OM-331

Dwie kobiety i trzech mężczyzn, których kochał Jezus

„Panie, oto ten, którego miłujesz, choruje” – Jan 11:3.

Wszyscy ludzie, którzy mają jakąkolwiek znajomość Jezusa, poważają Go – chrześcijanie, poganie i Żydzi. Wszyscy też, niezależnie od swoich religijnych przekonań, są gotowi uznać niebywałą osobowość wielkiego Nazarejczyka i Jego „cudowne słowa życia”. Różnią się natomiast odnośnie Jego mesjaństwa. My zaś twierdzimy, że jeśli nie był On szczególnym sługą JHWH, Synem Boga, jak utrzymywał, posłanym na świat w specjalnej misji, wówczas musiał być albo oszustem, albo niegodziwym uzurpatorem. Jego wspaniała osobowość i słowa sprawiedliwości, mądrości i miłości przeczą poglądowi, jakoby był albo ignorantem, albo kłamcą. Dlatego też jedyną rozsądną podstawą jest to, że albo był mistyfikatorem, albo raczej, że naprawdę był Synem Bożym, który działał, mówił i czynił cuda z Boskiego natchnienia i mocy. My obstajemy przy tym, że świadectwa Jego nauk zdecydowanie potwierdzają słuszność Jego aspiracji. Robimy jednak rozróżnienie między tym, co nasz Pan Jezus twierdził o sobie, a tym, co twierdzili o Nim inni, bez Jego usankcjonowania i bez potwierdzenia apostolskiego lub inspirowanego inaczej.

Nie należy przypuszczać, że zapominamy o długości i szerokości miłości Jezusa do całej ludzkości i o szczególnej miłości do wszystkich Jego uczniów – zaiste, do wszystkich, którzy miłują sprawiedliwość i starają się, tak jak On, czynić wolę Ojca. Zgodna z tym była Jego modlitwa za uczniów w nocy przed Jego ukrzyżowaniem, w związku z czym czytamy: „Jezus, umiłowawszy swoich (...), umiłował ich aż do końca” (Jan 13:1). A także Jego stwierdzenie: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje swoje życie za swoich przyjaciół” (Jan 15:13). I Jego pytanie: „Któż jest moją matką i kto to są moi bracia? A wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, powiedział: Oto moja matka i moi bracia! Kto bowiem wypełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie, ten jest moim bratem i siostrą, i matką” (Mat. 12:48-50). Wyrażenia te dają nam wgląd w długość i szerokość miłości Jezusa. Ale na obecną chwilę zastanówmy się nad tymi osobami, o których mówi się, że Jezus je szczególnie kochał.

„Jezus, spojrzawszy na niego, umiłował go”

Bogaty szlachetnie urodzony młodzieniec, który przybył do Pana, rzekł: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby odziedziczyć życie wieczne? Lecz Jezus mu odpowiedział: (...) Znasz przykazania: (...) A on mu odpowiedział: Nauczycielu, tego wszystkiego przestrzegałem od mojej młodości. Wtedy Jezus, spojrzawszy na niego, umiłował go” [Mar. 10:17-21]. Jezus z miłością podziwiał młodzieńca, który w ten sposób pragnął być w pełnej zgodzie z wolą Ojca Niebieskiego. Ten młody człowiek miał bardzo wiele z ducha Mistrza. Chciał dobrze postępować i pragnął mieć dar Boży – życie wieczne. Sądził, że zasługiwał na to przez swoje wierne zwracanie uwagi na prawo. A jednak wiedział, że nie osiągnął życia wiecznego, że wyrok śmierci był wciąż nad nim. Szukał rady największego Rabina, największego Nauczyciela. Ten zaś tak bardzo kochał szczerego ducha, że udzielił mu rady odnośnie tego, czego mu jeszcze brakowało, aby w pełni sprostać Bożym wymaganiom względem tych, co otrzymają miejsce w Królestwie Mesjańskim, które w „odpowiednim czasie” ma błogosławić Izraela, a przez Izrael wszystkie rodziny ziemi.

Dość wyraźnie Mistrz pozwolił młodzieńcowi dostrzec, że podczas gdy zachowywał, prawdopodobnie najlepiej jak potrafił, przykazania dekalogu, tylko w sposób niedoskonały dostrzegał znaczenie Boskiego wymagania miłości do bliźniego jak do samego siebie. Młodzieniec był bardzo bogaty. A spełnienie wymagań Zakonu, aby kochać bliźniego jak siebie samego, oznaczałoby niegromadzenie bogactw ani też niekoniecznie ich rozdanie, lecz mądre wykorzystanie wszystkiego w interesie bliźnich. Ale do zdobycia udziału w Królestwie potrzebne jest coś więcej. Musi on wziąć swój krzyż i stać się naśladowcą Jezusa – chodzić śladami pełnego posłuszeństwa Boskiej woli. Cena była zbyt duża dla owego młodego człowieka, więc poszedł swoją drogą. Jezus jedynie odpowiedział na jego pytanie, ale nie zachęcał młodzieńca, by w ten sposób stał się żywą ofiarą dla Boga i Jego służby. Rzeczywiście, w żadnym przypadku Jezus nigdy nie robił nic więcej, jak tylko zapraszał – nigdy nie nalegał. Przeciwnie, radził: Najpierw usiądź i policz koszty uczniostwa.

Co moglibyśmy wywnioskować odnośnie wiecznego przeznaczenia tego młodzieńca, który tak bardzo starał się zachować Zakon i uzyskać życie wieczne i który odwrócił się od Jezusa i odmówił wzięcia krzyża i pójścia za Nim? Czy moglibyśmy przypuszczać, że w tych okolicznościach Boska sprawiedliwość wyśle takiego człowieka na wieczne męki? Gdyby istniała taka kara dla niego, to czy możemy sądzić, że Jezus pozwoliłby mu odejść, nie namawiając go usilnie, nie ostrzegając go przynajmniej, że przez swoją decyzję dokonywał wyboru wiecznych mąk? Czy możemy uważać, że nasz Pan wiedział, iż wszyscy ludzie, do których się zwracał i którzy nie przyjęli Jego poselstwa, byliby w konsekwencji skazani na wieczne tortury, a mimo to pozwoliłby im odejść, nie nalegając w tej sprawie? Nie moglibyśmy tak myśleć! Dzięki Bogu! Stopniowo uwalniamy się od niewoli błędu narzuconej nam przez tych, którzy błędnie tłumaczą niektóre słowa Biblii.

Uzyskamy właściwy pogląd, gdy sobie przypomnimy, że przesłaniem Jezusa w tamtym czasie była „ewangelia o Królestwie”. Zapraszał tylko tych, którzy mieli ucho, by usłyszeć, i serce, by docenić przywilej połączenia się z Nim w Jego chwalebnym Królestwie, o którym powiedział swoim uczniom, żeby się o nie modlili: „Przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. Rzeczą, którą utracił młody człowiek, był szczególny przywilej stania się współdziedzicem z Chrystusem w tym Królestwie, które w odpowiednim czasie zostanie ustanowione i którego misja będzie błogosławieństwem Izraela i świata. Przyniesie im to „czas odnowienia wszystkich rzeczy, jak Bóg od wieków przepowiadał przez usta wszystkich swoich świętych proroków” (Dzieje Ap. 3:19-21).

„Oto ten, którego miłujesz, choruje”

Nasz tekst odnosi się do bardzo wspaniałego wydarzenia z okresu misji naszego Pana. Jezus z uczniami znajdował się około trzech dni drogi od Betanii, od domu Łazarza, Marty i Marii. Ale oni znali miejsce Jego pobytu, ponieważ był On ich szczególnym przyjacielem, a ich dom był Jego domem, gdy tylko przebywał blisko Jerozolimy. Łazarz ciężko zachorował. Ale jego dwie siostry, Marta i Maria, nie bały się niczego, ponieważ miały tak wielkie zaufanie do Jezusa, że nawet wierzyły w Jego zdolność obudzenia śpiących snem śmierci. Uważały, że należy posłać do Mistrza wieść o Łazarzu, ale nie jest właściwe dyktować Mu, co powinien uczynić w tej sytuacji. Raczej pozostawiły Jemu samemu decyzję, czy ma powiedzieć słowo, czy zganić tę chorobę, czy też może przyjść do Betanii, wziąć chorego za rękę i powiedzieć: „Wstań”. Ich proste poselstwo brzmiało: „Panie, ten, którego miłujesz, choruje”. Piękna, dziecięca, prosta wiara, jaką okazały, musiała być bardzo cenna w oczach Mistrza. Mimo to Jezus nic nie powiedział i nie zrobił nic w tej sprawie przez trzy dni. Następnie powiedział do swoich uczniów: „Nasz przyjaciel Łazarz śpi”. Oni nie zrozumieli, co miał na myśli, dopóki nie powiedział im wyraźnie, że Łazarz umarł, i gdy dodał: Cieszę się ze względu na was, że mnie tam nie było. Cieszę się, ponieważ da mi to sposobność, aby zademonstrować wam i wszystkim, którzy będą moimi uczniami w przyszłości, wielką moc Boga, która jest we mnie w odniesieniu do zmartwychwstania umarłych.

Wszyscy studenci Biblii na pewno zauważyli, jak często w Piśmie Świętym słowo „sen” używane jest jako poetycki synonim śmierci. „Abraham zasnął z ojcami swymi.” „Dawid zasnął ze swymi ojcami” [1 Król. 2:10]. Mówi się, że prorocy, kapłani i królowie zasnęli z ojcami – czy to dobrzy, czy źli. Podobnie Nowy Testament używa takiego samego języka. Czytamy, że św. Szczepan, męczennik, ukamienowany na śmierć, „zasnął”. Św. Paweł mówi o Kościele jako o zasypiającym w śmierci i wyraża się o wszystkich naszych przyjaciołach, dobrych i złych, którzy idą na śmierć, jako o „śpiących w Jezusie”. Mówi, że nie musimy się smucić jak inni, którzy nie znają nadziei zmartwychwstania.

Wszyscy, którzy zasypiają w śmierci z powodu przestępstwa Adama i jego wyroku śmierci, mają w Jezusie namaszczonego przez Boga Odkupiciela, który w Boskim czasie ma obudzić wszystkie śpiące zastępy rasy Adamowej. „Wszyscy, którzy są w grobach, usłyszą jego głos; i ci, którzy dobrze czynili [którzy mieli Boską aprobatę jako godni wiecznego życia], wyjdą na zmartwychwstanie do życia [pełna doskonałość]; ale ci, którzy źle czynili [którzy nie zapewnili sobie Boskiej aprobaty, by posiąść życie wieczne], na zmartwychwstanie na potępienie” (Jan 5:28-29) lub na próbę, w celu ćwiczenia, ku naprawieniu w sprawiedliwości podczas panowania Mesjasza przez tysiąc lat.

Wychodząc z grobów w czasie sądu lub w czasie próby, wszyscy chętni i posłuszni zostaną ostatecznie podniesieni z grzechu i śmierci, podczas gdy ci nieposłuszni wobec światła i możliwości zostaną ponownie skazani na śmierć – drugą śmierć, wieczne wytracenie (2 Tes. 1:9).

W przeszłości czytaliśmy Biblię zbyt niedbale i poświęcaliśmy zbyt wiele uwagi tym, którzy mając mniejsze szanse niż my sami, błędnie interpretowali jej nauki. Co myśleliśmy odnośnie słowa „spać”? Czy sądziliśmy, że to dobry „sen” w niebie? Powiedziano nam, że zły pójdzie do miejsca zbyt ciepłego, by spać. Ale nigdy nie pomyśleliśmy, by wykorzystać nasze własne umysły i nasze własne Biblie w związku z tym tematem. Teraz, gdy słuchamy Słowa Bożego – jak proste, jak jasne, jak rozsądne wydają się jego nauki! Umarli są martwi – nie żyją. Jednakże, w świetle Boskiego planu, będzie zmartwychwstanie „we właściwym czasie”; nie mówi On o umarłych tak jak o umierających zwierzętach, ale że oni po prostu śpią. Czekają na poranek – chwalebny poranek Królestwa Mesjasza, kiedy „wzejdzie Słońce sprawiedliwości z uzdrowieniem na swoich skrzydłach” [Mal. 3:20], gdy Szatan będzie związany przez tysiąc lat i więcej nie zwiedzie narodów. Zamiast panowania grzechu i śmierci rozpocznie się panowanie sprawiedliwości i życia wiecznego. Jak pięknie Pismo Święte odpowiada na pytanie, gdzie umarli śpią: „A wielu z tych, którzy śpią w prochu ziemi, obudzi się” (Dan. 12:2).

„Łazarzu, wyjdź”

Jezus i Jego uczniowie skierowali swe kroki w stronę Betanii. Biedne siostry, Marta i Maria, były tymczasem bardzo rozczarowane. Ani przez chwilę nie przypuszczały, że ich potężny przyjaciel pozwoli, by to zmartwienie na nie przyszło – że nie zaniedba przyjść i użyć swojej mocy, by ocalić Łazarza przed śmiercią. Były tak zrozpaczone i tak załamane, że tylko Marta wyszła na spotkanie z Mistrzem, a jej pierwsze słowa były łagodnym wyrzutem w związku z ich rozczarowaniem: „Panie, gdybyś tu był [gdybyś przyszedł, jak posłałyśmy Ci wiadomość], nasz brat by nie umarł”.

Jakie przesłanie pociechy wyraził Jezus? Czy powiedział: Marto, Łazarz ma o wiele lepiej w niebie! On jest z aniołami! Śpiewa i jest bardzo szczęśliwy! Na pewno nie sprowadzałabyś go z powrotem na ziemię! Czy takie były słowa Jezusa? Nie! On po prostu powiedział: „Twój brat zmartwychwstanie”. W ten sposób dawał do zrozumienia, że jej brat nie był żywy, ale naprawdę umarł. Jak mógł powstać znowu, gdyby nie przestał żyć? Odpowiedź Marty wskazuje, że zrozumiała nauki Jezusa i proroków. Powiedziała: „Wiem, że zmartwychwstanie w zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym”. Ale Jezus chciał zwrócić jej uwagę na teraźniejszość i żeby Go poprosiła, aby już nawet w tym czasie przywrócił Łazarza ze snu śmierci. Powiedział więc: „Jestem zmartwychwstaniem i życiem”. Ty, Marto, rozpoznajesz we mnie Mesjasza, Syna Boga. Wierzysz, że w końcu, kiedy nastąpi zmartwychwstanie, Boża moc zmartwychwstania będzie działać przeze mnie. A oto jestem tu z tobą. Dlaczego nie poprosisz mnie, abym już teraz wykorzystał tę moc? Gdzie go położyliście?

Marta w końcu uchwyciła tę myśl, ale odpowiedziała: Nie, nie, Panie, teraz jest już za późno. Teraz to on już cuchnie, bo nie żyje od czterech dni. Gdybyś przyszedł wtedy, gdy Ci wysłałam wiadomość, albo dotarłbyś tutaj dzień, dwa później, byłaby jeszcze jakaś nadzieja, ale teraz minęło zbyt dużo czasu i nastąpił rozkład. Żaden cud nie mógłby zregenerować zniszczonych tkanek. Ale Jezus nalegał, aby pokazali Mu to miejsce. Co Mistrz zrobił, przyszedłszy do grobu? Czy nakazał Łazarzowi, by odłożył na bok swoją koronę i harfę w niebie i by pożegnawszy się z aniołami, wrócił do ziemskiego życia? Nie! Czy wzywał go, aby przybył z czyśćca, którego lokalizacji nikt nie zna? Nie! Co On powiedział? Zwracając się w stronę grobu, powiedział: „Łazarzu, wyjdź!”. I co się stało? Zmarły wyszedł. A w ogóle nie żył! Był martwy!

Ukochana rodzina

Czytamy ponownie: „A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza”. Niektórzy uważają, że można znaleźć Łazarza wśród późniejszych uczniów Chrystusa – możliwe, że to Barnaba. W każdym razie był on tym, którego Jezus kochał, chociaż nie należał do grona apostołów, którzy poszli za Panem. A Marta jawi się nam jako synonim zabieganej, energicznej gościnności – „zajmowała się wieloma rzeczami”. Jednak z pewnością była kochająca i lojalna wobec Mistrza. Jezus kochał Martę i dlatego możemy być pewni, że On kocha wszystkich podobnych. Ale kochał także Marię. I nie zapominamy, że kiedy porzuciła niektóre ze swych prac domowych, aby móc usiąść u stóp Jezusa i uczyć się od Niego, Mistrz oświadczył, że „wybrała lepszą część”. To była ta sama Maria, która namaściła Mistrza cenną maścią ze szpikanardu na pięć dni przed Jego pochówkiem. Marta i Maria kochały Pana i były przez Niego kochane, ale najwidoczniej miłość Marii i forma, w jakiej się ta miłość wyrażała, znalazły szczególne uznanie Mistrza.

W końcu dochodzimy do Jana, kochającego ucznia, o którym mówi się, że był „uczniem, którego Jezus miłował”. Cóż za chwalebne świadectwo o Janie! Pamiętamy, że on i jego brat tak bardzo kochali Pana, że pragnęli, aby w Jego Królestwie w przyszłości mogli się znaleźć tuż obok Niego – jeden po Jego prawej, a drugi po Jego lewej ręce. Pamiętamy, że Mistrz odpowiedział, że tylko przez picie Jego kielicha hańby i upokorzenia oraz przez chrzest w Jego ofiarniczej śmierci mogą mieć nadzieję na to, że w ogóle zasiądą na Jego tronie. I przypominamy sobie, jak lojalnie zgodzili się na te warunki.

Jeśli pragniemy mieć aprobatę i uśmiech Mistrza, starajmy się pielęgnować podobieństwo do Jego charakteru. Apostoł mówi nam, że takie „kopie” Bożego drogiego Syna mają być uhonorowane udziałem z Nim w chwale Jego Królestwa na niebiańskim poziomie. Tacy zyskają zaszczyt i przywilej błogosławienia i stopniowego podnoszenia ludzkości do ziemskiego zbawienia w przywróconym Raju. Gdy zwrócimy uwagę na szczególne cechy charakteru, które wywoływały miłość Mistrza, coraz więcej będziemy mogli je powielać, aby osiągnąć nasz cel.

C.T. Russell, pastor Nowego Jorku, Waszyngtonu oraz kościołów w Cleveland, Brooklynie i Londynie dla „Overland Monthly”, str. 331
Straż 2/2019

Do góry