychwstaniu”.
O ile
wybór, decyzja były potrzebne, żeby w ogóle przyjąć Chrystusa, właśnie
przez wiarę w naszych sercach, to drugi stopień w decyzji, w
postanowieniu, osiąga się i sprawdza poprzez naszą chęć lub niechęć do
wyznania Pana i Jego Słowa przed innymi. Ale pierwsza decyzja,
w sercu, jest najważniejszym stopniem ze wszystkich. Po tym, jak
w pełni i nieodwołalnie oddaliśmy wszystko Panu, jest stosunkowo
łatwo – jeśli nasze serca pozostaną wierne – wyznać i Jego samego,
i Jego Słowo łaski. Gdyby ktoś pytał, jak można wyznać Pana, odpowiadamy,
że zaleceniem Pisma Świętego dla takich osób jest chrzest w wodzie, który
symbolizuje nasze zupełne poświęcenie aż na śmierć i przez który jesteśmy
symbolicznie podźwignięci, by postępować w nowości życia śladami naszego
Odkupiciela. Lecz nie miało to być dokonane za nas przez naszych rodziców, gdy
byliśmy niemowlętami, ani przez naszych ojców chrzestnych lub matki chrzestne,
jako poręczycieli, lecz miało być naszym własnym, indywidualnym aktem po
poświęceniu i zrozumieniu Pańskiego porządku.
„Ja i mój dom”
Jozue, który wypowiedział słowa naszego
tekstu, słusznie zrozumiał, że to on jest głową swego domu, przedstawicielem
pod Boskim zarządem. Jego poświęcenie oznaczało zatem przeniesienie
poświęconego wpływu człowieka na każdego członka powierzonego mu domostwa.
Oznaczało to, że jako dobry ojciec miał wielki i odpowiedni wpływ na
wszystkich członków swej rodziny i że ten wpływ miał być całkowicie
skierowany na Pana – na drogi sprawiedliwości we wszystkich kwestiach
i sprawach rodziny. Musiało to zatem oznaczać, że od owego czasu Jozue
honorował Pana przez oddawanie Mu czci między swymi domownikami
i uznawanie Go we wszystkich swoich drogach. Oznaczało to poważanie spraw
religijnych przez wszystkich domowników; oznaczało to taki wpływ głowy rodziny
w związku z Wszechmogącym, by kierować wszystkich jej członków w stronę
uczynienia podobnego indywidualnego kroku poświęcenia się Panu. I podobne
postępowanie właściwe jest dla każdego z nas. Przede wszystkim musimy
przypatrywać się naszym własnym sercom, podejmować odpowiednie decyzje, być
w porządku wobec Boga, uciekać się do Jego błogosławieństw i opieki
oraz obietnic Jego Słowa przez Chrystusa. Następnie naszą życiową sprawą
powinno być przyprowadzenie naszych rodzin i znajomych oraz wszystkich
tych, na których mamy wpływ, a którzy mają uszy ku słuchaniu i serca
oceniające Boskie poselstwo, do podobnej harmonii, podobnego poświęcenia.
Drodzy
przyjaciele, dokonajmy wyboru i zdecydujmy się dziś, jeśli jeszcze nie
podjęliśmy decyzji w tej najważniejszej ze wszystkich sprawie. Jeśli
w przeszłości nasze postępowanie było dwoiste, to niechaj nie będzie takie
w przyszłości. Jeśli w przeszłości obieraliśmy niegodne, samolubne
ambicje lub niedorzeczności oparte na naszych własnych domysłach albo na
domysłach innych, to nie zadowalajmy się tym więcej, lecz oceniając fundament
prawdy i łaski, wybierajmy mądrze, oddając nasze sprawy w ręce Tego,
który zdolny jest wyprowadzić porządek z zamieszania i sprawić pokój
naszym uciśnionym duszom oraz harmonię w naszym niezadowalającym życiu
i którego poselstwo stopniowo spowoduje uciszenie wszystkich burz
namiętności i chciwości, jakie teraz szaleją po świecie i sprowadzi
ten wiecznotrwały pokój, obiecany przez Pana pod panowaniem Tego, który będzie
Księciem Pokoju. ¦