Świętowanie

Bardzo mnie cieszy każda możliwość bycia w ciszy domu, spotkań ze znajomymi, byle było inaczej niż codziennie. To ostatnia szansa, by zebrać siły i jakoś dotrwać do końca roku szkolnego.
Ale przypomniało mi się parę obrazków z dzieciństwa, tych pierwszomajowych.

Pierwsza była fascynacja i pragnienie: tata, weź mnie z sobą. A był może raz, dwa, razem z kolegami z pracy. Straszyli wtedy zwolnieniami, zabraniem czegoś tam, zwyczajny szantaż, bo tego dnia lud pracy miał być razem, zadowolony, dostawał cukierki, dodatkową kiełbasę rzucali, było wesoło. Nie pamiętam jak było to w szkole podstawowej, pewno nijak, nie maszerowałam w pochodach, tata zresztą też, ale w liceum nawet jak nas jednego roku przymusili, to był jakiś bunt ze szturmówkami. Ludzie się bali, ulegali.

I mam wrażenie, że coś, nie tylko w ludziach „światowych” z tego zostało. Są wciąż tacy, którzy potrzebują się kogoś bać. Potrzebują dyrektyw, wskazówek i często słyszę wzdychania: wtedy nam się żyło lepiej. Skromnie, ale bezpiecznie, bo była praca. Dali ludowi działki, można było rodzinę zdrowo odżywiać. Jak ktoś miał trochę sprytu, załatwił, zakombinował, by nie nazwać tego po imieniu – ukradł.

I wieje mi pochwałą tamtych lat, jak ktoś wygłasza niezbędność cenzury w kwestii przemyśleń religijnych. Jestem za podpisywaniem tekstów, ale traktuje te materiały jako temat do rozmów, a nie jedynie słuszną wykładnię poglądów. Jedynie słuszne są w Biblii.

A puste miejsca? Ile osób mogło zostać, ile błąka się, bo nigdzie nie czują się „u siebie”, ale nie mają odwagi wrócić?

Można głosić pogląd, że kończy się czas, „kościoła musi ubywać”. Słyszę to od kiedy pamięcią sięgam, a tu dzieci moje dorosły, wnuk się urodził, a Pan Bóg ma jeszcze czas. I nie nam dane wiedzieć kiedy to się skończy. Jedynie słuszne, jest wiedzieć, że to może być dziś, jutro, ale może jeszcze moje wnuki dorosną? A chciałabym, by dorastały w społeczności żywej, aktywnej, a nie wśród pustych krzeseł.

Elżbieta