CRS-032

Modlitwa o wschodzie słońca i nabożeństwo uwielbiające

Gdy wchodziliśmy na salę o 5:15 rano, znajdowało się na niej całe sto osób. Dokładnie o 5:30, gdy br. Russell wkroczył na podwyższenie, na sali było już obecnych 225 osób. Na zakończenie zaś było nas ponad 400. Nabożeństwo rozpoczęliśmy śpiewając pieśń nr 19 „Radości wielkiej nastał czas”, po której modlił się br. La Ferrey. Potem zaś zaśpiewaliśmy jeszcze pieśń 206 „O jak błogi ten czas, gdy Zbawiciel wśród nas”.

Brat Russell: Drodzy bracia i drogie siostry! Jest mi bardzo przyjemnie powitać tak wielu z was tego poranka i cieszyć się z razem z wami perspektywą porannego nabożeństwa modlitewnego.

Udając się na to zebranie i widząc po drodze wiele osób zdążających w tym kierunku, pomyślałem, że jest jakaś przyczyna, dla której wszystkich nas tutaj ciągnie. Przypomniały mi się słowa Pana, który wskazując na nasz szczególnych czas, stwierdził, że owego dnia wszyscy będą się gromadzić. Uczniowie zapytali wtedy: „Gdzie Panie”, a On odpowiedział: „Gdzie będzie ścierw, tam się zgromadzą i orły” [Łuk. 17:37]. Dlatego jedną z przyczyn, dla których chętnie spotykamy się na konwencjach, jest to, że tutaj, gdzie gromadzimy się w jednej społeczności, Pan wydaje się udzielać szczególnego pokarmu. Możemy być pewni, że takim spotkaniom, gdzie dwaj lub trzej gromadzą się w Jego imieniu, towarzyszy Jego błogosławieństwo i pokrzepienie ducha.

W owym porannym czasie, bardziej niż o innych porach – choć podobnie było także przez wszystkie te wieki, kiedy Jego lud się spotykał, ale szczególnie aktualne jest to o poranku nowego dnia, o poranku wielkiego Dnia Tysiąclecia – Pan zaprasza nas, byśmy się gromadzili. Mówi On, że będzie miało miejsce wielkie gromadzenie pszenicy spośród kąkolu, wszystkich synów Bożych, owo chwalebne zgromadzenie, które będzie oznaczało ustanowienie Królestwa Bożego udzielającego błogosławieństwa Bożego wszystkim narodom ziemi. Tak więc mamy tego poranku wiele powodów do wdzięczności, gdy tylko pomyślimy o wszystkich biblijnych skojarzeniach z symbolicznym okresem poranka, w którym obecnie żyjemy, jak na przykład: „Poratuje go Bóg zaraz z poranku” [Psalm 46:6]. Pamiętacie stwierdzenia z psalmów 91 i 46, w jaki sposób Pan mówi tam w Psalmie 46 o czasie ucisku. Widzimy, jak dzień gromadzi wokół nas to wszystko. Słysząc jednak słowo Pana docierające do nas ze szczególnym naciskiem, nie obawiamy się, choćby miała się poruszyć ziemia, choćby drżały społeczeństwa, choćby królestwa przenosiły się w pośrodek morza, gdyż Pana uczyniliśmy naszą ostoją [Psalm 91:9]. Napisane jest, że w tych okolicznościach Pan poratuje swój Kościół zaraz z poranku. Jakże cenna jest zatem ta myśl, że teraz właśnie jest ów poranek, gdy przemijają cienie, kiedy można już wyraźnie widzieć to, czego nie było widać przez wieki. Celem Pana nie było zapalanie w tym czasie specjalnego światła. Święci mieli już wszystko, czego potrzebowali, by mogli się odłączyć od świata. Miał to być jednie czas udzielenia chwalebnego, słonecznego światła Prawdy, takiej, jaką się obecnie cieszymy. Tak więc, drodzy bracia i drogie siostry, jeśli komuś nie udaje się pojąć tej myśli, traci coś, co jest najbardziej inspirujące w naszych czasach, a mianowicie: światło prawdy, które my – wy i ja – obecnie widzimy. Nie oznacza to, że jesteśmy bardziej oświeceni od innych ludzi, ale że nadszedł właściwy Boży czas – czas poranka. Dlaczego teraz wszystko widać wyraźniej niż dwie, trzy godziny temu? Dlatego, że wspaniałe słońce zaczęło świecić nad ziemią. Czy to już wszystko? O nie, to dopiero światło wczesnego poranka. Stopniowo wspaniałe słońce sprawiedliwości z całą mocą, siłą swym światłem napełni całą ziemię, oświeci ją Pańską chwałą. Za jakże szczęśliwych możemy się uważać, żyjąc w tym błogosławionym dniu, który właśnie świta! Jakież błogosławieństwo sprowadza to do naszych serc! Nie da się wprost przecenić tego przywileju.

Nie gniewajcie się, ale chciałbym wam opowiedzieć pewien sen, który śnił mi się wiele lat temu i który wywarł wielki wpływ na moje życie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę zalecać wam zważania na sny. Myślę, że wiele z nich nie ma żadnego znaczenia. Sam miałem zapewne większość z nich na skutek niestrawności. Wiem, że wiele osób przywiązuje zbyt wielką wagę do snów. Ja na nie zwykle nie zwracam uwagi, chyba że nawiązują one do jakichś słów Bożych tak, że wyraźnie czuję, iż sen nie był skutkiem zjedzenia jednego kawałka ciasta za dużo, czy też że nie był inspirowany przez Przeciwnika. Najlepiej jest nie pozwalać na to, by sny wpływały na nasze życie, dokąd nie będziemy mogli poprzeć ich Słowem Bożym.

Takie mam przekonanie. Jeśli sen nie zgadza się ze Słowem, to nie ma w nim żadnego światła.

Ten jednak sen, o którym wam opowiem, może pomóc niektórym z was. Muszę powiedzieć, że w czasie, gdy mi się śnił, przywiązywałem już pewną wagę do pracy Pańskiej. Działałem przy publikowaniu Prawdy, tak że niektórzy uważali, iż zaniedbuję swoją pracę. Miałem wtedy pięć sklepów, a ludzie mówili: Zdaje się, że pan Russell stał się fanatycznym zwolennikiem jakiejś religii. Wiedziałem, że to nieprawda, tak więc nie czułem żadnego zagrożenia. Myślałem raczej, że nie poświęcam na te sprawy wystarczająco wiele czasu, a przecież powinienem był oddać cały swój czas. W tej sytuacji pomógł mi pewien sen.

Śniło mi się, że znalazłem się w jakimś pomieszczeniu, którego front skierowany był na wschód, a sufit ścięty, skąd domyślałem się, że było to poddasze. Dookoła pomieszczenia znajdowało się podwyższenie o wysokości ok. 10 cali, na którym rozłożone były materace przykryte różnymi posłaniami. Niektóre z nich były zajęte, inne puste. Na niektórych posłaniach ktoś spał. Ja znajdowałem się w jednym z kątów. Po drugiej stronie na prawo widziałem drzwi. Usłyszałem pukanie, które mnie obudziło i pamiętam, że byłem bardzo śpiący. Nie byłem w stanie otworzyć oczu. Zobaczyłem jakiegoś sługę, którego nigdy nie widziałem i którego nie znałem. Powiedział on: Czekamy na ciebie ze śniadaniem, wysłano mnie, żebym się dowiedział, czy przyjdziesz. Ojej, jest późno, zaspałem – odpowiedziałem – powiedz im, żeby na mnie nie czekali. Wtedy też pomyślałem, że powinienem wstać. Gdy jednak próbowałem się podnieść, a byłem bardzo senny, zawadziłem stopą o ramię człowieka, który spał tuż obok mnie, i rozciągnąłem się jak długi. Pomyślałem: Ciekawe, co teraz będzie. Ale on dalej smacznie spał. Upadając na niego, wcale go nie zbudziłem. Coś wtedy powiedziało mi w tym śnie, że jest niedziela rano i obudziłem się.

Co to miało oznaczać? Byłem w stanie w pełni powiązać ten sen z moim zrozumieniem Prawdy. Po pierwsze zrozumiałem, że był to górny pokój [wieczernik], a przecież Pan mówił o „świętych na dachu”. Czyli mogłem czuć się szczęśliwy – na pozór znajdowałem się przecież na „dachu świętych”. Mogłem być szczęśliwy, że nie znalazłem się w piwnicy. Dalej – był to sabatowy poranek, wcześnie rano, docierało tam światło. Wszystko się zgadzało, słońce przyświecało i przyszedł czas na to, by się całkowicie przebudzić. A te puste łóżka wokół mnie? Ach tak, wiemy przecież, że większość świętych z owego „dachu” już odeszła, a tutaj znajduje się jeszcze kilku śpiących, stosunkowo obciążonych troskami doczesnego żywota. Wiecie, jak to bywa, gdy czujemy się śpiący i zmęczeni. To tak, jakbyśmy byli odurzeni. Chodzi zatem o pewną dozę ducha światowości. Wam udało się obudzić i czujecie się nieswojo, ale w tym samym czasie ktoś obok was nadal śpi, i to tak twardo, że nawet jeśli się na niego przewrócicie, nie obudzi się. Wy jesteście zadowoleni, że udało wam się obudzić i nie potrzebowaliście stukania. Ale co powiedzieliście słudze? Miej mnie za wymówionego, powiedz im, żeby na mnie nie czekali. Nasz drogi Pan przygotował nam weselną ucztę, nie kolację czy obiad, ale śniadanie. Wtedy uklęknąłem i prosiłem Pana, by poczekał na mnie jeszcze trochę. Postanowiłem gorliwiej i dokładniej zająć się Jego służbą. Tak więc, choć nie przykładam zbyt wielkiej wagi do snów, uznając większość z nich za sprawę cielesną lub pokusę Przeciwnika, to jednak myśląc czasami o nich i akceptując je tylko na tyle, na ile zgadzają się z Pismem Świętym, z nich także możemy się czegoś nauczyć.

O tak, jesteśmy świętymi „z najwyższego piętra”. Usłyszeliśmy pukanie oznajmiające nam, że jest już poranek, że nadszedł czas uczty, że jest już niewiele czasu, by się przygotować. Usłyszeliśmy pukanie i napełnia nas to wielką radością. Jednak tu i tam widzimy jeszcze niektórych, którzy śpią. Pomóżmy im, by też mogli usłyszeć pukanie, aby i oni mogli udać się do ostatnich zakątków świata, żeby nie było takiego miejsca na świecie, w którym ktoś mógłby nie usłyszeć owego pukania. Mistrz mówi: „Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśliby kto usłyszał głos mój i otworzył drzwi, wnijdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” [Obj. 3:20].

Usłyszeliśmy zatem pukanie i już po tej stronie zasłony weszliśmy na ucztę i korzystamy z pewnego pokarmu i orzeźwienia – jakże jesteśmy szczęśliwi.

Gdy przybywaliśmy tutaj, cały świat, lub prawie cały, jeszcze spał. Niektórzy z nich, oprócz nas, już się obudzili. Widzieliście, że rzeźnicy, piekarze, mleczarze i inni zajęci są już zarabianiem swoich dolarów i centów i jest to właściwe z ich punktu widzenia. My również mamy pewne interesy, zostawiliśmy za sobą świat, staliśmy się Nowymi Stworzeniami w Chrystusie Jezusie i wypada nam zajmować się sprawami naszego Ojca. Właściwe byłoby tutaj zastosowanie następującej zasady: Tak jak byliśmy – wy i ja – aktywni w służbie ziemskiej, w uganianiu się za dolarami i centami, tak też pokażmy Panu, że nie będziemy mniej zaangażowani w Jego duchowej służbie. Niektórzy mówią mi: Bracie Russell, pracujesz od poranku do wieczora. Owszem, tak samo od rana do wieczora pracowałem w moich wcześniejszych, samolubnych interesach. Teraz mam coś, co miłuję znacznie bardziej. Dlaczego nie miałbym pracować od rana do wieczora dla sprawy Pańskiej – tak samo jak pracowałem w ziemskich interesach. Ciekawe, co by Pan powiedział, gdyby zobaczył, że nie dbam teraz o Jego sprawy tak, jak wcześniej dbałem o swoje ziemskie interesy? Oznaczałoby to przecież, że dawniej kochałem ziemskie sprawy bardziej niż teraz te niebiańskie. Nie chcemy przecież, żeby Pan pomyślał, iż ziemskie sprawy miłujemy bardziej od niebiańskich. Nie jesteśmy dziećmi ciemności, ale synami dnia – chodźmy przeto w światłości.

Wy braterstwo nie jesteście w ciemności, żeby was dzień jak złodziej zaskoczył. A przyjdzie on jak złodziej, jak sidło na cały świat i nie ujdą. Wy braterstwo nie możecie mierzyć się światową miarą. Świat nie ma takich nadziei, jakimi my się cieszymy. Z całą pewnością jest tylko niewiele osób, które mają taką nadzieję, jak my. Jakimiż więc mamy być, pytał Apostoł, w świętych obcowaniach i pobożnościach, którzy oczekujemy i śpieszymy się na przyjście owego czasu wielkiego ucisku oraz czasu ochłody od obliczności Pańskiej, gdyż wtedy czasy restytucji będą już blisko.

Jestem bardzo szczęśliwy, że mam ten błogosławiony przywilej uczestniczenia w zebraniu tego poranka.

Bądźcie czujni

Nuże, nie ociągajcie się, wy święci Boży,
Zrzućcie z ramion wszystkie przygniatające ciężary.
Bądźcie dzielni, otrząśnijcie się z prochu ziemi i grzechu,
Byście mogli wejść z Oblubieńcem na ucztę.
Czujcie i módlcie się!

Kazania ze sprawozdań konwencyjnych
Convention Reports Sermons, 1908, CRS-032

Straż, 3/2010

Do góry