Kościół „ukrzyżowany z Chrystusem”
„Z Chrystusem
jestem ukrzyżowany, a żyję już nie ja,
lecz żyje we mnie Chrystus” –
Gal. 2:20.
W |
czasach, gdy ludzka pomysłowość wytężała
się do granic, by wymyślać różne okrucieństwa, by torturować ofiary publicznej
mściwości lub nienawiści, krzyżowanie wiodło prym jako najgorsze.
U Rzymian było, z kilkoma wyjątkami, zarezerwowane dla niewolników
i cudzoziemców, ponieważ uważano je za zbyt okrutne i poniżające dla
obywateli rzymskich, bez względu na to, jak haniebną zbrodnię popełnili. Ten
sposób karania śmiercią był największym z możliwych upokorzeń, na jakie
można było skazać przestępcę, który był tym sposobem wystawiany na publiczną
zniewagę oraz fizyczną udrękę.
Krzyżowanie było powolnym i mozolnym
umieraniem, które trwało kilka godzin, a czasem i kilka dni.
Przestępca był zwykle przywiązywany do krzyża, gdy ten leżał na ziemi. Ręce
i nogi przybijano gwoździami do krzyża, który następnie podnoszono
i umieszczano w przygotowanym zagłębieniu. Powodowało to okropny ból
i następującą potem straszną agonię. Gorące słońce paliło nagie ciało
i nieosłoniętą głowę – głowa naszego Pana była dodatkowo okrutnie poraniona
koroną z cierni. Rany szarpane, nieopatrzone, jątrzyły się
i zaogniały; przenikające boleści przeszywały zbolałe ciało. Do tej agonii
dochodziła jeszcze wzmagająca się gorączka, pulsujący ból głowy
i dokuczliwe pragnienie; nawet najmniejsze poruszenie potęgowało cierpienie.
Gdy zbliżała się śmierć, gromadziły się roje much i zwiększały męczarnie,
od których nie było żadnej ulgi. Ponieważ żaden z żywotnych organów nie
był bezpośrednio zaatakowany, siły i życie opuszczały ciało powoli, aż do
zupełnego wyczerpania.
Ostateczną
przyczyną fizycznej śmierci naszego Pana było jednakże, jak się uważa,
literalne pęknięcie serca. W przeciwnym razie Jego agonia trwałaby
o wiele dłużej, gdyż śmierć przez ukrzyżowanie rzadko kiedy następowała
przed upływem dwudziestu czterech godzin, a niekiedy następowała dopiero
po pięciu dniach. Piłat i straże dziwili się, że Jezus umarł tak prędko.
Zamiast umierać powoli, umarł nagle, zanim nastąpiło zupełne wycieńczenie;
rozmawiał jeszcze z łotrem i polecił swoją matkę opiece Jana. Oświadczył
także, iż Jego wielkie dzieło się wykonało, po czym wielkim głosem, który
wskazywał na pozostałą jeszcze znaczną siłę umysłu i ciała, zawołał:
„Ojcze! w ręce twoje polecam ducha mojego” i natychmiast zmarł.
Agonia w Getsemane spowodowała, że serce i naczynia krwionośne
zostały nadwerężone. Uderzenia serca były tak silne, że spowodowały krwawy pot
– zjawisko niezwykłe, ale znane, wywołane przez nadzwyczajne wzburzenie umysłu.
Wskutek wcześniejszego osłabienia, przy powtórnym cierpieniu nastąpiło
pęknięcie serca i natychmiastowa śmierć (Łuk. 22:44, 23:46).
Symbolicznie „ukrzyżowany
z Chrystusem”
Ponieważ
literalne ukrzyżowanie oznacza tortury, powolną, lecz pewną śmierć, zatem
symboliczne ukrzyżowanie musi być do niego zbliżone, inaczej obraz byłby bez
znaczenia. Gdy mówimy, że ktoś bierze swój krzyż, by naśladować Chrystusa, to
rozumiemy przez to, że osoba taka jest poświęcona i uczyniła pierwszy krok
samozaparcia, opowiadając się za Chrystusem. Chociaż towarzyszy temu bojaźń
i drżenie, to jednak następuje dobrowolne poddanie się bolesnemu poniżeniu
i wzgardzie ze strony świata i najwyższych kapłanów oraz ich
zaślepionych zwolenników, aby móc dzielić z Mistrzem i członkami
pomazanego Ciała chłód i pogardę świata oraz tych, którym pragną oni
błogosławić. Czyniąc to jednak, nie jesteśmy sami, jak był nasz Pan
i nasza Głowa, ponieważ otrzymujemy pociechę i współczucie od Niego
jako naszego Arcykapłana i od współczłonków Jego Ciała – Kościoła.
Tymczasem z naszym Panem nikt nie mógł współczuć. On był przodownikiem
w tym biegu i nikt z ludu nie był przy Nim.
Ktoś mógłby zapytać: Gdzie zaczyna się
niesienie naszego krzyża, a gdzie nasze krzyżowanie? Gdzie ono się kończy?
Jak wiele za sobą pociąga? Odpowiadamy: Okoliczności zmieniają się
w zależności od przypadku i każdy musi się odnieść sam do swojej
własnej sytuacji. Aby nam to umożliwić, rozpatrzmy trzy znamienne przykłady
takiego noszenia krzyża – naszego Pana, św. Pawła i św. Piotra.
„Pomyślcie o tym, który (...)
zniósł”
Nasz Pan, urodzony w warunkach
żydowskiego Zakonu, nie mógł rozpocząć swojej służby – misji, zanim nie
osiągnął wieku trzydziestu lat, choć zapewne już wcześniej spędzał wiele czasu
na rozważaniu proroctw odnoszących się do Boskiego planu i swojego
w nim udziału. Wynika to jasno z jedynej wzmianki na temat Jego
dzieciństwa, kiedy mając dwanaście lat, starał się zasięgnąć informacji
dotyczących spraw Jego Niebiańskiego Ojca i został znaleziony pośród
wybitnych nauczycieli, którym zadawał pytania związane z proroctwami (Łuk.
2:42‑52).
W wieku trzydziestu lat miał pierwszą
sposobność rozpoczęcia dzieła, dla którego przyszedł na ten świat. Posługując
się obrazem z naszego tekstu, możemy powiedzieć, że Jezus wziął swój krzyż
wtedy, gdy przyszedł do Jana i został przez niego ochrzczony
w Jordanie. Krzyżem było poniżenie; tłumy ludzi, tak jak i Jan
Chrzciciel, nie rozumiały głębokiego znaczenia, jakie zawierał w sobie
chrzest jako symbol śmierci. Jan i lud izraelski uważali chrzest za symbol
oczyszczenia i omycia lub odwrócenia się od grzechu. Pan nie uznał też za
słuszne, by już wtedy objaśnić im ten symbol, należący do czasu i do
dzieła, które nie mogło być wiadome aż do Pięćdziesiątnicy po Jego śmierci.
Poza tym nie zrozumieliby, nawet gdyby Pan im to wytłumaczył.
Nasz Pan chciał
jednak wystawić przykład, którego naśladowania mógłby, jako Wódz, następnie
oczekiwać od wszystkich swoich uczniów. Dlatego jak w rzeczywistej śmierci
Ten, co nie zaznał grzechu, został zaliczony do przestępców, tak w jej
symbolu – przez zanurzenie w wodzie – „policzony został pomiędzy
przestępców” (Izaj. 53:12), pomiędzy tych, którzy symbolicznie zostali omyci od
dawnych swoich grzechów, żeby mogli rozpocząć nowe życie. Bo to, że niewinny
Baranek Boży nie został zrozumiany, było bez wątpienia ciężkim krzyżem, lecz
otworzyło to drogę do lepszego zrozumienia i ocenienia woli Ojcowskiej,
którą przyszedł wypełnić. Posłuszeństwo we wzięciu symbolicznego krzyża
udowodniło, że jest godny trwania w Bożej służbie aż do śmierci. Święta
moc Boża, która wtedy na Nim spoczęła, umożliwiła Mu zobaczenie bardziej
wyraźnie Jego przyszłej drogi na Kalwarię, lecz także coraz lepsze ocenienie
niezmiernych bogactw Bożej łaski oraz wielkiego wywyższenia, jakie Go czekało
przy końcu tej wąskiej drogi.
Zwycięstwo na pustyni
Pod wpływem
rozjaśnienia umysłu, jakie nastąpiło po duchowym spłodzeniu w Jordanie,
nasz Pan został wywiedziony przez swego ducha poświęcenia na pustynię, by tam
na osobności móc lepiej rozważać plan Ojca i swoją własną przyszłą drogę,
jaką miał posłusznie podążać. Tam Jego krzyż stawał się coraz cięższy
w miarę jak uzmysławiał sobie wstyd, hańbę i poniżenie, do których
miało Go doprowadzić Jego poświęcenie. Co więcej, kusiciel wrzucił cały swój
ciężar na i tak już ciężki krzyż, podsuwając inne sposoby czynienia dobra,
które byłyby bardziej sprzyjające dla ciała niż droga ofiary. Po rozważeniu
tych rzeczy nasz Pan odrzucił wszelkie inne sposoby, czy to Szatana, czy swoje
własne, i raczej obrał wykonanie woli Bożej wyłącznie w Boży sposób,
mówiąc znowu: „Oto idę, (...) abym czynił wolę twoją, Boże mój!” (Psalm 40:6‑9).
Po tym zwycięstwie nasz Pan stał się
mocniejszy; krzyż zdawał się lżejszym, gdy powrócił z pustyni symbolicznie
ukrzyżowany, oddawszy się dobrowolnie na śmierć; ręce, nogi i wszystkie
zdolności i władze ograniczone samoofiarą – wszystko złożył w ofierze
Bogu dla przeprowadzenia Boskiego planu bez względu na to, ile Go to miało
kosztować, niezależnie od tego, czy proces umierania będzie trwać dłużej, czy
krócej lub też czy będzie mniej lub bardziej bolesny. Teraz pełniej rozumiał znaczenie
swego ślubu ofiarowania, uczynionego w Jordanie.
Gdy jako
człowiek nasz Pan rozpoczął swą misję, Jego wola była już martwa dla wszelkich
ludzkich nadziei i dążeń – martwa dla Jego własnych ludzkich planów
i własnej kontroli. Mimo to nie był On umarłym w sensie bycia
nieczułym na różne szyderstwa, bóle i przeszywające słowa, jakie Go
spotykały, lecz był krzyżowany – wydawany na śmierć. Obarczone, skrwawione
członki – ludzkie zdolności, prawa itp. – targały się i wyrywały, ale
zawsze pozostały związane – ukrzyżowane i wydane na śmierć – aż do końca,
gdy modlił się w Ogrójcu, ażeby kielich hańby mógł Go ominąć. W ciągu
trzech i pół roku swej misji nasz Pan był krzyżowany w tym figuralnym
sensie, to znaczy był wydawany na śmierć – Jego wola, Jego zdolności, Jego
wszystko, ograniczone i związane – zgodnie z planem Ojca. Każdy Jego
czyn, przez który „moc [żywotność, życie] wychodziła z niego”, aby
błogosławić i uzdrawiać na ciele i umyśle grzeszników dookoła, był
częścią Jego umierania, które ostatecznie skończyło się w śmierci,
i to literalnej śmierci krzyżowej.
Doświadczenie św. Pawła
Św. Paweł nie został literalnie ukrzyżowany,
ale zakończył swoją drogę, będąc ścięty – ponieważ był obywatelem rzymskim.
Jednak na długo przed swoją rzeczywistą śmiercią mówił symbolicznie:
„Z Chrystusem jestem ukrzyżowany” [Gal. 2:20]. Inaczej mówiąc: Jestem
wydany na śmierć. Moja wola, moja samokontrola, moje zdolności i siły,
moje prawa, moje słuszne, ludzkie ambicje – wszystko to jest ograniczone
i związane poprzez mój ślub poświęcenia, tak że nie mając swojej własnej
woli, własnych planów i dróg, mogę w pełni pozwolić, żeby święty duch
Mistrza, Jego zmysł i wola mieszkały we mnie i kierowały każdym moim
uczynkiem w Jego służbie. Ale nie jestem aż tak umarłym, żeby od czasu do
czasu ciało nie dawało o sobie znać i nie podsuwało myśli
o jakiejś innej drodze, o tym, co potrzebne, a co nie. Jednak
podbijam ciało pod wolę Bożą, mówiąc tak jak Mistrz w podobnych
okolicznościach: „Nie moja wola, lecz twoja [Ojcze Niebieski] niech się stanie”
[Łuk. 22:42].
Wielu ludziom
wydaje się, że nasz Pan i Apostoł odnosili się tylko do grzesznych
pragnień, gdy mówili o figuralnym ukrzyżowaniu. Odczytują słowa Apostoła
tak, jakby miał na myśli: Moje grzeszne ambicje i pragnienia opanowuję
i krzyżuję. Zaś słowa naszego Pana, jakoby znaczyły: Nie moja grzeszna
wola aby się stała, Ojcze, ale Twoja święta wola. Takie pojmowanie jest błędne.
Nasz Pan był święty, niepokalany, odłączony od grzeszników (Hebr. 7:26),
a jako taki nie mógł mieć grzesznej woli czy pragnień. Nie miał On wcale
chęci do zabójstwa, kradzieży, bluźnierstwa, pożądania cudzej własności czy do
fałszywego świadczenia bądź oszczerstwa lub obmowy ani do uczynienia
jakiejkolwiek grzesznej rzeczy przeciwko Bogu czy przeciwko człowiekowi. Przeciwnie,
Jego życzeniem było jedynie czynienie dobra, aby czcić Boga i błogosławić
ludzi.
Ale jako człowiek nasz Pan posiadał silny
umysł i zdrowy sąd odnośnie tego, JAK dobro może być w najlepszy
sposób wykonane i JAK Bóg może być najlepiej uczczony, a ludzie
najskuteczniej błogosławieni. Gdyby trzymał się własnego osądu i woli
odnośnie najlepszych sposobów czczenia Boga i błogosławienia ludzi, to
zapewne byłyby to pomysły, jakie w naturalny sposób same się nasuwają jako
inne DOBRE osądy i chęci – za pomocą politycznych i społecznych
reform, zapewniając uczciwy rząd dla ludzi, wyświadczając sprawiedliwość
uciskanym, zakładając szpitale, przytułki, szkoły i oczyszczając religijny
system z Jego czasów. Ale chociaż taka dobra wola mogłaby niewątpliwie
sprowadzić doraźnie wiele dobrego, to nigdy nie mogłaby zadziałać na rzecz
wspaniałego wyzwolenia rodzaju ludzkiego, jakie – jak to teraz widzimy – Bóg
zamierzył przeprowadzić w swoim wszechstronnym Planie Wieków. Taki plan
nie przyszedł na myśl nawet doskonałemu człowiekowi Jezusowi Chrystusowi,
ponieważ przewyższa on zakres ludzkiego myślenia i rozumowania. Jednak
wiedząc, że Jego Ojciec jest większy niż On, nasz Pan doszedł słusznie do
przekonania, że bezwarunkowe poddanie się woli Bożej jest najwłaściwszym sposobem
postępowania, bez względu na to, czego to będzie wymagać.
Dlaczego krzyżowanie woli jest właściwe
Im człowiek znajduje się bliżej doskonałości,
tym silniejsza jest jego wola i tym trudniej ją ukrzyżować. Im bardziej
ktoś jest przekonany, że wola jest dobra, korzystna dla dobra
i błogosławienia innych, tym trudniej jest dopatrzyć się dobrego powodu
dla zrezygnowania z niej. Nasz drogi Pan wiedział, iż było potrzebne, żeby
umarł dla zapewnienia ceny okupu za świat i dlatego się nie uchylał;
wiedząc także, że ból, publiczne szyderstwa i pogarda jak wobec przestępcy
nie były częścią kary, wątpił w ich konieczność – czy Ojciec nie wymagał
od Niego jako od Odkupiciela więcej, aniżeli wymagała kara za grzech Adama.
Dlatego się modlił: „Ojcze mój, jeśli można, niech mię ten kielich minie” [Mat.
26:39] – wszakże nie dopominam się o swoje prawa; nie próbuję realizować
swoich własnych zamiarów czy też wykonywać swojej własnej woli; pozostawiam
wszystko Twojej mądrości: „Niech się stanie wola twoja” [Mat. 26:42].
Wyraźnie Pan nasz nie dostrzegał jeszcze
wówczas, jakim to okaże się wzmocnieniem i pożytkiem dla nas, którzy
idziemy Jego śladami, krzyżując naszą własną wolę itd. – że ostateczna próba
posłuszeństwa, nawet aż do śmierci krzyżowej, była zarówno celowa, jak i właściwa
z powodu bardzo wielkiej nagrody wywyższenia do boskiej natury; Jego
bezwarunkowe posłuszeństwo woli Ojca w daniu za nas ceny okupu było
najlepszym sprawdzianem tego, czy jest jej godny.
Jako naśladowcy stóp naszego Pana nie
posiadamy ani tak silnej woli, żeby zwyciężać i krzyżować, ani
odpowiedniej mocy charakteru, przez który moglibyśmy zwyciężyć. Odnosimy jednak
korzyść z tego, że wiemy, dlaczego takie ekstremalne i dokładne
posłuszeństwo jest konieczne u wszystkich, którzy chcą być uznani za godnych
znalezienia się w wybranym Ciele Chrystusowym, w Kościele, który ma
być wielce uwielbiony z naszym Panem Jezusem, naszym Odkupicielem
i Głową.
W jaki sposób Go naśladujemy
Apostoł Paweł nie miał na myśli krzyżowania
grzesznej woli czy grzesznych pragnień, planów itp., gdy mówił:
„Z Chrystusem jestem ukrzyżowany” [Gal. 2:20]. Na innym miejscu odnosi się
do tej samej kwestii, mówiąc, że pragnie „umrzeć z Chrystusem” i mieć
„społeczność ucierpienia jego”. Jeśli więc krzyżowanie Chrystusa nie było
krzyżowaniem grzesznej woli i grzesznych pragnień, to nie jest nim także
ani krzyżowanie św. Pawła, ani nasze jako naśladowców niepokalanego Baranka
Bożego.
To prawda, św. Paweł i inni naśladowcy
Chrystusa byli z natury grzesznikami i dziećmi gniewu, tak jak
i inni, stąd też byli daleko mniej niż doskonali w porównaniu
z Tym, który był niepokalany. Ale ich pierwszy stopień wiary
w Chrystusa pokazał im, że nie mieli prawa ani przywileju pragnąć tego, co
jest złe, ani tego czynić, a przyjmując usprawiedliwienie przez śmierć
Chrystusa, wyznali nie tylko żal za przeszłe grzechy, lecz pokutę
i odwrócenie się od grzechów w przyszłości, na miarę swych
możliwości, uzmysławiając sobie, że przypisana zasługa okupu pokrywa nie tylko
grzechy dawne, ale także wszystkie mimowolne słabości i błędy
w przyszłości. Ta przemiana woli ze stanu grzechu do sprawiedliwości
poprzedzała ich powołanie, by poszli za Chrystusem, by cierpieli z Nim
i dzielili z Nim wielkie wywyższenie do boskiej natury. W ten
sposób możemy zauważyć, że jak było z naszym Panem, tak podobnie jest
z nami, że nasza dobra, ludzka wola, nasze dobre intencje i nasze
dobre zamiary – nie będące w rzeczywistości doskonałymi, jakimi były
w przypadku naszego Pana, ale za takie uznawane przez przypisaną nam Jego
zasługę – mają być krzyżowane i wydawane na śmierć z Chrystusem oraz
mają mieć udział w Jego ofierze.
Tak jak nasz Pan wyrzekł się swojej własnej
woli i ją ukrzyżował, a przyjął w to miejsce wolę Ojca, tak
i my jako naśladowcy Jego stóp mamy wyrzec się naszej woli, naszych
pragnień i je krzyżować – bez względu na to, jak dobre i mądre nam
się one wydają – przyjmując w zamian prowadzenie i kierownictwo
naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który wciąż jeszcze z radością spełnia
Ojcowski plan, którego doskonałość może On teraz w pełni ocenić. ¦