R-5007

Nawrócenie świata

RAPORT KOMISJI
MIĘDZYNARODOWEGO STOWARZYSZENIA BADACZY PISMA ŚWIĘTEGO
DO SPRAWY ZBADANIA DZIAŁALNOŚCI MISYJNEJ

Na konwencji, która odbyła się w dniach 1-10 września 1911 roku, Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego powołało Komisję mającą za zadanie odbycie okołoziemskiej podróży i zdanie sprawozdania z rzeczywistej sytuacji panującej w krajach Orientu wśród ludów ogólnie określanych mianem „pogan”.

Propozycja pewnego świeckiego ruchu misyjnego, by w trybie pilnym zebrać 30 milionów dolarów i natychmiast nawrócić cały świat, w naturalny sposób wywołała pytanie, czy możliwe jest osiągnięcie tak szczytnego celu. Nie ulega wątpliwości, że ludzie znani z dobroczynności chętnie wydaliby 30 milionów dolarów, a nawet więcej, gdyby tylko dało się osiągnąć taki cel. Z drugiej strony do Europy i Ameryki dociera wiele pogłosek na temat nieskuteczności działających już w krajach Orientu instytucji misyjnych i misjonarzy. Owe opowieści miały zapewne jakiś związek z niższymi wpływami z datków na stowarzyszenia misyjne. Powszechnie jednak panuje przekonanie, że przyczyną obniżenia się poziomu darowizn na rzecz działań propagatorskich jest to samo, co stanowi także wewnętrzny problem w działalności wszystkich denominacji chrześcijańskich – gwałtowny zanik wiary w religię objawioną, w Biblię, zarówno wśród szerokich rzesz ludzi biednych, jak i wśród bogatych.

„Wyżsi krytycy” na wszystkich naszych uczelniach i w seminariach, a także zza kazalnic całego chrześcijaństwa od pięćdziesięciu lat prowadzą subtelną wojnę z Biblią. Czyż nie zauważamy obecnie owoców ich wysiłków w postaci powszechnego agnostycyzmu? Wiele osób wyraża utratę swej wiary poprzez nieuczestniczenie w nabożeństwach oraz przez zaniechanie datków na religijną działalność dobroczynną. Inni demonstrują swój agnostycyzm dołączając do socjalistów, co zdaniem wielu prowadzi stopniowo do ateizmu i anarchii.

Badacze Pisma Świętego z I.B.S.A [International Bible Students Association] są ogólnie przekonani, że zgodnie z nauką Biblii tylko i wyłącznie Królestwo Mesjasza w mocy i wielkiej chwale jest w stanie rozproszyć gęste ciemności religijne panujące na świecie, że tylko i wyłącznie to właśnie Królestwo jako Słońce Sprawiedliwości może rozjaśnić mroki okrywające ziemię i ciemności spowijające narody pogańskie. Owi badacze Pisma Świętego powszechnie zgadzają się co do tego, że według nauki Biblii Oblubienica Chrystusa (składająca się z nielicznych świętobliwych ludzi obecnego Wieku Ewangelii) musi zostać skompletowana i uwielbiona w „pierwszym zmartwychwstaniu” wraz z ich Odkupicielem oraz zasiąść z Nim na Jego tronie, zanim przyjdzie czas na uświadomienie świata przez Jezusa.

Innymi słowy Jezus jest „prawdziwą światłością, która oświeca każdego człowieka przychodzącego na świat” [Jan 1:9]. Jednak zgodnie z Bożym zamierzeniem świat dzieli się na dwie oddzielne klasy. Pierwsza, mniejsza, składa się z owych „wybranych”, którzy mają słyszące uszy, rozumiejące i wdzięczne serce oraz chętny umysł, by stać się naśladowcami Jezusa i w ten sposób zdobyć wspaniałą nagrodę współdziedzictwa w Nim w Jego Królestwie. Dla nich światło Prawdy świeci już teraz. Dla innych, obecnie niewybranych, będzie ono rozjaśniać się stopniowo, gdy zgodnie z Bożą obietnicą „otworzą się oczy ślepych, a uszy głuchych otworzone będą”.

WSZELKIE KOLANO SIĘ UGNIE

Ci badacze Pisma Świętego podzielają ogólny pogląd, że dawno obiecany „złoty wiek” Mesjańskiego Królestwa jest już bardzo bliski. Chętnie cytują oni radosne biblijne obietnice, takie jak: „Gdy się Chrystus, on żywot nasz, pokaże, tedy i wy z nim okażecie się w chwale” (Kol. 3:4). Owo „pokazanie się”, czy też objawienie, będzie skierowane do świata, o czym pisze św. Paweł: „Wszystko stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd” i „oczekuje objawienia synów Bożych” [Rzym. 8:22,19]. Radują się też obietnicą, która głosi: „Jeśli cierpimy, z nim też królować będziemy” [2 Tym. 2:12]. Chętnie przeto radują się oni w uciskach, fałszywych opiniach na ich temat oraz we wszystkim, co tylko Boża opatrzność raczy dopuścić, wiedząc, że w tym wszystkim sprawuje się dla nich wieczna waga nader zacnej chwały w Królestwie.

Owi badacze Pisma Świętego dochodzą do wspólnego zrozumienia, że zgodnie z nauką Biblii wspomniane Mesjańskie Królestwo musi najpierw oświecić świat, zanim „ugnie się przed Nim wszelkie kolano i wszelki język wyznawać będzie Boga” [Rzym. 14:11 NB]. Z tego też powodu, sympatyzując ze wszystkimi dobrymi działaniami, badacze ci nie spodziewają się nawrócenia świata w rezultacie działań misjonarskich ani też nie są rozczarowani, że osiemnaście wieków głoszenia Ewangelii nie doprowadziło do takiego rezultatu.

POSŁANNICTWO DLA WSZYSTKICH NARODÓW

Zainteresowanie tych badaczy Pisma Świętego obecnym stanem działalności misyjnej wynika ze zrozumienia, że zgodnie z nauką Biblii głoszenie Ewangelii na całym świecie jest absolutnie właściwe, ale nie w tym celu, by nawrócić świat, lecz by zgodnie z tym, co powiedział Mistrz, wydawać świadectwo całemu światu oraz gromadzić garstkę wybranych spośród wszystkich narodów, ludów, plemion i języków, by stawali się oni członkami klasy Jego Oblubienicy, która będzie siedzieć z Nim na Jego tronie w ciągu tysiąca lat współdziałania w dziele podnoszenia całego rodzaju ludzkiego.

Rozumiemy, że jednym z głównych powodów, dla których powołano Komisję Badawczą, było upewnienie się, czy nie okaże się tak, iż w owych odległych krajach znajdują się święci, którzy nie poznali jeszcze Ewangelii Królestwa oraz nie otrzymali informacji o tym, że znajdujemy się dzisiaj w okresie „żniwa” obecnego Wieku i prawdopodobnie bardzo blisko momentu zaświtania nowej epoki Mesjańskiej chwały. Z takim to właśnie zamysłem Stowarzyszenie upoważniło osobiście pastora Russella, swego przewodniczącego, by dysponował sumą siedmiu tysięcy dolarów na rzecz głoszenia Ewangelii Królestwa w krajach orientalnych, pod warunkiem, że wedle jego oceny oraz wedle oceny Komisji znajdą się tam uświęcone serca i umysły zdolne do właściwej oceny tego posłannictwa i godne, by dzięki niemu zostać zebranymi do niebiańskiego „spichlerza”.

Komisja nie dysponowała wystarczającą ilością czasu, by złożyć wizytę w Birmie, Afryce i Australii. Zaleca ona, by dla wykonania tej pracy powołana została oddzielna komisja, czym należy się zająć na najbliższej Konwencji Generalnej I.B.S.A. Zgodnie z zapowiedzią, konwencja ta ma odbyć się w Pertle Springs, na terenach Chautauqua w pobliżu Warrensburga, Mo., w dniach 1-8 czerwca 1912.

Osoby, które działały w owej Komisji, są sumiennymi badaczami Biblii. Ich gorliwość w zakresie prowadzonej działalności może być oceniana na podstawie faktu, że nie tylko pokryli oni swoje własne koszty utrzymania, ale ponadto ponieśli koszt utrzymania pastora Russella oraz jego sekretariatu. Osoby te od dawna już były głęboko zainteresowane propagowaniem Ewangelii, zarówno w kraju, jak i za granicą. Od początku uważaliśmy, że Komisja ta będzie wyjątkowo uczciwa, a wierzymy, że niniejszy raport w pełni potwierdzi tę opinię. Chociaż przekazuje on czystą prawdę i odsłania niektóre ważne fakty, nie jest w żadnym sensie niemiły czy nieuprzejmy, lecz wprost przeciwnie – napisany z dużą dozą sympatii.

Raport Komisji okazał się tak pouczający, że zdecydowaliśmy się poświęcić praktycznie cały numer The Watch Tower [15 kwietnia 1912] na jego prezentację. Ufamy, że nasi czytelnicy podzielą naszą opinię i docenią ten wysiłek. Drukujemy ten numer w wielkim nakładzie, wierząc że wzbudzi on także zainteresowanie wśród wielu osób nie należących do grona naszych prenumeratorów. Wszystkich zainteresowanych nim zapraszamy, by zaprenumerowali nasze czasopismo i dołączyli do nas w rozważaniach nad Słowem naszego Niebiańskiego Ojca, prowadzonych wyłącznie w jego własnym świetle, bez „okularów” jakiegokolwiek wyznaniowego kreda. Możemy dostarczyć duże ilości niniejszego wydawnictwa w cenie 5 centów za sztukę z przesyłką pocztową do dowolnej części świata. Przekażcie wszystkim pragnącym tego przyjaciołom, by zwrócili się w tej sprawie do Watch Tower na Brooklynie, N.Y. A oto raport Komisji.

WIZYTA NA HAWAJACH

Pierwszym przystankiem w naszej podróży były wyspy hawajskie. Nasze badania ograniczyły się praktycznie do Honolulu, głównego miasta tego regionu, choć mogliśmy wyrobić sobie także pogląd na ogólne warunki panujące na wszystkich trzynastu wyspach. Byliśmy zdumieni wysokim poziomem cywilizacyjnym demonstrowanym przez całą ludność złożoną z Hawajczyków, Chińczyków, Japończyków, Filipińczyków, Koreańczyków, Portugalczyków i Amerykanów. Z całkowitej populacji dwustu tysięcy mieszkańców około siedem tysięcy stanowią biali Amerykanie.

Znaczna część rdzennej ludności mieszka w bardzo stłoczonych dzielnicach, w tak zwanych slamsach. Nie są one jednak dużo uboższe od amerykańskich dzielnic slamsów, jak mogłoby się komuś wydawać.

Odwiedziliśmy „Osadę”, zakład filantropijny o bardzo prostym charakterze, położony w biednym otoczeniu i działający na rzecz wspierania ubogich. Ma on plac zabaw dla dzieci, basen, salę gimnastyczną i pomieszczenie rekreacyjne, magazyn lekarstw, pomieszczenie przedszkolne, a także izbę przyjęć, w której udziela się chorym porad zdrowotnych oraz pouczeń w zakresie przeciwdziałania szerzeniu się infekcji w ich rodzinach. Osoba odpowiedzialna wyjaśniła nam, że trzydziestotysięczne miasto podzielone jest na osiem regionów, a osiem kobiet odwiedza regularnie swoje rejony raz na dziesięć dni. Ich wynagrodzenie wynosi 90-100 dolarów miesięcznie. Plantatorzy trzciny cukrowej oraz główni kupcy uważają to za dobry interes dla ich przedsiębiorczości, gdyż w ten sposób chroni się miasto przed cholerą, żółtą febrą oraz dżumą i nie przeszkadza im to, że działalność ta prowadzona jest przez instytucje kościelne.

Odwiedziliśmy Szkołę Kakemhame założoną przez panią Bishop, hawajską księżniczkę, która wyszła za mąż za amerykańskiego bankiera. Z jej majątku pokrywane są wydatki szkoły w wysokości 70 tys. dolarów rocznie. Korzystać z jej dobrodziejstw mogą jedynie chłopcy i dziewczęta pochodzenia hawajskiego. Szkoła prowadzona jest na luksusowym poziomie, wydaje się jednak mieć bardzo praktyczny charakter i wywierać cywilizacyjny wpływ. Uczęszcza do niej około 250 uczniów. Dysponuje ona skromną kaplicą oraz prowadzi lekcje z zakresu literatury i zajęć praktycznych. Uczniowie wyglądają na zadowolonych i zdrowych.

Odwiedziliśmy także Instytut Środkowego Pacyfiku. Zabudowania dla chłopców są tam oddzielone od pomieszczeń dla dziewcząt. Łączna liczba uczniów wynosi 220 i jest równo rozdzielona między chłopców i dziewczęta. Mają oni zapewnione wyżywienie, mieszkanie i edukację. Pobierana jest nominalna opłata 1 dolara tygodniowo, jednak, jak nam powiedziano, prawie wszyscy uczniowie są utrzymywani przez instytucje charytatywne. Wydają się oni zdrowi i szczęśliwi. Klasy są znacznie mniejsze niż w Ameryce. Sposób nauczania jest bardzo podobny do tego, który znamy z naszych szkół publicznych, z dodatkiem wspaniałych zajęć domowych dla dziewcząt w zakresie szycia, gotowania itp., by pomóc im stać się pożytecznymi i pomocnymi żonami. Życzylibyśmy sobie, żeby amerykańskie i europejskie dzieci mogły mieć tak dobry start w dorosłe życie jak uczniowie tych szkół, które odwiedziliśmy. Niemal wszyscy nauczyciele, mężczyźni i kobiety, to Amerykanie, zdolni i inteligentni ponad amerykańską średnią. Nie dowiedzieliśmy się, jaki jest poziom ich zarobków.

"TERAZ UŁOŻĘ SIĘ DO SNU" – JEDYNY PRZEJAW RELIGII

Cieszyliśmy się, widząc te praktyczne kroki w zakresie działań humanitarnych. Byliśmy jednak zdumieni, gdy się dowiedzieliśmy, że niemal cała ta praca ujęta jest w sprawozdaniach Amerykańskiego Towarzystwa Misyjnego oraz Amerykańskiego Zarządu Chrześcijańskich Misji Zagranicznych. W szkołach tych nic nie wskazywało na jakiekolwiek ich powiązania z instytucjami religijnymi czy misyjnymi. Jedynym przejawem działalności religijnej, który mogliśmy zauważyć, było to, że małe dzieci przed zaśnięciem klękały przy swoich łóżeczkach i śpiewały [znaną dziecięcą modlitwę] „Teraz ułożę się do snu”. Gdy pytaliśmy o to, czy jest prowadzone jakieś chrześcijańskie wychowanie, poinformowano nas, że próby jego udzielania zraziłyby uczniów i doprowadziły do zakłóceń w działalności szkół. Powiedziano nam, że w kaplicy prowadzi się niedzielne nabożeństwa oraz szkołę niedzielną, ale stosunkowo niewiele dzieci uczestniczy w tych zajęciach. Jedyną nadzieją jest to, że cywilizacyjny i edukacyjny wpływ wywierany na te dzieci sprawi, iż później będą one bardziej podatne na chrześcijańskie nauczanie.

Przed odjazdem poproszono nas, byśmy wygłosili kilka słów zachęty dla uczennic szkoły dla dziewcząt. Staraliśmy się wyrazić nasze uznanie dla ich miłego i wygodnego otoczenia, wiążąc te wygody ze Zbawicielem i wpływem, jaki doktryna wywiera na serca ludzi, którzy przyjmują ją w sposób właściwy. Zachęciliśmy je, by znalazły w swych myślach i uczuciach jak najwięcej miejsca dla Jezusa. Być może tylko nam się wydawało, ale odnieśliśmy wrażenie, że w trakcie naszego przemówienia połowa twarzy pociemniała i nachmurzyła się. Wiążemy to z informacją udzieloną przez nauczycieli o wrogości względem wszystkiego, co wiąże się z chrześcijaństwem. Mimo to dziewczęta zaśpiewały nam ich hawajską pieśń pożegnalną w rodzimym języku, zadziwiając nas swymi bogatymi umiejętnościami muzycznymi.

Odwiedziliśmy także Y.M.C.A [Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej] w ich nowym budynku. Dowiedzieliśmy się, że suma 140 tys. dolarów na jego wzniesienie została zgromadzona w ciągu sześciu dni. Jest on dobrze przystosowany do potrzeb. W podpiwniczeniu znajduje się kręgielnia. Na parterze umieszczono główne biura, kawiarnię, czytelnię, wygodną poczekalnię, sale do gry w warcaby, szachy i domino oraz dużą salę bilardową. Na wyższym piętrze znajduje się sala gimnastyczna, której zajęcia wydają się być głównym obszarem działalności. Na tym piętrze jest też obszerne pomieszczenie do przeprowadzania kursów wieczorowych. Na drugim piętrze, nad salą gimnastyczną, znajduje się audytorium. Także mała salka na pierwszym piętrze może służyć do nauczania. Budynek ten znajduje się pod zarządem bardzo miłego pana, który przyjął nas bardzo serdecznie.

Naszym zdaniem praca na Hawajach prowadzona jest dobrze, przynajmniej pod względem humanitarnym. Jednak z punktu widzenia chrystianizacji jest ona całkowitym niepowodzeniem. Na ile potrafiliśmy to stwierdzić, wiara w odkupieńczą krew Jezusa, w Jego zmartwychwstanie i nadejście Jego Królestwa nigdy nie była tutaj nauczana. Jednakże, niestety, także o europejskich i amerykańskich społecznościach chrześcijańskich można by powiedzieć dokładnie to samo. Jeszcze tylko nieliczni ze zrozumieniem śpiewają „W Chrystusa krzyżu chluba ma” [HD 123, „W tym krzyżu jest nadzieja ma”].

Pewien pan mieszkający w tym mieście od czterdziestu dwóch lat stwierdził, że jego zdaniem Hawajczycy się uwsteczniają. Są mniej solidni, mniej wstrzemięźliwi, mniej moralni niż dwadzieścia pięć lat temu.

RAPORT Z DZIAŁALNOŚCI MISYJNEJ W JAPONII

Stwierdziliśmy, że Japończycy są bardzo interesującymi ludźmi. Przejechaliśmy w Japonii około siedmiuset mil, odwiedzając różne miasta o łącznej liczbie mieszkańców około 4,5 mln, co stanowi około jednej dziesiątej całej populacji Japonii. Ludzie są tutaj pracowici, pokojowo nastawieni, uprzejmi, grzeczni wzajemnie dla siebie i dla obcych. Choć nasza wizyta przypadała w okresie świątecznym, kiedy to, zgodnie z tamtejszym zwyczajem, nadużywanie napojów alkoholowych jest usprawiedliwione, mimo to cała nasza grupa, rozproszona celem dokonania szerszych obserwacji, zauważyła jedynie dwanaście osób pod wpływem alkoholu, w tym trzech Europejczyków. Wszędzie widoczna jest rodzicielska miłość i troska. Nie słyszeliśmy żadnych surowych słów kierowanych przez rodziców do dzieci lub też do kogokolwiek innego. Ogólnie spotkaliśmy się z jedną tylko kłótnią, chodziło jednak o błahostkę. Wszyscy wydają się być pracowici, pilnujący swych spraw i szczęśliwi. Naszym wspólnym odczuciem było życzenie, żeby tak korzystne warunki mogły zapanować w Europie i Ameryce. Nie spotkaliśmy się z niczym, co by przypominało przeklinanie, a najostrzejszym wyrażeniem dla tamtejszej ludności jest słowo „beka” – głupiec.

Nie wyciągamy jednak z tego wniosku, jakoby drażliwość, niezadowolenie, kłótliwość, nieuprzejmość i hałaśliwość, tak często spotykane w Europie i Ameryce, należało przypisywać chrześcijaństwu. Wprost przeciwnie. Domyślamy się, że Boska Opatrzność skierowała Ewangelię w stronę ludzi bardziej nieokrzesanych i walecznych, którzy do pewnego stopnia przyjęli zewnętrzną literę i formę chrześcijaństwa bez wchodzenia w jego ducha cichości, łagodności, cierpliwości, wytrwałości, braterskiej łaski i miłości. Stwierdziliśmy też, że gdyby Japończycy przyjęli literę Ewangelii i jej ducha, mieliby mniej trudności niż Europejczycy i Amerykanie z rozwijaniem owoców ducha, ponieważ naturalnie są oni lepiej usposobieni pod względem uprzejmości, cierpliwości i bratniej miłości.

A CO Z WYSIŁKAMI MISYJNYMI?

Te obserwacje przeprowadzone wśród Japończyków wzbudziły w nas żywą chęć, by zbadać, do jakiego stopnia, o ile w ogóle, chrześcijaństwo wpłynęło na taki stan rzeczy. Na ile Japończycy są schrystianizowani? Niech jako ilustracja posłużą tutaj nasze obserwacje poczynione w tej sprawie w Tokio. Nasza Komisja uczestniczyła w dziewięciu nabożeństwach, oprócz dwóch przeprowadzonych przez pastora Russella. Średnio w zebraniach tych uczestniczyło 59 osób. W najmniejszym 9, a w największym 250, wliczając w to duchownych. Dwa z tych nabożeństw odbyły się w języku angielskim, pozostałe w japońskim i prowadzone były przez japońskich duchownych. W jednym z kazań wygłoszonych po angielsku wyrażone zostało poparcie dla ewolucji. Choć wielu Japończyków rozumie język angielski, to raczej rzadko uczestniczą w nabożeństwach prowadzonych w tym języku. Widzieliśmy zaledwie jednego Japończyka na dwóch angielskich nabożeństwach i był on prawdopodobnie służącym oczekującym na swego pana. Byliśmy przyjemnie zaskoczeni głębokim i pełnym czci nastawieniem osób uczestniczących w japońskich nabożeństwach, z których pełne dwie trzecie stanowili mężczyźni. Gratulowaliśmy pracownikom na tym polu misyjnym pobożnego wyglądu 431 japońskich wyznawców, których spotkaliśmy na siedmiu wyżej wspomnianych nabożeństwach. Oczywiście na podstawie zewnętrznego zachowania nie da się dokładnie określić stanu serca, jednak pobożna postawa i uważne nastawienie powinny zostać z uwagą odnotowane.

ZACHĘTY I ZNIECHĘCENIA

Dało się wyraźnie zauważyć, że misjonarze czują się w znacznym stopniu zniechęceni i trudno ich z tego powodu obwiniać. Jak się dowiedzieliśmy, ich praca czyniła zauważalne postępy aż do chwili, gdy dwadzieścia lat temu fala niewiary zalała Japonię, podobnie jak to miało miejsce w Europie oraz Ameryce. Obecnie umysły Japończyków, podobnie jak umysły ich europejskich i amerykańskich krewnych, pełne są znaków zapytania. Innymi słowy coraz mocniej dominuje duch agnostycyzmu. Ma to wpływ na towarzystwa misyjne oraz ich działalność. Dotyczy to także buddyzmu oraz szintoizmu. Chociaż niedawno wzniesione świątynie buddyjskie wyglądają wspaniale, a miliony dolarów zostały zgromadzone na budowę nowej świątyni buddyjskiej w pobliżu Jokohamy, to jednak przyznaje się, że buddyzm jest w zaniku, że liczby osób uczęszczających do tych świątyń na modlitwy i nabożeństwa są mniejsze niż wcześniej i że na ogół ludzie ci wywodzą się z mniej uświadomionych klas.

Obecnym trendem w japońskiej religijności jest skłonność do niewiary, wątpienia i ateizmu. Ankieta dotycząca uczuć religijnych, przeprowadzona niedawno w trzech japońskich szkołach (Uniwersytet Tokijski) wykazała następujące dane: 4 chrześcijan, 17 buddystów, konfucjan i szintoistów, 46 nieokreślonych, 60 ateistów, 282 agnostyków; łącznie 409 osób. Jest to straszny obraz. Obawiamy się jednak, że podobnie wypadłoby takie badanie, gdyby przeprowadzić je w wielu uczelniach Ameryki i Europy.

Chrześcijaństwo w Japonii jest w podobnym stanie jak w Ameryce i Europie pod dwoma względami: (1) Jest pewna liczba prawdziwych czcicieli, oddanych wierzących, jest ich jednak niewiele. (2) Znaczna większość zgromadza się z powodu korzyści, które mogą uzyskać w ten czy w inny sposób – jak choćby możliwość uczestniczenia w szkołach wieczorowych, uczęszczania do sal gimnastycznych Y.M.C.A. itp. Da się zauważyć znaczny stopień sympatii do chrześcijaństwa wśród tych, którzy w sercu czują się agnostykami, ale szanują Jezusa jako wielkiego nauczyciela na równi z Konfucjuszem czy Buddą. Osoby te uświadamiają sobie, że chrześcijaństwo pomaga w podnoszeniu poziomu japońskiej cywilizacji i z przykrością przyjęłoby jakiekolwiek przeszkody w działalności misjonarzy. Chrześcijaństwo, jak i wszystkie inne religie w Japonii, znajduje się w defensywie.

JAPOŃCZYCY ŻĄDAJĄ DOWODÓW, ZANIM PRZYJMĄ JAKĄŚ DOKTRYNĘ

Aktywne umysły Japończyków wiedzą, że buddyzm nie potrafi udzielić odpowiedzi na ich pytania dotyczące Boga i przyszłości. Zwracają się więc do misjonarzy oraz do rdzennych chrześcijan z pytaniami, na które jak dotychczas nie otrzymali satysfakcjonujących odpowiedzi. Na koniec zaś zachowują powściągliwość, mówiąc: „Jest być może coś dobrego we wszystkich religiach, ale najwidoczniej wszystkie zawierają też pewne błędy i przesądy. Skorzystamy więc z uprzejmego zainteresowania się owych obcokrajowców naszą pomyślnością. Doceniamy to, że wydają oni miliony dolarów na kościoły i uczelnie w naszym kraju. Uważamy, że wyświadczyli nam pewne dobro, pomagając nam uwolnić się w jakimś stopniu z więzów religijnych zabobonów. Będziemy uczęszczali do ich szkół i skorzystamy z ich uprzejmości, będziemy się starali okazywać im nasze uprzejme nastawienie. Nie wierzymy jednak w Jezusa jako Zbawiciela. Uznajemy Go jedynie za wielkiego nauczyciela. Uważamy zatem, że chrzczenie się nie jest konieczne. Nie dostrzegamy w tym niczego, co mogłoby mieć związek z naszym charakterem. W rzeczywistości uważamy bowiem, że moralne nauczanie buddyzmu jest równie pozytywne co wykładnia moralności chrześcijańskiej. Zachowamy więc powściągliwość, gdyż wątpimy, by w tej tematyce mogła kryć się jakaś pozytywna prawda.” Widać z tego, że stosunek Japończyków do chrześcijaństwa jest bardzo podobny do tego, który prezentuje szeroka publiczność w krajach chrześcijańskich.

Należy zauważyć, że bracia metodyści prowadzą w Tokio znacznych rozmiarów działalność edukacyjną. Dr Spencer poinformował nas, że na ich uczelnię uczęszcza 350 dziewcząt oraz 550 młodych mężczyzn. Wydają się oni korzystać tutaj z dobrego wyposażenia. Można by sobie tylko życzyć, by równie dobrze dbano o młodzież średnich i niższych klas w krajach Europy i Ameryki.

Można odnieść wrażenie, że sami misjonarze są grupą ludzi dość szczerych, tyle że w znacznym stopniu zniechęconych. I trudno się temu dziwić. Osoby spoza tego grona donoszą, że uwikłani są oni w liczne konflikty wyznaniowe oraz zawistną rywalizację. Podejmowane są jednak obecnie kroki w kierunku stworzenia powszechnej federacji religii. Misjonarze bez ogródek przyznają, że w ich szkołach oraz innych instytucjach konieczne byłoby podkreślanie przede wszystkim postawy moralnej, ograniczając głoszenie – lub raczej w ogóle się od tego powstrzymując – odkupieńczego dzieła Jezusa i innych doktryn. W przeciwnym bowiem razie utracą oni kontakt ze swymi wychowankami, którzy najwyraźniej uczęszczają do ich szkół głównie z powodu oferowanych przez nie korzyści edukacyjnych. Powtarzamy i w tym miejscu, że misjonarze w Japonii otrzymują nasze pełne uznanie w zakresie pracy wykonanej przez nich przed laty, a także współczujemy im w związku ze zniechęceniem teraźniejszością i niezbyt korzystnymi perspektywami. Tym, czego potrzebują Japończycy, jest Ewangelia Królestwa, obwieszczenie im powtórnego przyjścia Jezusa jako Mesjasza w chwale, który ma prowadzić, uzdrawiać i pouczać wszystkie narody ziemi. Wykłady pastora Russella dostarczyły więcej pokarmu dla ich myśli niż otrzymali oni kiedykolwiek wcześniej.

WARUNKI I PERSPEKTYWY W CHINACH

W żadnym miejscu nie byliśmy w stanie przedostać się głębiej jak 125 mil w głąb lądu potężnego cesarstwa Chin, liczącego 320 mln mieszkańców. Mimo to pośrednio lub bezpośrednio odwiedziliśmy – lub przyjrzeliśmy się tamtejszym warunkom życia – około 15 miast i wiosek, w których łączna liczba mieszkańców wynosi 4 miliony. Widzieliśmy wiele smutnych obrazów i słyszeliśmy liczne bolesne historie, lecz z drugiej strony mogliśmy też zaobserwować wiele pocieszających i zachęcających zjawisk.

Szczególne wrażenie wywarła na nas przedsiębiorczość Chińczyków, połączona z ich energią oraz ogólnym zadowoleniem. Niestety jednak w tutejszych wielkich miastach rzuca się także w oczy brud oraz brak higieny. Pracują zarówno młodzi, jak i starzy, mężczyźni i kobiety, i jak się wydaje, czynią to chętnie.

Chiny wydają się być w całości ogarnięte duchem rewolucyjnym. Najwyraźniej tylko nieliczni sympatyzują jeszcze z dynastią mandżurską, która właśnie abdykowała. Godne uwagi jest to, że rewolucjoniści, ograniczani brakiem pieniędzy, byli jednak w stanie dokonać tak wiele, zachowując przy tym znaczny porządek. Prawdą jest, że gdzieniegdzie zaczęło dominować bezprawie. Istnieje też oczywiście możliwość, że cała struktura społeczna może jeszcze ulec zniszczeniu. Są jednak powody, by sądzić, że do tego nie dojdzie. Przez długie wieki rozmaite prowincje Chin zachowały bowiem pewien rodzaj lokalnej autonomii podobnej do zależności Kanady czy Australii względem Brytyjczyków. Owe prowincje, czy też stany, od dawna miały swoje prawa stanowe, funkcjonując na podobnej zasadzie jak Unia Amerykańska.

MISJONARZE W CHINACH

Nie ulega wątpliwości, że misjonarze wykonali w Chinach znaczącą pracę. Chińczykom trudno jest jednak odróżnić chrześcijańskich misjonarzy od chrześcijańskich turystów, chrześcijańskich żołnierzy i marynarzy, chrześcijańskich kupców i handlowców od chrześcijańskich duchownych, którzy głoszą tym spośród nich, którzy uczestniczą w nabożeństwach. Stopniowo jednak, jak nam się wydaje, sprawa ta zaczyna być właściwie postrzegana. Musimy z nimi w tym zakresie sympatyzować. Gdybyśmy spróbowali postawić się w ich sytuacji, to i nam wydałoby się to bardzo dziwne. Powściągliwość obcokrajowców oraz lekceważenie, z jakim traktują oni rdzenną ludność, ma bardzo niekorzystny wpływ na możliwości rozwijania tutaj prawdziwego chrześcijaństwa. Co więcej, choć Chińczycy są świadomi, że niektórzy dobrzy ludzie przysyłają tutaj dla ich wsparcia znaczne sumy pieniędzy na budowę uczelni, szpitali, kościołów, szkół oraz budynków Y.M.C.A z ich salami gimnastycznymi i bilardowymi czy kręgielniami, to jednak trudno im pogodzić tę dobroczynność z faktem, że owi przybysze powszechnie umawiają się w celu utrzymania płac na najniższym poziomie, powstrzymując, na ile to tylko możliwe, jakikolwiek rozwój w cenach i takiej poprawie warunków, która mogłaby doprowadzić do wzrostu zarobków.

W tych warunkach można podziwiać, że wysiłki chrześcijańskich misjonarzy przyniosły w ogóle jakiekolwiek rezultaty, a są one niemałe, na ile to zauważyliśmy. Tym bardziej wydaje się to dziwne, jeśli się zważy, jakie poselstwo Ewangelii ma do zaoferowania chrześcijaństwo, które głosi, że tylko nieliczna grupka świętobliwych ludzi ma niewielkie szanse na to, by dostać się do nieba, zaś pozostała ogromna większość setek milionów Chińczyków, podobnie jak ich przodkowie, skazana jest na wieczne męki.

Stwierdziliśmy jednak, że pomimo tych wszystkich niedogodności niektórzy chińscy chrześcijanie cechują się głęboką szczerością. A mimo to pewni obcokrajowcy wyrazili się do nas, że są to jedynie „ryżowi [finansowi] chrześcijanie”. Może to być prawdą w odniesieniu do niektórych, ale z pewnością nie do wszystkich – nawet nie do większości. Porównując tutejsze zgromadzenia ze społecznościami w Europie i Ameryce mamy wszelkie powody, by uważać, że porównanie to wypada korzystnie dla Chińczyków. Słuchają oni bardziej uważnie, z większym szacunkiem i zaangażowaniem niż większość zgromadzeń w krajach chrześcijańskich.

PERSPEKTYWY

Perspektywy są zarówno korzystne, jak i niesprzyjające. Niekorzystne jest to, że Chiny dostają się obecnie pod wpływy „wyższego krytycyzmu”, ewolucjonizmu itp. Nie uczestniczą w tym co prawda misjonarze, którzy wydają się być bardziej lojalni względem Biblii niż duchowni w krajach chrześcijańskich, jednak owa powódź niedowiarstwa dociera tutaj z Japonii.

Wolne tempo rozwoju chrześcijaństwa we współczesnych Chinach można stwierdzić na podstawie sprawozdania złożonego przez jednego z sekretarzy amerykańskiego Y.M.C.A. Stwierdził on, że przez dziesięć lat Stowarzyszeniu udało się pozyskać jedynie 25 nowych członków spośród różnych kościołów chrześcijańskich wszystkich wyznań. A do tego należy przecież pamiętać, że Y.M.C.A jest głównie klubem obyczajowym, kierującym się duchem chrześcijaństwa – podobnie jak to ma miejsce w Europie i Ameryce – i jest ono prawdopodobnie głównym polem rekrutacyjnym dla kościołów.

Na ile mogliśmy wyczuć sytuację w oparciu o relacje misjonarzy, przedstawia się ona następująco: Wpływ chrześcijaństwa odegrał wśród Chińczyków do pewnego stopnia uświadamiającą rolę, co doprowadziło do niedawnej rewolucji. Jest ona zdominowana przez chińskich chrześcijan, ponieważ cechują się oni wyższą inteligencją. Jednolity jak dotąd front chińskich religii zaczyna się łamać. Buddyzm, taoizm i konfucjanizm nadal dominują w społeczeństwie, ale wielu twierdzi, że nie mają one już sekciarskiego charakteru. Ich wyznawcy biorą to, co najlepsze, ze wszystkich religii i przyznają, że również o chrześcijaństwie można powiedzieć coś dobrego. Postępowi chrześcijanie z partii rewolucyjnej twierdzą, że w przyszłości Chiny staną się jednym z narodów chrześcijańskich. Nie mają jednak na myśli tego, że Chińczycy nawrócą się, uznając Jezusa za Odkupiciela świata i swego osobistego Zbawiciela, lecz jedynie to, że Chiny uznają fakt, iż narody nazywające się chrześcijańskimi są mądrzejsze, inteligentniejsze, mniej zabobonne, lepiej wykształcone i bardziej waleczne niż narody wyznające buddyzm, braminizm, taoizm, islam itp. Stwierdzenie to oznacza więc tylko tyle, że Chińczycy chcieliby przyjąć zachodnie maniery i zwyczaje oraz, na ile to możliwe, zachodnie sposoby rozumowania.

TRUDNOŚCI WYMAGAJĄCE NATYCHMIASTOWEGO USUNIĘCIA

Choć wydaje się, że nadszedł właściwy psychologiczny moment dla rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa, to jednak jest pewna trudność. Chińczycy są zakłopotani, mając do czynienia z sześciuset różnymi denominacjami oraz sześciuset różnymi teoriami zbawienia przez nie reprezentowanymi. Ocknąwszy się i nabrawszy chęci do myślenia, są oni bardziej krytyczni i być może również bardziej logiczni niż szerokie rzesze chrześcijaństwa w zakresie teorii, które mieliby przyjąć w zamian za te, które musieliby porzucić. Zadają oni misjonarzom wszelkiego rodzaju pytania, na które w większości nie otrzymują zadowalających odpowiedzi. Jedną z zasadniczych trudności jest przedmiot trójcy – w jaki sposób może być jeden Bóg, ale w trzech różnych osobach albo też – w jaki sposób mogą istnieć trzej różni Bogowie, a jednak być we trzech jedną osobą. W jaki sposób ów jeden Bóg mógł być martwy przez trzy dni i samodzielnie powstać z martwych. Chiński umysł wydaje się być niezdolny do rozwiązania tego matematycznego problemu.

Zakłopotanie Chińczyków wzbudza także zagadnienie protestanckiego piekła i katolickiego czyśćca. Chcieliby oni się dowiedzieć, gdzie znajduje się piekło i czyściec, kto to wie i skąd wie. Wydają się też być zakłopotani nie rozumiejąc, w jaki sposób sprawiedliwy i miłujący Bóg mógłby powołać do istnienia tak wiele ludzkich istnień, przewidując dla nich taki los. Choć chrześcijaństwo przekonuje ich w pewnych wymiarach, w tym jednak ich zniechęca. Biedni Chińczycy mają rzeczywisty dylemat. Dlatego też owi najbardziej myślący uważają, że wszystkie religie są mniej lub bardziej zabobonne i użyteczne jedynie w zakresie kontrolowania ludzi bardziej zdegradowanych i złośliwych.

W obliczu tych ograniczeń misjonarze uważają, że w obecnej sytuacji dyskutowanie na temat różnic doktrynalnych jest niekorzystne. Zamiast tego główną uwagę skupia się na szkołach, uczelniach, szpitalach, instytucjach Y.M.C.A., działalności sportowej itp. Mają oni nadzieję, że owe dobroczynne wpływy mogą stopniowo przyciągnąć coraz więcej Chińczyków i że w ten sposób chrześcijańskie metody oraz miejsca kultu staną się bardziej preferowane niż inne religie.

KTÓRY STATEK JEST WŁAŚCIWY

Pewien misjonarz porównał Kościół chrześcijański i jego zbawienie do wielkiego statku. Pasażerowie wsiadają ufnie na statek, mając pełne zaufanie do oficerów, dlatego też nie studiują map, wykresów i wskazań kompasu, nie wypytują też szczegółowo odnośnie maszynerii. Tak samo wszyscy, którzy pragną być zbawieni, mówił on, powinni wstąpić do Kościoła i żyć, odpoczywać w nim z zadowoleniem, bez dopytywania się o szczegóły doktryny, bezwarunkowo ufając w ostateczny rezultat.

Jednak niektórzy ze słuchaczy dopytywali się: Jaki statek? Który kościół? Przecież jest wiele chrześcijańskich statków, katolickich i protestanckich. Który z nich daje pewność, że będzie właściwie nawigowany i że dowiezie wszystkich swych pasażerów do niebiańskiego portu?

Takie kłopotliwe pytania są oczywiście irytujące dla misjonarzy, którzy nie są przyzwyczajeni w swych krajach do udzielania tak szczegółowych wyjaśnień. Współczujemy owym misjonarzom, mając świadomość, że znajdują się oni w bardzo trudnym położeniu. W rozmowach z nami wielu z nich okazywało wielką gorliwość i szczerą pobożność. Ubolewali nad niemożnością osiągnięcia bardziej okazałych rezultatów swej religijnej działalności. Inni, mamy nadzieję że w mniejszości, demonstrują ograniczonego i obłudnego ducha. Posłani, by nawracać pogan, chętnie sporządzaliby raporty, które zadowalałyby, a nie zniechęcały tych, którzy ich wysłali; szczególnie w sytuacji, gdy krajowi sekretarze donoszą im o obniżających się datkach, co wymagałoby zachęcających sprawozdań.

Wiele się mówi o tym, że misjonarze mieszkają w pałacach i trzymają się tak daleko od ludzi, którymi powinni się interesować, że ci zupełnie nie wierzą w ich zapewnienia o miłości i współczuciu. Słysząc takie pogłoski, staraliśmy się ustalić, czy zasługują one na wiarę, a jeśli tak, to jakie są ich podstawy. Widzieliśmy pałacowe rezydencje duchownych w Hongkongu i Szanghaju, jednak ich mieszkańcy nie byli, ściśle mówiąc, misjonarzami, którzy usługiwaliby Chińczykom. Duchowni ci usługują Amerykanom, Brytyjczykom, Niemcom itp. (kupcom, dyplomatom, oficerom); przez nich są też głównie utrzymywani. Jeden z nich jest duchownym Zjednoczonego Kościoła w Szanghaju i zarabia rocznie 2400 dolarów w złocie (4800 dolarów w walucie chińskiej). Za te pieniądze mógłby oczywiście pozwolić sobie w Chinach na luksusowe życie. Prawdą jest też i to, że misjonarze mieszkają w odgrodzonych pomieszczeniach przy budynkach uczelnianych, w całkowitej separacji od rdzennych mieszkańców. Te okazałe budowle muszą się oczywiście wydawać tamtejszej ludności pałacami, stojącymi w wielkim kontraście do ich własnych chat.

Nie mamy oczywiście zamiaru oskarżać ludzi z Zachodu, że na ile to możliwe pragną żyć zgodnie ze swymi standardami. Niewątpliwie niektórzy z nich służyliby równie gorliwie, nawet gdyby nie dysponowali żadnym lepszym schronieniem niż łódź mieszkalna na rzece czy jakaś chałupa na brzegu. Jak szczerze przyznają niektórzy z nich, ustawiczny jazgot i zgiełk od świtu do późnej nocy wyczerpuje delikatniejsze systemy nerwowe białych ludzi i z czasem doprowadza do wyczerpania, dlatego też porządniejsze domy, czystsze powietrze, lepsze jedzenie można uważać za niemal konieczne. Nie sądzimy też, by ci, którzy posyłają misjonarzy i płacą za ich wydatki, życzyli sobie, aby żyli oni na tym samym poziomie co Chińczycy, nawet jeśli pozwalałoby im na to zdrowie. W ogólności, przeciętny misjonarz wydaje się postępować w tym zakresie równie wiernie co większość chrześcijan i chrześcijańskich duchownych w ich krajach ojczystych. Jeśli chodzi o sposób ubierania się, to nie zauważyliśmy niczego, co można by uznać za ekstrawagancję, chociaż ich ubrania są znacznie lepsze niż biedne łachmany większości rdzennych mieszkańców.

STOWARZYSZENIE CZERWONEGO KRZYŻA

Przez lata słyszeliśmy o klęskach głodu i wynikających z nich epidemii w Chinach. Doniesienia te zwykle płynęły praktycznie zawsze z tego samego regionu – doliny rzeki Jangcy, która jest spławna na odcinku około 900 mil. Nie ulega wątpliwości, że panuje w tej okolicy rzeczywista nędza. Wielu biednych ludzi znajduje się tam w opłakanym położeniu. Już trzeci rok z rzędu cierpią głód. Nawet jeśli udało im się obsiać pola, to i tak były one zalewane przez wielkie powodzie. Jak wiadomo, około dwóch milionów ludzi znalazło się tutaj na krawędzi śmierci głodowej – wielu już zresztą zmarło. Od czasu do czasu docierały do tego regionu pieniądze i ryż z Ameryki, sprawiając pewną ulgę, jednak przyczyna kłopotów pozostaje – rzeka i jej kaprysy.

Amerykańskie Stowarzyszenie Czerwonego Krzyża, zorganizowane dla ratowania życia i mające za przewodniczącego czcigodnego Williama H. Tafta, wysłało inżynierów, by przyjrzeli się tym trudnościom i naradzili się z rządem chińskim odnośnie możliwości zapewnienia trwałego środka zaradczego. Inżynierowie potrzebują czasu na wykonanie badań i zdecydowanie o tym, co byłoby konieczne. Sprawa ta znalazła zadowalające rozwiązanie i właśnie miały się rozpocząć prace, gdy przerwała je rewolucja. Uważa się, że nowy rząd podejmie tę sprawę. Odpowiedzialny za nią inżynier, pan Jameson, poinformował nas, że ma nadzieję na szybkie podjęcie prac nad koniecznymi ulepszeniami poprawiającymi los 30 tysięcy ludzi pozbawionych środków do życia i przyczyniającymi się nieco do zwalczania dolegliwości głodu. Choć sprawa ta nie jest prowadzona przez misjonarzy, ma ona jednak w oczach Chińczyków związek z działalnością misyjną i wywiera pożyteczny wpływ. W rzeczywistości jedynie za pośrednictwem działań na rzecz podniesienia poziomu cywilizacyjnego można wykonać w Chinach znaczącą pracę [misyjną]. Tym niemniej Chińczycy się budzą i podobnie jak Japończycy pragną nowej religii, racjonalnej, ale także zasługującej na szacunek. Czyż nie tak samo jest w Europie i Ameryce?

Pastor Russell przemawiał do rdzennej ludności przy dwóch okazjach. Wzbudziło to znaczne zainteresowanie, a obydwa wykłady zostały opublikowane w prasie. Wydawcy proponowali kontynuowanie takich publikacji w cyklu tygodniowym w podobny sposób, jak czynią to gazety amerykańskie i brytyjskie. Jest coś w jego sposobie prezentacji, co wzbudza szczególne zainteresowanie i przychylność słuchaczy. Gdy zaoferowano możliwość dostarczenia darmowej literatury w języku angielskim, wiele osób pozostawiło swoje adresy.

MORALNOŚĆ CHIŃCZYKÓW

Chińskie standardy moralne różnią się znacznie od naszych, ale są przez nich przestrzegane. Nie widać tutaj natarczywości, nagości czy lubieżności. Nie zauważyliśmy nieskromnych strojów – nic nie wskazywało na nieczystość czy rozwiązłość. Pan Lerrigo, sekretarz kantonowego oddziału Y.M.C.A., poinformował nas, że Chińczycy ze Stowarzyszenia zakupili ostatnio sprzęt do projekcji ruchomych obrazów, ale od razu wyrazili sprzeciw wobec nieskromności niektórych obrazów, które w Europie i Ameryce byłyby ocenione jako dopuszczalne. Ustanowiono komisję cenzorską i każdy obraz, który byłby nieskromny, choćby w najmniejszym stopniu, jest eliminowany. Na ich chrześcijańskich zgromadzeniach kobiety i mężczyźni siedzą osobno. Gdy szukaliśmy zdjęć ukazujących Chińczyków, ich zwyczaje i domy, stwierdziliśmy, że wszyscy oni są skromni i moralni. W sprzedaży były też wulgarne, głupie i nieskromne zdjęcia, ale wszystkie pochodziły z europejskich manufaktur i były najwidoczniej sprzedawane Europejczykom oraz Amerykanom. Misjonarz działający tu od trzydziestu lat zapewnił nas, że poziom moralny ludzi jest na ogół dość dobry, z wyjątkiem kapłanów buddyjskich.

MISJE STANÓW ZJEDNOCZONYCH

Dzięki wizycie na Filipinach amerykańska flaga wzbudza teraz wśród nas znacznie większy szacunek. Zmiana, jaka dokonała się tutaj w ciągu dwunastu lat amerykańskiego nadzoru nad Filipinami, graniczy z cudem. Nie spodziewaliśmy się, że nasz rząd prowadzi tutaj tak dobroczynną działalność. Co prawda nie jest to akcja misyjna we właściwym znaczeniu, która polegałaby na prowadzeniu wśród Filipińczyków jakiegoś rodzaju nauczania religijnego. Jednak działalność ta bardzo przypomina pracę, którą zagraniczne misje próbują obecnie prowadzić w krajach orientalnych. Polega ona na szerzeniu oświaty oraz podnoszeniu poziomu moralnego, socjalnego itp. Urzędnicy i żołnierze, których spotkaliśmy, przynoszą chlubę największemu narodowi świata. Dotyczy to między innymi majora dowodzącego siłami filipińskimi, cywilnego gubernatora oraz urzędników służby cywilnej, których udało nam się poznać.

Gdy nasz rząd przejął od Hiszpanii kontrolę nad tymi wyspami, tysiące jezuitów oraz innych zakonników zarządzały ogromnymi posiadłościami ziemskimi, gdy tymczasem ludzie byli analfabetami. Jak nam powiedziano, zakonnicy nadal są w posiadaniu 95 procent nieruchomości w obrębie miasta Manila. Rząd wynajmuje od nich dużą posiadłość, płacąc za każdy budynek 4 tysiące dolarów w złocie rocznie. Stany Zjednoczone nie podjęły żadnych działań przeciwko katolicyzmowi; żadna organizacja protestancka nie uzyskała uprzywilejowanej pozycji. Zamiast tego sprowadzono tysiąc amerykańskich nauczycieli, z których ośmiuset nadal tam pozostaje. Obecnie dołączyło do nich 6 tysięcy rodzimych nauczycieli. Głód edukacji na Filipinach gwałtownie rośnie. Władze podjęły niedawno decyzję o wybudowaniu 400 nowych budynków szkolnych i zatrudnieniu wielu nowych nauczycieli. Pytaliśmy, czy istnieje tam obowiązek szkolny. Odpowiedziano nam, że nie ma potrzeby, by go wprowadzać, gdyż nie nadąża się z wyposażaniem szkół, które byłyby potrzebne. Szkoły muszą pracować na dwie zmiany, by zaspokoić potrzeby tych, którzy pragną się uczyć.

Niedawno wybudowano szpital. Podobno jest on tak samo dobrze wyposażony jak każdy inny szpital na świecie i wyróżnił się jako szósty szpital świata pod względem ilości przyjęć – 80 tysięcy przyjęć rocznie.

Kolej parowa, kolej elektryczna itp., wraz z nowoczesnymi budynkami, a także nowo pogłębiony port przyczyniają się do rozwoju gospodarczego oraz do podnoszenia poziomu życia ludzi, którzy z niewolników i chłopów pańszczyźnianych stają się inteligentami i dobrymi obywatelami.

STANY ZJEDNOCZONE TRAKTUJĄ FILIPIŃCZYKÓW JAK MŁODSZEGO BRATA

By dać czytelnikom wyobrażenie o postępach, jakie się tu dokonały, odnotowujemy fakt, że na spotkaniach, gdzie przemawiał pastor Russell, obecnych było około tysiąca młodych Filipińczyków w wieku od 18 do 30 lat, którzy rozumiejąc po angielsku bardzo uważnie słuchali. Po wykładzie złożonych zostało na ręce pastora Russella około trzysta dobrowolnych zamówień na literaturę. Potwierdza to ogólny głód wiedzy wśród tych ludzi. Inny przejaw ich rozwoju można było zaobserwować niedawno. Zaproponowano założenie Y.M.C.A dla Filipińczyków. Centralny komitet amerykański gotów był wyasygnować na ten cel 140 tys. dolarów pod warunkiem, że sami Filipińczycy z Manili zbiorą 80 tys. dolarów. Kwota ta została z łatwością uzyskana – zgromadzono 100 tys. dolarów.

Ku naszemu zdumieniu gubernator generalny i inni zapewniali nas, że wszystkie te ulepszenia są osiągane przez samych Filipińczyków – za ich własne pieniądze. Rząd Stanów Zjednoczonych nadzoruje jedynie te sprawy przez swych przedstawicieli. Sędziowie, lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, szkoły – wszystko to opłacane jest z filipińskich funduszy będących pod mądrym i gospodarnym nadzorem naszego rządu; tak jakby starszy brat pomagał młodszemu. Czuliśmy się naprawdę dumni słysząc te relacje. Gdy porównujemy osiągane tutaj rezultaty z samolubnym wyzyskiem, który tak często ujawnia się w innych miejscach, dziękujemy Bogu, że pomimo różnych zarzutów pod adresem naszego rządu, który ma przecież swoje niedociągnięcia, cieszy się on, bez obłudy, opinią tak sprawiedliwego, że drugiego takiego próżno by szukać w historii świata.

Uczciwość okazywana przez nasz rząd znajduje uznanie wśród Filipińczyków, choć na początku byli nieufni. Wywiera to także wrażenie na wielu mieszkających tu Chińczykach. Co więcej, zauważa to cały świat. Niestety jednak obawiamy się, że żaden inny naród kolonialny nie jest gotów naśladować tego przykładu. Ludzie Wschodu są praktyczni i nic lepiej nie ukaże im wartości zasad chrześcijaństwa niż postępowanie naszego rządu. W przeciwieństwie do tego machinacje i wyzysk rządów europejskich bardzo utrudniły działalność misjonarzy i podejmowane przez nich wysiłki. Sam fakt, że te same wyzyskujące rządy wspierały i ochraniały misjonarzy, wywarł, jak wierzymy, bardzo negatywny wpływ na działalność misyjną.

PÓŁWYSEP MALAJSKI

Wysłana przez was Komisja odwiedziła Singapur oraz Penang, gdzie zgromadziła interesujące i pożyteczne doświadczenia. Wydaje się, że największa działalność misyjna w obu tych miejscach prowadzona jest przez metodystów. Praca wykonywana w tych dwóch malajskich ośrodkach przypomina w znacznym stopniu to, co już wspomnieliśmy odnośnie działalności prowadzonej na Filipinach. Podobnie jak tam, wydaje się, że głównie jest to praca polegająca na szerzeniu świeckiej oświaty, co przynosi bardzo dobre rezultaty, choć działalność ta prowadzona jest według różnych metod. Rząd szczodrze wpiera szkoły, a oprócz tego pobierane jest czesne. Pod tym względem wydaje się, że praca ta jest mniej udana niż na Filipinach, gdzie za edukację nie trzeba płacić i gdzie rząd finansuje nauczycieli oraz szkoły, nie mogąc nadążyć z ich zakładaniem.

Do tych [dwóch] metodystycznych szkół w Singapurze i Penang, na ile mogliśmy się dowiedzieć, uczęszcza odpowiednio 2,5 tysiąca oraz 2 tys. uczniów i są one przy wsparciu rządu samowystarczalne finansowo. Uczniowie napływają ze wszystkich stron Półwyspu Malajskiego, a część nawet z Syjamu [Tajlandii] oraz Sumatry po drugiej stronie cieśniny. Wydatki związane ze stypendium muszą naturalnie zmniejszać liczbę chętnych i ograniczać ich pochodzenie do stosunkowo bardziej zamożnych warstw społecznych. W przeciwieństwie do tego, na Filipinach darmowe szkoły oraz ich nauczyciele rozproszeni są po całym terytorium, a dostęp do edukacji mają wszyscy ludzie, bogaci i biedni. Wydając więc jak najbardziej pozytywną opinię prowadzonej tutaj pracy, uważamy jednak, że metoda amerykańska jest lepsza. Jest to zdumiewające, jak chętnie ludzie z tych stron świata garną się do edukacji.

Z przeprowadzonych rozmów na temat chrześcijaństwa wśród uczniów wynikało, że codziennie wprowadzany jest tam pewien materiał religijny za pośrednictwem modlitwy, którą rozpoczynane są lekcje. Oprócz tego omawia się z uczniami pewne proste historie biblijne oraz przypowieści. Oczywiście tylko niewielka część spośród tych, którzy uczęszczają do szkoły, pobiera pełny wymiar nauczania. Poinformowano nas jednak, że około jednej czwartej uczniów uzyskujących dyplom końcowy uznaje, że chrześcijaństwo jest religią lepszą od tych, w których zostali wychowani. Mimo to nie są oni na ogół chętni, by stać się członkami jednego z kościołów chrześcijańskich. Z przyjemnością dowiedzieliśmy się, że zarówno tutaj, jak i w Chinach, uprzedzenie do chrześcijaństwa gwałtownie się zmniejsza i że Chińczycy, którzy tutaj dominują, wolą amerykańskich nauczycieli niż swoich własnych. I rzeczywiście, są oni gotowi opłacać wysokie pensje kompetentnym nauczycielom, na których jest zapotrzebowanie.

Nie mieliśmy dogodnych okazji, by nawiązać kontakty z rodzimymi chrześcijanami, którzy wywodzą się z różnych narodowości. Ku naszemu zadowoleniu dowiedzieliśmy się jednak, że choć są oni nieliczni, to jednak dają dowody szczerości. Inne denominacje również są tutaj aktywnie reprezentowane, ale zakres ich działalności jest znacznie mniejszy i nie mają szczególnych osiągnięć.

CHRZEŚCIJAŃSKIE WPŁYWY W INDIACH

Indie są od lat polem misyjnym, szczególnie południowa ich część oraz przyległa wyspa Cejlon [Sri Lanka]. Według tradycji św. Tomasz, jeden z dwunastu apostołów, odwiedził Cejlon i Madras [Chennai]. W Madras znajduje się katedra jego imienia, zbudowana, jak się uważa, na miejscu, gdzie został pochowany. Związana z tym legenda zawiera sporo szczegółów. Pokazano nam jaskinię, gdzie został zaatakowany przez braminów, przed którymi jednak udało mu się uciec. Dwie mile dalej znajduje się tak zwana Góra św. Tomasza. Jest to miejsce, gdzie podobno został śmiertelnie ugodzony włócznią przez pewnego bramina. Oczywiście te zdarzenia mogły dotyczyć jakiejś innej osoby imieniem Tomasz, a po wiekach połączono je z apostołem Tomaszem. Jednak trudno zakwestionować fakt, że jakiś chrześcijański misjonarz imieniem Tomasz odwiedził te okolice bardzo dawno temu.

Inna tradycja przekazuje, że w bardzo wczesnym okresie na południowo-zachodnim wybrzeżu osiedlili się chrześcijanie syryjscy. Są oni nadal zorganizowani, a historia ich kościoła sięga okresu między dwunastym a piętnastym stuleciem. Jest ich obecnie około ćwierć miliona w prowincji Travancore [Trivandrum, Kerala], która liczy ogółem około trzech milionów mieszkańców.

Londyńskie Towarzystwo Misyjne, instytucja kongregacjonalna, prowadzi działalność w Travancore od 1806 roku. Ma ono pewne sukcesy, jednak wyłącznie wśród ludzi z niższych kast, których przodkowie byli niewolnikami. Wstępują oni obecnie do kościołów tysiącami. Choć Travancore jest najmniejszą prowincją Indii, wybraliśmy ją spośród wielu innych, ponieważ na ile umieliśmy to ocenić, chrześcijańska praca misyjna wydaje się być tutaj bardziej rozwinięta niż w innych prowincjach. Rdzenni mieszkańcy są bardzo ubodzy, ale przedsiębiorczy i najwidoczniej bardzo szczerze usposobieni. Wyższe kasty, które wyznają hinduizm, nie wydają się być przeciwne chrześcijaństwu, lecz je odrzucają, ponieważ uważają je za mniej logiczne niż własne wierzenia. Rdzenna ludność z niższych kast, do której dotarło poselstwo Ewangelii, z pewnością jest bardziej błogosławiona niż ich współbracia nadal trwający w nieokrzesanych zabobonach i bałwochwalstwie hinduizmu.

Na północ od Travancore i Madrasu znaleźliśmy dowody działalności misjonarskiej, jednak miała ona tam dość krótką historię i cieszyła się mniejszym powodzeniem, a odpowiednio też do tego jej rezultaty były mniej widoczne. Z przyjemnością jednak odnotowaliśmy, że niektórzy spośród rdzennej ludności różnych okolic wykazują wielką szczerość i chrześcijańskie oddanie na miarę ich poznania Pana i Jego Słowa. Są oni jednak oczywiście bardzo odosobnionymi przypadkami, gdyż ogólnie ta klasa chrześcijan jest wielką rzadkością w każdej części świata.

METODY STOSOWANE W CELU WYWOŁANIA ZAINTERESOWANIA RDZENNEJ LUDNOŚCI

Misjonarze posługują się różnymi metodami, by zwrócić na siebie uwagę ludzi w Indiach i wyrwać ich z bałwochwalstwa oraz zabobonów. Największą przynętą zdaje się być uczelnia. Istnieje tutaj głód wiedzy, nawet jeśli w Indiach jest on znacznie mniejszy, niż można byłoby sobie tego życzyć. W jednej tylko miejscowości słyszeliśmy o tym, że dzieci były nakłaniane do uczęszczania do szkoły za pomocą niewielkich sum pieniędzy. Powiedziano nam, że dzięki tej przynęcie rodzice pilnują dzieci, by chodziły do szkoły. Inaczej by tego nie robili. W różnych częściach Indii są akademie i uczelnie nadzorowane przez misjonarzy. Są one atrakcyjne dla młodych ludzi ze względu na ich możliwości edukacyjne. Od studentów nie wymaga się, by przyjmowali chrześcijaństwo przed przyjęciem do szkoły. Raczej zapewnia się ich, że nie będą podejmowane żadne próby ich indoktrynowania. Powiedziano nam, że studenci pochodzą przeważnie z najwyższej kasty braminów, wśród której misjonarze chętnie uzyskaliby wpływy.

Na pytanie, czy wśród tych młodych ludzi rodzi się trwałe zainteresowanie chrześcijaństwem, otrzymaliśmy odpowiedź, że po zakończeniu studiów większość z nich wyśmiewa chrześcijaństwo, głosząc wyższość hinduizmu. Zdaje się, że zarażają się oni w szkole duchem „wyższego krytycyzmu”. Nie umiemy w pełni ocenić umysłowego stanu tych młodych ludzi w momencie, gdy wstępują do szkoły, ponieważ wiemy, że proces nauczania w uczelniach krajów chrześcijańskich prowadzi do podobnej utraty wiary w Biblię. Na pytanie o pozycje zajmowane przez misjonarzy protestanckich w sprawach wiary w Biblię odpowiedziano nam, że wielu z nich jest „wyższymi krytykami” oraz ewolucjonistami, którzy nie wierzą już w Biblię jako natchnione Słowo Boże. Twierdzi się tu jednak, że nauki „wyższego krytycyzmu” nie są przekazywane studentom otwarcie, w ramach publicznego nauczania, ale raczej tak, jak to dzieje się również w krajach chrześcijańskich, w formie zakamuflowanej.

Odkryliśmy dowody szczerych chrześcijańskich wysiłków ze strony dawnych misjonarzy w postaci poświęconych rdzennych mieszkańców. Stwierdziliśmy, że obecni misjonarze są szczerzy i uważni w swojej pracy, lecz ich duchowość, podobnie jak u innych chrześcijańskich duchownych, jest zachwiana i pozbawiona życia, gdyż oni sami pozostają prawdopodobnie pod wpływem tego samego ducha „wyższego krytycyzmu”, niedowiarstwa i ewolucjonizmu. Tylko u jednego misjonarza słyszeliśmy, że głosił wieczne męki, ale był on nowym przybyszem na tym polu. Wydaje się, że kontakt z „pogaństwem” utrwalił we wszystkich rozsądnych umysłach przekonanie, że Bóg nigdy nie zamierzył wiecznych mąk dla wszystkich, z wyjątkiem stosunkowo niewielkiej liczby tych, którzy najpierw położyli swą ufność w odkupieńczym dziele Jezusa i starali się kroczyć Jego śladami [a następnie odpadli].

WIDOCZNA SZCZEROŚĆ WIELU RDZENNYCH MIESZKAŃCÓW

Z każdej strony da się zauważyć, iż biedni hindusi mają tak szczere serca w ich czci dla Boga, że chrześcijanom trudno byłoby im dorównać. Nie widać najmniejszych przejawów tego, by pobożność większości tych ludzi była zakłamana – „aby byli widziani od ludzi”. Choć ich pobożność sprawowana jest publicznie, bez wstydu, zachowują się oni bardzo poważnie i wyglądają, jakby czcili jakiegoś niewidzialnego boga, nawet jeśli posługują się prymitywnymi bałwanami mającymi go przedstawiać. Odpowiada to ich filozofii, której nie byliśmy zdolni docenić. Z drugiej jednak strony, gdy przypomnieliśmy sobie potworne mentalne obrazy Wszechmogącego szkicowane w niektórych naszych wyznaniach wiary i porównaliśmy je z owymi wulgarnymi bałwanami czczonymi przez tych biednych ludzi, byliśmy raczej skłonni stwierdzić, że z tych dwóch rodzajów zła bożki w postaci wyznań wiary są bardziej odrażające.

Na listach organizacji misyjnych w Indiach pojawiła się ostatnio Armia Zbawienia. Stosowana przez tę organizację pełna współczucia metoda łączenia działalności z podsuwaniem ludziom z najniższej kasty dobrych pomysłów w zakresie życia domowego oraz higieny jest godna polecenia. Gdybyż tylko ich piszczałki i bębenki rzeczywiście wzywały ludzi do słuchania poselstwa o Bożej miłości, dobrej nowiny o Jego opatrzności dla wszystkich ludzi w Królestwie Mesjasza, to jakże dobrą pracę mogliby oni tu wykonać. Osiągają znaczne sukcesy, przyciągając do służby młodych nauczycieli, „katechetów” z innych misji, płacąc im bardziej szczodre wynagrodzenia.

DO PODŹWIGNIĘCIA RDZENNEJ LUDNOŚCI Z PRZESĄDÓW POTRZEBA CZEGOŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO EDUKACJI

W Benares mieliśmy za przewodnika tamtejszego chrześcijanina, który poinformował nas, że wielu biednych ludzi kąpiących się w Gangesie w nadziei obmycia w ten sposób swych grzechów otrzymało edukację, niekiedy nawet w chrześcijańskich szkołach, tak że całkiem wielu z nich umie porozumiewać się po angielsku. Było to z pewnością zachęcające odkrycie. Można z tego wywnioskować, że do wyrwania tych ludzi z tak głęboko wśród nich zakorzenionych zabobonów potrzeba czegoś więcej niż tylko edukacji.

Misjonarze i chrześcijanie często byli oskarżani, że wyrządzają ludziom krzywdę. Wielu stwierdza: Możesz mieć zaufanie do rdzennej ludności, która jeszcze nie przyjęła chrześcijaństwa, ale bądź ostrożny w okazywaniu zaufania tym, którzy już zostali nawróceni na chrześcijaństwo – na nich nie można polegać. Może tak rzeczywiście być, że z działalnością misyjną związana jest pewna doza promowania nieuczciwości wśród tych, którzy czerpią korzyści z tej działalności. Jednak naszym zdaniem na oskarżenia zasługują w mniejszym stopniu misjonarze i ich metody, a bardziej Europejczycy mieszkający w Indiach oraz osoby czasowo tam przebywające. Najwidoczniej ci bardziej poświęceni chrześcijanie pozostają w swych krajach. Nie ulega żadnej wątpliwości, że ogólny wpływ białego człowieka na ludność Indii jest w znacznym stopniu demoralizujący, a ów demoralizujący wpływ wywierany przez przedstawicieli chrześcijaństwa zdaje się intensywnie przeciwdziałać korzystnym wpływom Biblii i misjonarzy. Rdzenna ludność niższych kast przygląda się białym ludziom i stwierdza, że łatwiej jest naśladować ich wady niż zalety.

W Madrasie [Chennai] poznaliśmy rdzennego działacza chrześcijańskiego, który prowadził misję wstrzemięźliwości. Powiedzieliśmy mu, że byliśmy bardzo zaskoczeni widząc, jak tutejsza ludność jest całkowicie wolna od wpływu alkoholowych napojów odurzających i że dziwi nas potrzeba prowadzenia misji w zakresie wstrzemięźliwości. Potwierdził on naszą ocenę, że hindusi i muzułmanie, którzy stanowią przeważającą większość populacji, wyrzekają się napojów odurzających. Powiedział też, że prowadzi swoją działalność głównie wśród rdzennej młodzieży będącej pod wpływem chrześcijaństwa, która bardzo prędko uzależnia się od napojów odurzających. Dowiedzieliśmy się także, że wśród muzułmanów jest rosnąca w liczbę grupa, która naśladując przykład białych, staje się bardziej sceptyczna względem religii i proporcjonalnie do tego porzuca swoje obyczaje. Tymczasem wśród białych prawie wszyscy wydają się pić alkohol i palić tytoń. Bezbożność i nominalność większości białych znacznie obniża wartość wszystkich wysiłków misyjnych.

PODSUMOWANIE PODRÓŻY ODBYTYCH

PRZEZ KOMISJĘ

Komisja przebyła w Indiach w sumie około czterech tysięcy mil – koleją, wozami ciągniętymi przez bawoły, samochodami, bryczkami, rikszami i powozami.

Z cieśniny malajskiej nasza grupa przybyła na wyspę Cejlon [Sri Lanka]. Tam zgromadziliśmy pewne cenne doświadczenia w stolicy wyspy, Kolombo. Grupa tamtejszych badaczy wyszła nam na spotkanie i serdecznie nas powitała. Społeczność z nimi była bardzo przyjemna. Trzech z nich następnie na kilka dni dołączyło do nas w trakcie podróży przez indyjski region Travancore. W Kolombo odbyło się publiczne zgromadzenie, które zostało zorganizowane w sali miejskiej, gdzie przemawiał pastor Russell. Chociaż wyznaczono dość wczesną godzinę, sala była zatłoczona, gdyż przybyło około 900 osób. Przysłuchiwano się z uwagą, a po wykładzie złożono wiele zamówień na literaturę biblijną.

Innym interesującym zdarzeniem, które warto wspomnieć, była wizyta Komisji w szpitalu dla trędowatych, położonym na wyspie, która przylega do miasta. Szpital prowadzony jest przez wykształconą kobietę z Indii, która wyznaje wiarę Parsów [Zaratusztrian]. Z wielkim zapałem zorganizowała ona spotkanie, na którym pastor Russell mógł przez tłumacza przemówić do trędowatych. Wielu z nich było bardzo zainteresowanych i prosili o literaturę.

PROWINCJA TRAVANCORE – INDIE

Na wizytę w południowo-zachodnich Indiach przeznaczono cały tydzień, a region ten okazał się tego wart. Naszym pierwszym przystankiem był Russell-Purim [właść. Russell-Puram; w sanskrycie słowo 'puram' znaczy 'wioska, osada, miejscowość', Russelpuram jest do dzisiaj miejscowością w pobliżu Neyattinkara – przyp. tłum.], główny punkt, w którym brat Davey [Devasahayam] przez dwa lata pozwalał przyświecać „Ewangelii Królestwa”. Pastor Russell wygłosił tu dwa kazania, których z pomocą tłumaczy wysłuchała publiczność licząca wedle różnych ocen od dwóch do pięciu tysięcy. Około dwie mile od miejsca zebrania spotkaliśmy około tysiąca osób spośród rdzennej ludności, którzy zaprowadzili nas do spontanicznie zorganizowanego audytorium. Poprzedzała nas grupa z piszczałkami i bębnami, za nami zaś kroczyli ludzie z dudami, tam-tamami i różnymi innymi nieznanymi nam instrumentami. Wielu z tych, którzy nas spotkali, nieśli transparenty powitalne i maszerowali przed naszym wozem motorowym, podczas gdy wzdłuż drogi ustawili się inni, witając nas powitalnymi pieśniami w swym narodowym języku. Nasza Komisja była całkowicie nieprzygotowana na takie przyjęcie i w tym ogólnym zgiełku mogliśmy jedynie wyrazić nasze uznanie, kłaniając się w stronę tłumów, które biegły przed i za nami oraz obok nas w kierunku miejsca zgromadzenia. Po drodze setkami dołączyli do nich kolejni ludzie, by w końcu dołączyć do tysięcy już czekających na sali.

Gdy wkroczyliśmy na podium, każdemu z członków Komisji wręczono girlandę z kwiatów splecioną w rodzimym stylu. Następnie zawieszono je na naszych szyjach. Oprócz tego każdy z nas otrzymał bukiet kwiatów bardzo starannie ułożony na sposób, o którym powiedziano nam, że oznaczał pokój, miłość i dobre intencje. Następnie otrzymaliśmy wachlarze i po szklance mleka kokosowego. Po tych wszystkich przeżyciach i po posileniu się pastor Russell wygłosił swoje przemówienie. Następnie zostaliśmy przedstawieni niektórym osobom urzędowym z tej okolicy.

OŚRODEK MISYJNY W NAGERCOIL

Nasz następny przystanek miał miejsce w Nagercoil, gdzie Londyńskie Towarzystwo Misyjne ma swoją uczelnię. Zostaliśmy serdecznie przyjęci przez osobę pełniącą obowiązki sekretarza. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami pastor Russell wygłosił tu przemówienie. Audytorium było zatłoczone, podobnie jak okna i drzwi, a kilkuset osobom nie udało się dostać do środka, by móc cokolwiek usłyszeć. Z wyjątkiem nauczycieli publiczność składała się wyłącznie z rdzennej ludności. Wśród nich, jak nam powiedziano, byli zarówno wykształceni hindusi, jak i chrześcijanie, prawie sami mężczyźni.

TRIVANDUM – STOLICA

Następnym przystankiem było Trivandum [Thiruvananthapuram], stolica Travancore. W Victoria City Hall odbyły się dwa zebrania, na które przybyło znacznie więcej publiczności, niż mogło się zmieścić na sali. Nie umiemy oczywiście ocenić, w jakim stopniu słuchacze byli w stanie zrozumieć nasze poselstwo. Po ich zachowaniu było jednak wyraźnie widać, że niektórzy hindusi szydzili ze wszystkiego, co wiąże się z chrześcijaństwem. Jednak z czasem dało się zauważyć, że opadali z sił, a ich twarze nabierały poważniejszego wyrazu – wielu z nich najwyraźniej robiło to szczerze. Słyszeliśmy, jak była broniona Biblia i chrześcijaństwo, co znajdowało znacznie szerszy oddźwięk niż kiedykolwiek wcześniej, zarówno w odniesieniu do Biblii, jak i rozumu. Złożono blisko 200 zamówień na literaturę, a osoby je składające deklarowały chęć dalszego rozważania poruszanych zagadnień. Wielu z nich wyrażało głęboką troskę.

Odwiedzono także pięć innych, mniej znacznych miejsc. Tam również odbyły się zebrania.

W MADRAS [CHENNAI]

W Madrasie również mieliśmy bardzo interesujące przeżycia. Zorganizowane zostały trzy spotkania w trzech różnych miejscach. Każde z nich zgromadziło tłumy. Zebrano blisko trzysta zamówień na literaturę. To właśnie w tej okolicy odwiedziliśmy górę św. Tomasza, gdzie wedle tradycji apostoł Tomasz, jak opisywaliśmy to powyżej, poniósł męczeńską śmierć, będąc przebity włócznią przez bramina.

OŚRODEK MISYJNY W VIZAGAPATAM

Odbyliśmy interesującą wizytę w Vizagapatam [Visakhapatnam], w którym znajduje się ośrodek misyjny prowadzony obecnie przez kanadyjskich baptystów. Przejęli go oni od Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego. W tamtejszej kaplicy odbyło się publiczne zgromadzenie, w którym uczestniczyliśmy. Obecny był misjonarz oraz jego żona, a także dwóch innych mężczyzn i dwie kobiety, tutejsi nauczyciele i pracownicy. Był to dzień kwartalnego zebrania, na którym sześciu chłopców oraz sześć dziewczynek recytowało z pamięci wersety Pisma Świętego w obecności publiczności składającej się z czwórki dorosłych. Owi misjonarze oraz nauczyciele – podobnie jak wszyscy misjonarze – zyskali sobie współczucie ze strony naszej Komisji, gdyż uświadomiliśmy sobie, jak trudne jest ich zadanie, a właściwie całkiem niemożliwe, przynajmniej w zakresie nawrócenia świata.

KALKUTA – MIASTO PAŁACÓW

Część z nas udała się z Madrasu do Kalkuty [Kolkata], podczas gdy inni pojechali do Bombaju przez dystrykt Mysore. Wszystkie nasze przeżycia były interesujące. Zdumiewało nas to, że choć rdzenni mieszkańcy uważają białych za wyższą rasę, to jednak są zakłopotani ich naukami religijnymi i skłonni są uważać, że liczni zwolennicy chrześcijaństwa tylko częściowo są szczerzy w wyznawaniu takowych wierzeń. Muzułmanie, na przykład, nie potrafią przyjąć „nauki o trójcy”. Uznają oni Pismo Święte Starego Testamentu, ale stwierdzają, że zabrania ono przecież czcić jakiegokolwiek innego boga oprócz Tego Jedynego. Sprzeciwiają się więc chrześcijanom głoszącym, że jest trzech bogów, podobnie jak sprzeciwiają się hindusom głoszącym, że istnieje pięć tysięcy bóstw.

Wszyscy, zarówno hindusi, jak i muzułmanie, są zakłopotani, gdy owi wyżej postawieni biali twierdzą, że głoszą sprawiedliwość, uprzejmość i miłość, a jednocześnie uczą, że Stwórca pozbawiony jest tych cech, gdyż z góry przeznaczył ich przodków na wieczne męki, dobrze wiedząc, co czyni i dozwalając, by na ziemi między szerokimi rzeszami ludzkości panowała nieświadomość, podczas gdy jednocześnie wymagał wiedzy i wiary jako podstaw zbawienia. Mówią oni, że to, w co dotychczas wierzyli, wydaje im się bardziej logiczne. Mamy niektórych własnych bogów, którzy są źli, ale żaden z nich nie jest tak złośliwy jak ten, którego przedstawia się jako chrześcijańskiego Boga. My także mamy łagodnych, szczodrych i miłosiernych bogów, którzy nas uczą, że mamy być łagodni i szczodrzy względem siebie, a nawet w stosunku do zwierząt. Dlaczego więc, pytają, mielibyśmy porzucać naszą własną wiarę, która jest starsza od waszej, i przyjmować wasze poglądy, które są mniej rozumne, mniej sprawiedliwe i mniej miłosierne niż nasze własne?

RELIGIA NIE JEST POWSZECHNIE NAUCZANA

Misjonarze mają oczywiście wielkie trudności, by odpowiedzieć na takie argumenty. Jednym z rezultatów jest to, że niewiele się mówi o przyszłej karze dla niewierzących itp. Gdyby więcej mówiono na te tematy, to dzieciom hinduskim w ogóle nie pozwolono by chodzić do szkół. W celu utrzymania zainteresowania dzieci, a także po to, by móc sporządzać korzystne sprawozdania z postępów w ich pracy, co ma na celu wykazanie, przynajmniej pozorne, że kontynuowanie ich pracy jest uzasadnione, trzeba zatrzymać uczniów. Powszechnie więc unika się nauczania religii, z wyjątkiem okoliczności, gdy uczniowie mają swobodę wyboru w zakresie uczestniczenia w tych zajęciach.

Jest jeszcze inna sprawa związana ze szkołami, o której należy wspomnieć. W ostatnich latach rząd wspiera edukację szczodrymi subwencjami dla szkół, które cieszą się dobrą opinią. Rząd wymaga jednak, by szkoły, które są wspomagane z kasy publicznej, były niereligijne. Rozmaite szkoły misyjne wszystkich praktycznie denominacji ubiegają się obecnie o taki rządowy patronat, by zrekompensować zmniejszanie się datków na działalność misyjną. W rezultacie owe szkoły misyjne stają się niereligijne – czysto świeckie – pozostając jedynie pod wpływem chrześcijaństwa, a jak już zauważyliśmy, ów chrześcijański wpływ jest ostatnio wypaczany i neutralizowany przez brak wiary w Biblię, co stanowi owoc działalności teorii „wyższego krytycyzmu” oraz ewolucjonizmu.

Krytycy religii chrześcijańskiej pochodzą oczywiście głównie z wyższych kast. Ludzie z niższych kast wiele podziwiają, mało rozumieją i wydają się oczekiwać surowego języka i złego traktowania, zarówno ze strony białych, jak i mieszkańców Indii należących do wyższych kast. W całej naszej podróży byliśmy pod wrażeniem łagodności ogółu ludzi oraz widocznych uczuć okazywanych dzieciom przez rodziców. Tylko wśród tych, którzy utrzymywali ścisłe kontakty z białymi, dało się zauważyć skłonność do sprzeczek i kłótni.

W Kalkucie odbyły się dwa zebrania, na których przemawiał pastor Russell. Choć liczba słuchaczy nie była zbyt wielka, to jednak zainteresowanie było znaczne, czego dowodzi 170 imiennych zamówień na literaturę.

Poinformowano nas, że reklama oznacza tutaj, iż jedynie biali powinni się czuć zaproszeni, a gdyby rdzenna ludność dowiedziała się, że ona również jest mile widziana, to zainteresowani i tak zostaliby zawróceni.

BENARES – "ŚWIĘTE MIASTO"

Naszym następnym przystankiem był Benares [Varanasi]. Jest to Mekka Indii. Uważa się, że miasto to uznawane jest za święte przez większą liczbę ludzi, niż ma to miejsce w stosunku do jakiegokolwiek innego miasta na ziemi. Nie została podjęta żadna próba zorganizowania zebrania w tym miejscu. Ludzie są tu bardziej nieświadomi i zabobonni niż w którymkolwiek z wcześniej odwiedzonych miejsc. Najwięcej zainteresowania wzbudzają tutaj, oprócz świątyń, których nie zwiedzaliśmy, Ghaty – schody ciągnące się wzdłuż brzegów rzeki Ganges, gdzie można odbyć [rytualną] kąpiel. Pielgrzymi przybywają z różnych stron Indii. Schodzą oni po schodach do wody, która jest dla nich święta, kąpią się, modlą, a na koniec, zanim wyjdą, wielu z nich napełnia małe naczynia ową „świętą” wodą i zabiera je z sobą do domu. Szczególnie zasmuciło nas to, że zdaniem jednego z tutejszych chrześcijan wielu spośród tych kąpiących się miało kontakt z chrześcijaństwem i nowoczesną edukacją. Przypomnieliśmy sobie pewnego misjonarza z Japonii, dla którego najbardziej zniechęcającym momentem w jego pracy było to, że niektórzy z członków jego zgromadzenia, którzy od lat wyznawali chrześcijaństwo, mimo wszystko co roku udawali się do świątyni Szinto, by czcić swoich przodków.

LUCKNOW [LAKHNAU] – CAWNPORE [KANPUR] – AGRA, ITD.

Każde z tych miejsc było na swój sposób interesujące, jednak mniej niż te, które już opisaliśmy. Nie znaleźliśmy tam niczego, co godne byłoby odnotowania.

PIĘKNY BOMBAJ

Przeżycia w Bombaju [Mumbai] zakończyły ową najbardziej interesującą indyjską część podróży. Tutaj pastor Russell wygłosił dwa przemówienia do bardzo inteligentnej publiczności, która częściowo składała się z białych, a po części z rdzennych mieszkańców pochodzących z wyższych kast. Niektórzy stali, a innym, którzy także chcieli posłuchać, nie udało się wejść do środka. Również i tutaj zebrano wiele zamówień na literaturę.

Następnego dnia na nabrzeżu, gdy już mieliśmy odpływać do Egiptu, pojawił się pewien wykształcony hindus pochodzący z kasty Parsów, który przyjął chrześcijaństwo. Przybył on, by się z nami pożegnać, przynosząc długą girlandę kwiatów o słodkim zapachu, którą zawiesił na ramionach pastora Russella, wręczając mu jednocześnie pokaźny bukiet w formie berła. Oświadczył on, przyjmując pewne zobowiązania, że będzie wspierał takie zrozumienie Słowa Bożego, jakie było głoszone na zebraniu poprzedniego wieczoru. On również dał nam swój adres, by otrzymywać literaturę.

KOŃCOWE WNIOSKI Z POBYTU W INDIACH

Z powyżej przedstawionych spostrzeżeń wynika, że zdaniem Komisji prawdziwe chrześcijaństwo dokonało w prowincji Travancore większego postępu niż gdziekolwiek indziej. Uważamy, że czytelnicy tego raportu okażą szczególne zainteresowanie mieszkańcami tej prowincji. Staraliśmy się pomyśleć o jakiejś małej pamiątce z tej prowincji i znaleźliśmy coś, co jak wierzymy, będzie dla wszystkich interesujące. Jest to najmniejsza moneta będąca w obiegu w Travancore – prawdopodobnie najmniejsza co do wartości moneta na świecie, stanowiąca równowartość mniej więcej jednej dziesiątej centa. W pewnym sensie stanowi ona podstawę systemu monetarnego, gdyż nazywa się „cash” [ang. 'gotówka'].

Przywieźliśmy kilka tysięcy tych monet prosto z mennicy w Travancore – całkiem nowych. Są one przeznaczone dla zgromadzeń Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego. Każdy zbór pragnący otrzymać tę pamiątkę powinien przez swego sekretarza przesłać do naszego brooklyńskiego biura imienną listę członków, którzy by chcieli mieć jedną taką monetę. Zaoszczędzi to kłopotu i wydatków. Pamiątka zostanie wysłana za darmo, jedynie za opłatą pocztową.

Wyrażając wielką wdzięczność Bogu za przywilej odbycia tej okołoziemskiej podróży i za lekcje, jakie wynikają z tej misji badawczej, kończymy nasz raport usystematyzowanym podsumowaniem, w którym odnotowane zostały przekazane nam pytania, mające wyznaczać kierunki [naszych badań] oraz nasze odpowiedzi na każde z nich.

Usystematyzowane podsumowanie

I. „Czy zagraniczne misje prowadzone są zgodnie z wytycznymi chrześcijańskiej przedsiębiorczości?”

Odp. Na tyle, na ile te warunki są powszechnie rozumiane, tak.

II. „W jakim stopniu skuteczne są metody stosowane w celu dotarcia do ludów pogańskich oraz nawrócenia ich na chrześcijaństwo?”

Odp. Skuteczność misjonarzy jest niewielka. Przekonaliśmy się, że orientalni chrześcijanie są mniej więcej tak samo szczerzy, inteligentni i gorliwi jak ci, co uczęszczają do kościołów w Ameryce i Europie i tak jak tam, również tylko bardzo niewielu przejawia dowody poświęcenia się Bogu i Jego służbie.

Próbując jednak odpowiedzieć na to pytanie z perspektywy teraźniejszości oraz przyszłości, a nie przeszłości, nasza odpowiedź będzie inna. Obecnie stosowane metody nie mogą zostać uznane za skuteczne, ponieważ wysiłki chrystianizacyjne praktycznie powszechnie zostały zaniechane! Działalność misyjna ogranicza się w chwili obecnej praktycznie wyłącznie do prowadzenia świeckiej edukacji. Choć nie jest to działalność chrystianizacyjna, to jednocześnie nie ulega wątpliwości, że jest to dobra działalność, jako że biedni mieszkańcy Orientu rzeczywiście potrzebują oświaty.

Jednakże w opinii naszej Komisji potrzeby w zakresie wykształcenia akademickiego i seminaryjnego, które głównie są wspierane przez ośrodki misyjne, są mniejsze aniżeli nauczanie podstawowe. Mieszkaniec Wschodu po otrzymaniu wyższego wykształcenia nie ma ochoty zajmować się zwykłymi sprawami życia, lecz aspiruje wyłącznie do nauczania, pracy biurowej i urzędniczej, gdzie i tak jest nadmiar siły roboczej. Nie mogąc znaleźć zatrudnienia, jest w kłopocie. Do łopaty nie pójdzie, a żebrać się wstydzi. Zaś powszechne nauczanie szkolne, zdaniem naszej Komisji, funkcjonuje najlepiej pod opieką rządu i w oderwaniu od podziałów denominacyjnych, tak jak się to dzieje na Filipinach, gdzie szkoły nadzorowane są przez rząd Stanów Zjednoczonych. Chrześcijanie byliby oczywiście najlepszymi nauczycielami.

III. Jakie są nauki, jakie zachęty do przyjęcia chrześcijaństwa oraz na ile trwałe są rezultaty?

Odp. Widoczne są skutki pozytywnego nauczania z przeszłości. Obecnie jednak nauczanie religijne jest bardzo rzadkie, ponieważ większość ludzi czułaby się nim dotknięta i nie posyłałaby dzieci do szkół. Słyszeliśmy o przypadkach, że każde dziecko za przyjście do szkoły otrzymuje codziennie jakąś małą monetę. Jednak poza szkolnictwem zachęty stosowane przez misjonarzy ograniczają się głównie do sfery socjalnej i medycznej.

Ostatnio rdzenni mieszkańcy są coraz bardziej przeciwni publicznemu wyznawaniu chrześcijaństwa, ponieważ wraz ze wzrostem inteligencji pojawiają się też wątpliwości. Trend, który dominuje zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, to brak wiary w jakąkolwiek religię. Misjonarz, który straci wiarę w Biblię i zwróci się w kierunku „wyższego krytycyzmu” oraz niewiary, dalej może sprawować swój urząd i wykonywać zawód. Jednak mieszkańcy Orientu nie są skłonni w taki zewnętrzny sposób wyznawać tego, w co już nie wierzą (wyjątkiem są tutaj rdzenni nauczyciele). Poza tym owi ludzie Wschodu są bardzo uczciwi w odniesieniu do swych wyznań religijnych, chyba że zostali zepsuci przez kontakt z obłudą białych.

IV. Jaki jest stosunek pogan do misjonarzy i chrześcijaństwa oraz jakie są perspektywy zagranicznych misji w zakresie samowystarczalności?

Odp. Ludzie Orientu są zdumiewająco tolerancyjni względem wszystkich religii, często jednak bywają zakłopotani obserwując współzawodnictwo między misjonarzami i wzajemną wrogość panującą między ugrupowaniami chrześcijańskimi. Wyższe kasty uważają mieszaninę nauk chrześcijańskich za mniej filozoficzną niż swe własne nauki. Wyznają jednak, że one również nie są dla nich satysfakcjonujące. Zanim jednak zamienią je na coś innego, chcieliby być pewni, że przyjmą coś lepszego. Powszechny pogląd, że cała ludność Indii, Chin i Japonii składa się z pogańskich dzikusów, jest bardzo błędny. W ich wyższych warstwach, czy też kastach, można spotkać wspaniałe postaci przejawiające prawdziwie szlachetne męstwo, moralność i intelekt dorównujące wybitnym Europejczykom czy Amerykanom. W rzeczywistości szerokie masy tych narodów są mniej występne, bardziej okrzesane, grzeczniejsze i rozważniejsze niż szerokie rzesze mieszkańców Europy czy Ameryki. Pijaństwo i zewnętrzna nieprzyzwoitość są prawie całkowicie nieznane na Wschodzie.

Wiele kongregacji chrześcijańskich w Japonii, Chinach i Indiach jest samowystarczalnych. W takich przypadkach mieszkańcy Orientu wolą przejąć całkowitą kontrolę nad wszystkimi usługami, niż dopuszczać do nich misjonarzy. Rdzenni duchowni potrafią zbliżyć się do ludzi bardziej, niż byłoby to możliwe dla białych. Maniery i obyczaje życia sprawiają, że życie w tych prostych warunkach Wschodu jest dla misjonarzy praktycznie niemożliwe. Trudno byłoby zresztą tego od nich oczekiwać.

V. Co należałoby zmienić, jeśli w ogóle cokolwiek, w nauczaniu i finansowaniu misji zagranicznych, żeby stały się one bardziej skuteczne?

Odp. Wielką zmianą, która koniecznie powinna być dokonana, jeśli chce się zwiększyć skuteczność działalności misyjnej, byłoby poznanie i głoszenie ludziom bardziej logicznej Ewangelii. Głoszenie owym milionom mieszkańców Orientu, że Bóg z góry skazał ich na nieznajomość prawdziwej religii, a jednocześnie potępił wszystkie pokolenia ich przodków z powodu tejże nieświadomości i skazał ich na wieczne męki, jest głoszeniem poglądów pozbawionych logiki, miłości i sprawiedliwości – to w ogóle nie jest Ewangelia, skoro słowo to miało oznaczać dobrą nowinę, „radość wielką, która będzie wszystkiemu ludowi” [Łuk. 2:10]. Misjonarze byliby znacznie skuteczniejsi w docieraniu do serc tych, którym służą, gdyby przedstawiali im Ewangelię Bożej miłości, zagwarantowanej w nadchodzącym Królestwie Mesjasza.

Chociaż doktryna trójcy w znacznym stopniu odpowiada naukom religii hinduskiej, tym niemniej jest ona trudna do zupełnego przyjęcia przez ludzi wywodzących się z innych religii. Nie są oni w stanie pojąć zagadnienia trzech Bogów w jednej osobie, jak to ujmują jedni, bądź też trzech osób w jednym Bogu, jak przedstawiają to inni. Jest w tych ludziach godna polecenia prostota i uczciwość, która nie pozwala im wyznawać tego, czego nie rozumieją. Wiadomość o zbliżającym się Królestwie Mesjasza, w którym wola Boża będzie się działa tak, jak sprawuje się w niebie, miałaby znacznie większe szanse powodzenia wśród ogromnej i ciągle rosnącej liczby mieszkańców Wschodu.

VI. Czy jest nadzieja na nawrócenie świata w naszym pokoleniu za sprawą wysiłków Świeckiego Towarzystwa Misyjnego, które zaoferowało na ten cel trzydzieści milionów dolarów?

Odp. Nikt spośród tych, którzy mają choćby najmniejsze pojęcie o warunkach panujących na Wschodzie, nie może mieć najmniejszej nawet nadziei na to, by w tym pokoleniu udało się nawrócić świat przy wykorzystaniu zaproponowanych na ten cel trzydziestu milionów dolarów. Nie byłoby to osiągalne nawet gdyby ta suma była tysiąc razy większa. Nie chcielibyśmy jednak zniechęcać nikogo do ofiarowania pieniędzy na działalność misyjną. Każdy, kto daje, będzie także błogosławiony w tym, co czyni. Nie ulega też wątpliwości, że każdy milion wydany na dobroczynną działalność w krajach orientalnych pomoże im dołączyć do bardziej rozwiniętej cywilizacji Zachodu. Zwiększy to popyt wśród rdzennej ludności i pobudzi przez to handel. Co się zaś tyczy żywego chrześcijaństwa, to wszyscy wiemy, że nie jest ono dobrem, które można nabyć za pieniądze.

Trudno też powiedzieć, czy zachodnia cywilizacja okaże się faktycznie pożyteczna dla Wschodu. Mieszkańcy Orientu, będąc ludźmi oszczędnymi i praktycznymi, umieją być przy tym zadowoleni, czego nie można bynajmniej powiedzieć o ich bardziej uprzywilejowanych braciach z Zachodu. Nie sposób także twierdzić, że nasza zachodnia cywilizacja sprawiłaby, że ludzie ci staną się bardziej uczciwi i prawdomówni.

Owa propozycja nawrócenia świata brzmi całkowicie absurdalnie dla wszystkich mieszkańców Wschodu, włączając w to misjonarzy. Pewien metodystyczny duchowny szczerze wyznał: „Musiałem tu przyjechać i przyjrzeć się samemu sobie, by móc porzucić pomysł nawrócenia świata i powiązany z tym pogląd, że wszyscy nienawróceni będą cierpieć nigdy niekończące się męki”.

VII. W jakim stopniu ofiarowane pieniądze przynoszą korzyść poganom i czy można w tym zakresie zaproponować jakieś ulepszenia?

Odp. W naszej ocenie ta część pieniędzy ofiarowanych na zagraniczną działalność misyjną, która dociera do krajów pogańskich, jest stosunkowo mądrze spożytkowana dla osiągnięcia założonych celów. Marnotrawstwo, które da się ewentualnie zauważyć, dokonuje się raczej na etapie działania machiny kolekcyjnej. Jeden ze sponsorów takich dobroczynnych instytucji powiedział nam, że otrzymywał, w postaci wypłacanej mu pensji, połowę tego, co ofiarował. Nie wiemy, do jakiego stopnia sytuacja jest podobna w innych stowarzyszeniach. Każda z tych instytucji powinna przeprowadzić własną, bardzo szczegółową kontrolę spraw finansowych, by przekonać się, jaka część zbieranych funduszy w ogóle kiedykolwiek dociera do misjonarzy.

Żadna z powyższych uwag nie dotyczy Towarzystwa [I.B.S.A.], pod patronatem którego nasza Komisja odbyła niniejszą podróż. Wszystkim nam wiadomo, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego prowadzone jest w sposób bardzo gospodarny i że wszystkie usługi sprawowane w naszym biurze wykonywane są nieodpłatnie.

Nie umiemy podać żadnej sugestii [w celu poprawy sytuacji] z wyjątkiem tego, by była głoszona prawdziwa Ewangelia zbawienia – Ewangelia Królestwa Mesjasza. Gdzie tylko pastor Russell głosił zbliżające się Królestwo Mesjasza, które sprawi, że „błogosławione będą wszystkie narody ziemi”, tam ludzie wszystkich klas okazywali żywe zainteresowanie. Cytował on miejsca Pisma Świętego odnoszące się do „złotego wieku”, w którym podniesie się zasłona nieświadomości i objawiona będzie miłość Boga do wszystkich ludzi, łącznie z tymi, którzy obecnie śpią snem śmierci. Podobało się to zarówno muzułmanom, jak i hindusom, buddystom, konfucjanom oraz wszystkim innym. Wielu pragnęło pozostać dłużej, jednak jego czas był ograniczony. Zamiast tego obiecywał przysyłać literaturę, która była gorliwie zamawiana.

Wasza komisja nie znalazła czasu, by odwiedzić Birmę, Afrykę i Australię. Sugerujemy, że dobrze byłoby wysłać jeszcze jedną Komisję, która dokonałaby przeglądu także i tych rejonów.

Zgodnie z waszymi sugestiami pastor Russell podjął działania na rzecz wydania darmowej literatury w sześciu podstawowych językach Indii, a mianowicie: Hindustani, Guiarati, Malayami, Tulugu, Marotti oraz Tamil. Prace zostały już podjęte, podobnie jak w obszarach języka chińskiego i japońskiego. Całkowity koszt druku trzech milionów egzemplarzy literatury oraz jej dystrybucji wśród wszystkich chętnych mieszkańców tamtych regionów zamknie się, jak wierzymy, w kwocie siedmiu tysięcy dolarów przeznaczonych przez Towarzystwo na ten cel.

Na zakończenie członkowie waszej Komisji zapewniają, że jak najsumienniej starali się wykonać swoje zadanie, z którym zostali wysłani. Wyrażają oni wdzięczność Bogu, ale także Towarzystwu za udzielony im wielki przywilej sprawowania tej służby.

C. T. Russell, przewodniczący, gen. W. P. Hall, zastępca, F. H. Robison, sekretarz, J. T. D. Pyles, E. W. V. Kuehn, R. B. Maxwell, dr Leslie W. Jones

The Watch Tower, 15 kwietnia 1912, R-5007
Straż 2/12

Do góry