„Języki na kształt ognia”

„A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą. Węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą,
a ci wyzdrowieją”
– Mar. 16:17‑18 NB.

Z

e wszystkich części świata, a szczególnie z wybrzeża Pacyfiku nadchodzą raporty dotyczące tego, co zwolennicy zwą świeżym błogosławieństwem Pięćdziesiątnicy – wylaniem ducha świętego itp., a przeciwnicy nazywają religijnym obłąkaniem. Ruch ten istnieje pośród tak zwanego „świętego ludu” różnych sekt i grup – „misji”, jak powszechnie są określane ich zebrania. Ludzie, którzy zabiegali i starali się o „Boskie uzdrowienie”, wydają się być najbardziej podatnymi. Wśród nich są tacy, którzy dają świadectwo głębokiej szczerości i powierzchownej znajomości Słowa Bożego. Chociaż przeważnie są prędcy do mówienia, a powolni do słuchania, przez opieszałość albo bojaźń zaniedbują systematyczne badanie Boskiego poselstwa. Zdaje się, że podpadają pod ocenę wyrażoną przez proroka: „Lud mój wygładzony będzie dla nieumiejętności” – Oze. 4:6.

Doniesienia o tym ruchu napływające z różnych stron wydają się być tak niedorzeczne, że nie chce się nam w nie wierzyć. Przypuszczamy bowiem, że ponieważ pochodzą one ze świeckiej prasy, to fakty musiały zostać błędnie przedstawione. Teraz jednakże „płomień” ten, jak jest to nazywane, dosięgnął miasta Pittsburgh, gdzie w jednym z ośrodków Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Misyjnego miała miejsce okultystyczna demonstracja tego oszustwa.

To, co tu widzimy, odpowiada dobrze ogólnym doniesieniom nadchodzącym z innych miejsc. Zebrania to totalny harmider, panuje zamieszanie, modlitwy do Boga są wyciem, wzdychaniem lub skowytem połączonym ze skomleniem. Niekiedy ktoś „otrzymuje błogosławieństwo” i w stanie podobnym do transu pada na podłogę i leży sztywny przez kilka godzin. Inny znów zaczyna wypowiadać swego rodzaju szwargot zmieszany z angielskim. Zaś jeszcze inny bełkoce gardłowo, po czym podaje tłumaczenie po angielsku. Mówi się, że to „nieznane języki” z dnia Pięćdziesiątnicy, lecz my pamiętajmy, że obecni tam cudzoziemcy rozpoznali te języki jako autentyczne i otrzymali w nich poselstwo Ewangelii zgodne z natchnionym zapisem (Dzieje Ap. 2:8).

Ludzie uczestniczący w tych zebraniach mało przykładają uwagi do tego, co jest wypowiadane przez te „języki” i ich tłumaczenia. Niektórzy są po prostu ciekawi i traktują je jako bezpłatne widowisko; inni są tak owładnięci chęcią przeżycia transu lub „nieznanych języków”, że nie robią nic innego, jak tylko wzdychają w swych modlitwach do Boga o te „dary”, jako świadectwa Jego łaski. Szaleńcze ściskanie i całowanie oraz taczanie się po podłodze (o czym donoszono z innego miejsca) wskazuje, że ci biedni ludzie są zapewne pod wpływem jakiegoś ducha i nie wydaje się, żeby był to „duch zdrowego zmysłu” (2 Tym. 1:7).

Złe słowa ze złego źródła

Jest to całkiem możliwe, że w dniu Pięćdziesiątnicy panowało zamieszanie spowodowane przez tak wielu mówiących równocześnie obcymi językami, lecz w opisie nic nie wskazuje na obłąkanie lub fanatyzm ani też nie moglibyśmy się czegoś takiego spodziewać ze strony tak logicznych ludzi, jakimi byli Apostołowie, a co ukazują ich pisma. Przeciwnie, nasze doświadczenia potwierdzają stwierdzenie św. Pawła, że działanie ducha Bożego w naszych sercach i umysłach sprzyjało rozwinięciu większej miary zdrowego zmysłu z racji naszego zwracania bacznej uwagi na Słowo Boże i jego mądrość pochodzącą z góry. Pewien czytelnik „Watch Tower” pisze z Los Angeles, że jego sąsiadka otrzymała ten tak zwany dar języków i że Chińczyk posiadający dobrą reputację, słysząc ją, powiedział, że on rozumiał ją dość dobrze – że mówiła jego chińskim dialektem. Gdy nalegano, żeby to przetłumaczył, odmówił, stwierdzając, że wypowiedź była najnikczemniejsza z nikczemnych.

Według naszego osądu fakty usprawiedliwiają konkluzję, że te „płomienie” pochodzą od nieczystego ducha, od Szatana; że wytwarza on obecnie takie nędzne fałszerstwa po to, by zwieść klasę ludzi, których nie może dosięgnąć poprzez spirytyzm, Chrześcijańską Naukę, hipnotyczną Nową Myśl ani też poprzez „wyższy krytycyzm” teorii ewolucyjnych.

Zachodzi pytanie, dlaczego Pan dozwala Szatanowi mamić uczciwe dusze? Odpowiadamy, że dozwolił On na wiele stuleci istnienia „doktryn diabelskich” pomiędzy poganami (1 Tym. 4:1), pośród których są też niewątpliwie uczciwi ludzie. Czas na związanie Szatana jeszcze nie nadszedł – chociaż my wierzymy, że jest bardzo blisko (Obj. 20:2). Niewątpliwie Szatan rozumie lepiej niż my, że nadchodzi jego związanie albo powstrzymanie, i skrzętnie manewruje, aby go uniknąć, podczas gdy Bóg z kolei dozwala mu na jego działanie, ponieważ może to obecnie służyć pewnemu celowi – pracy przesiewania, która musi wszędzie dosięgnąć i dotknąć każdą klasę i stan chrześcijan z wyznania, aby ich wypróbować i sprawdzić. Tym sposobem rozumiemy to jedno z wielu fałszerstw naszych dni. Zauważcie dobitne słowa Apostoła odnośnie tego dnia próby, którym teraźniejszy Wiek się zakończy, a następny zostanie wprowadzony. Stwierdza on: „A przetoż pośle im Bóg skutek błędów, aby wierzyli kłamstwu”. Dlaczego? „Aby ci [którzy upadną], byli wszyscy [tym sposobem] osądzeni” – by się okazali jako niegodni, nie będący w harmonii z Bogiem, jako niezdatni, by przynależeć do klasy Oblubienicy. Lecz dlaczego tak? „Przeto, iż miłości prawdy nie przyjęli”, ale „sobie upodobali niesprawiedliwość” (2 Tes. 2:10,12; Mat. 24:23‑24).

Innymi słowy: „Teraźniejsza Prawda” była rozpowszechniania tu i tam wśród wszystkich odłamów chrześcijaństwa, aby jak magnes, który ściąga wszystkie odrobiny stali w otoczeniu swojego wpływu, tak i Prawda mogła pociągnąć wszystkich „prawdziwych Izraelitów” do dalszego uczenia się i dojrzewania w ramach przygotowania ich na „przemianę” do chwały Królestwa. W międzyczasie Pan dozwala Szatanowi na organizowanie różnych ludzkich agencji pośród tych, którzy nie są Jego „wybranymi”, aby tacy odpadali coraz bardziej i coraz dalej od Prawdy, aż ostatecznie nikt się „nie ostoi”, z wyjątkiem wybranych „stojących nad morzem szklanym” zmieszanym z ogniem (Obj. 15:2). Wszyscy inni upadną mniej lub bardziej, chociaż niektórzy będą następnie wybawieni od katastrofy – „zachowani, wszakże tak jako przez ogień” (1 Kor. 3:15).

Nienatchniony zapis

Obrałem ten szczególny tekst z dwóch powodów: (1) Ponieważ jest on jednym z najczęściej przytaczanych przez tych, którzy bronią poglądu, że wszyscy chrześcijanie powinni być rozpoznawani poprzez te szczególne dary, w nim zaznaczone oraz być zdolni do mówienia nieznanymi językami, do wypędzania diabłów, uzdrawiania chorych itp. (2) Ponieważ pragnę jak najdobitniej zwrócić waszą uwagę na fakt, że słowa te nie są częścią oryginalnej Ewangelii św. Marka. Wszystkim krytycznym badaczom wiadomo, że Ewangelia św. Marka kończy się na ósmym wersecie szesnastego rozdziału. Fragment od dziewiątego wersetu do końca rozdziału, jak jest to zaznaczone w naszym powszechnym wydaniu Biblii, został dodany do oryginalnego rękopisu. Uważa się tak dlatego, że wersety te nie występują w oryginalnych manuskryptach Nowego Testamentu. Najstarsze greckie rękopisy i pod każdym względem najbardziej autentyczne to rękopis watykański 1209 i rękopis synaicki – obydwa spisane gdzieś około roku 350. Ani jeden, ani drugi nie zawiera wersetów od dziewiątego do dwudziestego, z naszym tekstem włącznie. Najwcześniejszy grecki rękopis zawierający te wersety to rękopis aleksandryjski, którego powstanie datuje się na piąty wiek. Dlatego wydaje się nam raczej dziwne, żeby pomiędzy uczonymi mógł się znaleźć ktoś, kto użyłby słów naszego tekstu, jakby pochodziły one z Boskiego natchnienia albo posiadały apostolski autorytet.

Mimo to wnioski oparte na owych słowach zasługują w każdym razie na nasze rozważenie ze względu na to, że Pismo Święte jasno wykazuje, iż nasz Pan i apostołowie oraz niektórzy członkowie pierwotnego Kościoła wiele z tych darów ducha świętego posiadali i używali ich mniej więcej w ten sposób, jak to opisują owe dodane słowa stanowiące nasz przewodni tekst. Dlatego zwracamy waszą uwagę na to, co w naszym przekonaniu jest nauką Biblii na temat „darów ducha świętego” i „owoców ducha”.

„Dary” w pierwotnym Kościele

Nie jest zanotowane, czy nasz Pan mówił kiedykolwiek nieznanymi językami, jest natomiast opisane, że wyganiał demony, uzdrawiał chorych i wzbudzał umarłych. Jest także zapisane, że gdy rozsyłał swoich uczniów, obdarzył ich mocą i autorytetem czynienia tych samych rzeczy. Powinniśmy jednak zauważyć, że chociaż Jezus dokonał wielu cudownych czynów, to jest wyraźnie stwierdzone, że były one znakami – Jezus czynił te rzeczy, „aby objawił [naprzód] chwałę swoją” [Jan 2:11] – wspaniałą pracę swojego Królestwa, które ma całkowicie oswobodzić ludzkość z niewoli grzechu, chorób, demonów i śmierci, stosownie do tego, na ile przestrzegane będą prawa Królestwa. Nie powinniśmy zatem rozumieć, żeby za dni naszego Pana lub później z woli Bożej i Jego mocą miały być uzdrawiane wszystkie choroby, żeby miały zostać wygnane wszystkie demony itd. Chodziło raczej o to, żeby została wykonana taka ilość tego rodzaju pracy, która mogłaby stanowić wystarczający dowód zmiany dyspensacji – świadczyć na rzecz Jezusa i Jego uczniów, potwierdzając wiarygodność ich służby i nauczania jako pochodzących od Boga.

Uzdrowienia te nie były też dokonywane jedynie w stosunku do tych, którzy nawrócili się do Pana – tych, którzy przyjęli Go jako Mesjasza, uwierzyli w Niego i stali się Jego uczniami. Przeciwnie, opisane cuda nie były udziałem tych, którzy należeli do Pańskich uczniów, ale tych, którzy byli niewątpliwymi grzesznikami. Jako ilustrację weźmy przypadek chromego przy sadzawce Betesda. Było tam pięć ganków, w których stale tłoczyli się chorzy, jak czytamy: „W tych leżało mnóstwo wielkie niedołężnych, ślepych, chromych, wyschłych”. Ale tylko do jednego z nich Pan rzekł: „Wstań, weźmij łoże twoje, a chodź. A zarazem stał się zdrowym on człowiek i wziął łoże swoje, i chodził”. To, że człowiek ten nie był wierzącym w Jezusa, jasno wynika z opisu, jak czytamy: „A on uzdrowiony nie wiedział, kto by to był, co go uzdrowił”. Nie był on także święty, co również wynika z opisu, gdyż czytamy, że później Jezus rzekł do niego: „Otoś się stał zdrowym, nie grzesz więcej, aby co gorszego na cię nie przyszło” (Jan 5:3,13,14). Można by przytoczyć inne podobne świadectwa, ale nie jest to potrzebne.

Używanie i wartość tych „darów”

Po śmierci naszego Pana, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu przyszło błogosławieństwo Pięćdziesiątnicy, chrzest w duchu świętym. Jako dowód albo świadectwo tego chrztu, ale nie jego część, dane były dary podobne do tych, których używał Jezus; były one ogólnie rozdzielone pomiędzy wszystkich wierzących tamtego czasu, jak czytamy, że duch był udzielony każdemu w Kościele pod miarą, by korzystał z niego zarówno on sam, jak i ogół, dla dobra sprawy, z którą wszyscy się identyfikowali, czyli dla ustanowienia Kościoła. Apostoł Paweł, pisząc do Koryntian (1 Kor. 12:4‑31), jasno wykazuje, że duch święty działał w pierwotnym Kościele. Niektórzy mieli dar języków, inni dar uzdrawiania, inni znów dar tłumaczenia języków itp., gdy zaś jeszcze inni mówili wieloma językami, a niektórzy znaczniejsi apostołowie posiadali oczywiście wszystkie te dary. Apostoł napomina cały Kościół, żeby nie tylko pożądał i pragnął tych darów, ale dostrzegał między nimi różnicę – że niektóre są bardziej pożądane niż inne. Apostoł mówi: „Izali wszyscy są Apostołami? Izali wszyscy prorokami? Izali wszyscy nauczycielami? Izali wszyscy cudotwórcami? Izali wszyscy mają dary uzdrawiania? Izali wszyscy językami mówią? Izali wszyscy tłumaczą? Starajcie się usilnie o lepsze dary”. A dalej Apostoł zaleca, żeby ten, kto ma dar języków, modlił się o dar tłumaczenia języków (1 Kor. 12:29‑31, 14:1).

Apostoł wyraźnie przepowiada ustanie tych „darów”, mówiąc: „Bo choć są proroctwa, te zniszczeją; choć języki, te ustaną; choć umiejętność, wniwecz się obróci” – 1 Kor. 13:8. Wyraźnie wskazuje, iż powodem ustania tych darów będzie to, że Kościół dojdzie stopniowo do bardziej rozwiniętego stanu, w którym dary te nie będą już więcej potrzebne, lecz ustąpią miejsca wyższej, szlachetniejszej i bardziej pewnej manifestacji mieszkania ducha świętego. Mówi on: „Albowiem po części znamy i po części prorokujemy, ale gdy przyjdzie to, co jest doskonałego, tedy to, co jest po części, zniszczeje”. Ilustruje to, mówiąc: „Pókim był dziecięciem, mówiłem jako dziecię, rozumiałem jako dziecię, rozmyślałem jako dziecię; lecz gdym się stał mężem, zaniechałem rzeczy dziecinnych” – 1 Kor. 13:9‑11. My nie osiągnęliśmy jeszcze miary doskonałości i pełnego członkostwa w Chrystusie i nie osiągniemy, aż dopiero w naszej przemianie w „pierwszym zmartwychwstaniu”; ale jako członkowie Pańskiego Ciała, Jego Kościoła, Jego Ekklesii, zrobiliśmy postęp w stosunku do stanu niemowlęcego z początku tego Wieku. Jest to w harmonii z apostolskim poleceniem, że mleko jest dla niemowląt, a twardy pokarm dla tych bardziej rozwiniętych i że naszym obowiązkiem jako Pańskich naśladowców w szkole Chrystusowej jest wzrastanie w łasce, znajomości i miłości.

W czasie gdy Apostoł pisał do świętych w Koryncie, „dary” te były obecne w Kościele już od wielu lat, dlatego napominał ich on, że powinni pragnąć lepszych darów. Uważał, że jak dzieci, zainteresowani są głównie mówieniem nieznanymi językami i łagodnie krytykował ich mniemanie, jakoby było to znaczne osiągnięcie i świadectwo wielkiej łaski u Boga. Nie żeby ganił mówienie językami, bo, jak sam wyjaśnił, mógł on z wdzięcznością powiedzieć, że władał większą ilością języków niż oni wszyscy, ale jego życzeniem było, żeby zrozumieli, iż mogą posiadać te dary, a wciąż być bardzo dalekimi od uznania przez Pana. Chciał, żeby zrozumieli, iż „owoce” ducha są wyższym przejawem i lepszym świadectwem niż „dary”. Albowiem „dary” były cudami, jak i języki, tłumaczenia itd.; „owoce” natomiast to wiara, nadzieja, radość, miłość. Nawołując ich do lepszych „darów”, dodał sugestię dotyczącą „owoców” ducha, jako jeszcze lepszych, mówiąc: „A ja wam jeszcze zacniejszą drogę ukażę” [1 Kor. 12:31] – świadectwo Boskiej łaski daleko przewyższającej tę związaną z „darami”.

Aby okazać lepszą wartość owoców ducha, miłość w sercu i w życiu (z ich pochodnymi, takimi jak: radość, pokój, dobrotliwość itd.), podaje on ilustrację, mówiąc: „Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, [oznaczałoby to, że] stałem się jako miedź brząkająca albo cymbał brzmiący” [1 Kor. 13:1]. Jak mosiężna trąba wydaje głos, gdy się w nią dmie, a jednak sama nie jest doceniana, tak i niektórzy posiadający dar cudotwórstwa, języków itd. mogą używać ich w sposób niedbały i przejawiać braki pod względem prawdziwego ducha Pana i Jego Prawdy. Mogą mieć moc dokonywania cudów i może ona przez nich działać, a jednak mogą nie mieć lepszego do niej stosunku, niż ma cymbał do mocy, która weń uderza. Weźmy jeszcze wyższe dary: prorokowania i rozumienia tajemnic oraz umiejętności, a nawet wzniosłej zdolności, osiągniętej do tego stopnia, żeby wiarą góry przenosić – wszystko to, jak oświadcza Apostoł, byłoby policzone za nic, gdyby nie rozwinął się owoc ducha, a mianowicie miłość. Różne te dary mogłyby być pożyteczne, ale bez miłości przyniosłyby pożytek tylko dla innych, lecz nie mogłyby być błogosławieństwem dla tego, kto ów dar posiada.

Postępując jeszcze dalej w swoim porównywaniu, Apostoł wykazuje, że nawet hojność nie wystarczy, bo choćby był on hojny i ofiarny i wydał wszystko na żywność dla ubogich oraz oddałby ciało swoje na spalenie z wierności Panu, to jednak gdyby nie rozwinął miłości, wielkiego owocu ducha, nie mógłby mieć udziału z Panem w Jego Królestwie jako członek Ciała Chrystusowego. Dlatego kończy tymi słowami: „Lecz z nich największa jest miłość” [1 Kor. 13:13] – daleko przewyższająca wszystkie dary, niezależnie od tego, jak zaszczytnymi i użytecznymi by one nie były. Idąc dalej w swej argumentacji, wykazuje on, że podczas gdy dary te ustaną, łaska, owoc ducha, będzie trwać – trwać do końca Wieku, zaiste, daleko dłużej, aż po wieczną przyszłość. Odnosząc się do „owoców” ducha, które zgodnie z jego pragnieniem mieli oni uprawiać i doceniać jako bardziej pożyteczne od „darów”, stwierdza: „A teraz zostaje wiara, nadzieja, miłość; lecz z nich największa [najważniejsza ze wszystkich] jest miłość”, bo miłość nigdy nie ustaje. Ona będzie nie tylko zasadniczą cechą, bez której nie można osiągnąć wejścia do żywota wiecznego i niebiańskiego stanu, ale będzie ona trwać przez całą wieczność, stanowiąc cnotę czy przymiot tych wszystkich, którzy będą się cieszyć Bożą łaską na zawsze.

Korzyść z „darów” w Kościele

Krótka refleksja rozjaśni nam wartość, owszem niemal konieczność darów w Kościele w jego niemowlęcym stadium. Apostoł wyjaśnia charakter ich religijnych zebrań: kiedy się zbierali, jeden miał psalm, drugi modlitwę, ktoś inny napomnienie, jeszcze inny hymn, następny mówienie nieznanymi językami, kolejny umiejętność wykładania tych języków, inny znów – dar prorokowania. Ich zebrania były tym sposobem interesujące, przyjemne i pożyteczne. Spodziewanie się poselstwa od Pana poprzez nieznane języki i oczekiwanie na tłumaczenie także przyciągało wierzących wzajemnie ku sobie i podtrzymywało ich zainteresowanie oraz dopomagało do udzielania im pokarmu do rozmyślań i dyskusji. Na początku nie posiadali oni Biblii. Nowy Testament nie był jeszcze napisany, a Stary Testament, spisany na pergaminie, był nie tylko niewygodny w użyciu, ale i bardzo drogi; synagogi, które mogły posiadać pełną kopię, były uważane za szczęśliwe, a kopie te przechowywano z wielką starannością i odczytywano z nich jedynie w dzień sabatu, żeby uczestnicy mogli posłuchać. Pierwotny Kościół, będąc usuwany z synagog, znajdował się faktycznie bez jakiegokolwiek szczególnego środka nauczania, z wyjątkiem tego, co mogli z pamięci przytoczyć z kazań Pana i z Proroków, o ile słyszeli to w młodości. Stąd też owa opatrzność ze strony Pana w postaci darów prorokowania i rozumienia tajemnic oraz porozumiewania się za pomocą nieznanych języków i tłumaczenia tychże – wszystko to było zamierzone w celu nauczenia ich polegania na Panu i przyciągnięcia ich razem dla wzajemnego uczenia się oraz pokazania im, że poselstwo Ewangelii nie było im dane indywidualnie, lecz zbiorowo jako Kościołowi. Wszystkie te ważne funkcje były dobrze obsłużone przez dary i w odpowiednim czasie wierzący byli pouczeni, żeby spoglądać poza te dary i uprawiać owoce ducha.

Stopniowo powstał Nowy Testament – cztery Ewangelie, listy Pawła, Piotra, Jana, Jakuba itd. – a wraz z rozpowszechnianiem tych spisanych nauk zamierała potrzeba darów. Nie były potrzebne jak pierwotnie do ustanowienia Kościoła ani dla jego nauczania. Jest to w całkowitej harmonii z tym, że ogólnie w apostolskich listach Nowego Testamentu znajdujemy stosunkowo mało odniesień do „darów” ducha, lecz wytrwałe doradzanie, by odrzucić naleciałości ciała i uprawiać owoce ducha świętego. Nigdzie nie nadmieniono, żeby lud Pański miał się spodziewać powtórzenia albo ciągłego trwania błogosławieństw Pięćdziesiątnicy, języków itp., ale raczej mamy zmierzać do doskonałości – doskonałości, która będzie osiągnięta tylko w zmartwychwstaniu, na które mamy się przygotować przez uprawianie owoców i łask ducha. Powinniśmy dokładnie zauważyć, iż nigdzie nie było obiecane, że ten jeden chrzest ducha świętego, który stał się udziałem wierzących na początku, będzie powtórzony i że był on czymś odłącznym i odrębnym od „darów”, które pierwotnie współwystępowały, lecz które później miały ustąpić miejsca owocom i łaskom ducha, i ustąpiły.

„Uciśnienie przez diabła”

Pismo Święte wyraźnie naucza, że Szatan znacznie przyczynił się do przywiedzenia matki Ewy na pokuszenie, które doprowadziło ojca Adama do nieposłuszeństwa. Słusznie został on w Piśmie Świętym nazwany „mężobójcą od początku”. Pośrednio jest on zabójcą dwudziestu miliardów z naszego rodu, które już poszły do grobu. Przynajmniej pośrednio można mu tym sposobem przypisać wszystkie choroby, ból i smutek. Ciągle ma on możliwość wielkiego oddziaływania na nas poprzez oszustwa i kuszenie naszego słabnącego ciała. Wprowadził większość naszego rodu ze złego w gorsze, umysłowo, moralnie i fizycznie. Powinniśmy bowiem uznać, że grzech w każdej swojej formie jest postępowaniem ku śmierci – każda grzeszna i nieczysta myśl ma swój skutek, odbijający się na naszym umyśle i ciele oraz przyczyniający się do powstania w nim słabości i choroby – stanu umierania.

Naturalnie i całkiem słusznie nasuwa się pytanie: Czy Pan Jezus nie jest ciągle jeszcze zainteresowany uwolnieniem tych wszystkich „uciśnionych przez diabła” [Dzieje Ap. 10:38 Biblia Brzeska]. Podobnie jak Niebiański Ojciec, z pewnością On także się nie zmienia, a zatem ciągle jest zainteresowany uwolnieniem rodzaju ludzkiego spod władzy grzechu i śmierci oraz „tego, który miał władzę śmierci, to jest diabła” (Hebr. 2:14). A jeżeli tak, to czy nie mamy się spodziewać, że uzdrawianie chorób i wyganianie demonów byłoby wciąż Pańską pracą przez cały obecny Wiek – bez względu na fakt, że teraz Jego Kościół jest ustanowiony w świecie na dobrej podstawie i nie potrzebuje tych „darów” do nauczania, zamiast nich posiadając w swoich rękach Biblię – zarówno Stary, jak i Nowy Testament? Odpowiadamy: Tak – niewątpliwie to wszystko prawda. Skąd zatem pytanie o to, czy takie uzdrawianie chorych nie ma teraz postępować dalej? Dlaczego nie powinno to być jednym z głównych obowiązków i przywilejów wszystkich wierzących na wzór ich Pana i apostołów?

Odpowiadamy, że chociaż Pan proponuje wielką pracę jako Dobry Lekarz w uzdrawianiu chorób świata – umysłowych, moralnych i fizycznych – chociaż proponuje, że to ostatecznie będzie uskutecznione na znacznie większą skalę niż wszystko, cokolwiek uczynił za pierwszej obecności, to jednak na to jeszcze nie czas. To, co Jezus i Jego uczniowie uczynili na początku Wieku, jak widzieliśmy, dotyczyło tylko bardzo małej części świata – zaiste, tylko nielicznej grupki spośród tych, z którymi mieli oni styczność. Rzeczywista praca uzdrawiania i naprawiania należy, według Pisma Świętego, do przyszłości, do Wieku Tysiąclecia, do epoki, która nastanie po wtórym przyjściu naszego Pana; należy do Jego pracy jako Proroka, Kapłana i Króla w podnoszeniu i błogosławieniu wszędzie tych wszystkich, których są miliony, a których On odkupił swoją drogocenną krwią. Praca obecnego Wieku nie jest pracą restytucji, a to, co działo się w pierwotnym Kościele, było, jak zauważyliśmy, cieniem przyszłych dobrych rzeczy. Praca obecnego Wieku Ewangelii nie jest pracą uzdrawiania i odnowy ludzkości.

Czas restytucji jeszcze nie nastał, i nie nastanie, jak wykazuje Apostoł, zanim nie nastąpi drugie przyjście naszego Pana (Dzieje Ap. 3:19‑21). Teraz znajdujemy się w czasie, gdy odbywa się praca całkowicie odwrotna – praca ofiarnicza. Wszyscy przyznają, że nasz Pan nie używał swojej uzdrawiającej mocy dla własnej korzyści, lecz przeciwnie – ofiarował, położył swoje życie w służbie prawdy i sprawiedliwości. W ciągu trzech i pół roku tracił swoją żywotność, kiedy „moc wychodziła z niego, gdy uzdrawiał ich wszystkich”. W czasie ukrzyżowania był bardzo słaby, jak świadczy o tym pocenie się krwią i fakt, że nie był w stanie nieść swojego własnego krzyża, jak czynili to inni w pochodzie. Wszyscy przyznają, że apostołowie nie używali swojej mocy do osiągnięcia poprawy własnej sytuacji ani też nie mamy zapisu, żeby modlili się oni o uzdrowienie dla siebie lub za innymi, aby mogli być uleczeni z choroby. Nawet kiedy Trofimus był chory, bliski śmierci, Apostoł nic nie wspomina o tym, by modlić się o jego uzdrowienie. Gdy Tymoteusz cierpiał na niestrawność, to Apostoł zamiast modlić się o przywrócenie mu zdrowia albo posłać mu poświęconą chusteczkę czy serwetkę, zalecił mu dietę: „Dla żołądka twego i częstych chorób twoich” (1 Tym. 5:23). Wszyscy muszą więc przyznać, że uzdrawianie dotyczyło tych, którzy byli spoza Kościoła, i oczywiście było przewidziane tylko na pewien czas oraz nie stanowiło podstawy, by Kościół miał się spodziewać cudownych interwencji na rzecz swoich członków. Wręcz przeciwnie, oni wszyscy byli napominani, by kłaść swoje życie, a nie starać się je oszczędzać, zachowywać dla siebie, na co wskazywałoby modlenie się o uwolnienie od chorób czy dolegliwości, które przychodziły na nich w rezultacie ich samozaparcia, służby i samoofiarowania. Raczej mieli się oni z tego cieszyć, ćwicząc się w rozumnej roztropności i ostrożności, co zapewnia największy pożytek w zakresie ziemskich spraw, stanowiąc część szafarstwa, które będzie użyteczne w służbie Mistrza.

Widzimy zatem, że w Pańskim porządku przywrócenie do zdrowia fizycznego i siły nie było przeznaczone ani dla Jezusa, Głowy Kościoła, ani dla Jego Ciała, lecz dla świata. Widzimy także, że jeszcze nie nadszedł czas na udzielanie tego błogosławieństwa światu, ale że jest on odłożony, aż ofiarowanie Kościoła z jego Panem będzie dokończone – aż uwielbiony Kościół, uczestnicy Niebieskiego Królestwa wraz z Odkupicielem, wyleją błogosławieństwa restytucji, zdrowia umysłowego, moralnego i fizycznego wszędzie po całej ziemi, udzielając wszystkim najpełniejszej sposobności, by się nawrócić, by być uwolnionym z mocy grzechu i śmierci oraz z całego panowania wielkiego Przeciwnika, który będzie wtedy związany przez tysiąc lat, aby nie zwodził więcej narodów, aż się skończy tysiąc lat (Obj. 20:2‑3; Hebr. 2:14‑15). ¦