Cień śmierci

Niby wszystko jasne. Umarli o niczym nie wiedzą. Mówi Ijob (10:21,22 BT): „Niech trochę rozjaśnię oblicze, nim pójdę, by nigdy nie wrócić, do kraju pełnego ciemności, do ziemi czarnej jak noc, do cienia chaosu i śmierci, gdzie świecą jedynie mroki”.

A jednak gdy rozstanie zdarzy się w rodzinie, wśród bliskich, pojawiają się inne myśli. Bo jakoś trudno godzić się, że zmarły tak sobie zwyczajnie znika z naszego życia. Im bliższy, tym trudniej się rozstać i tym łatwiej budować obrazy. Gdzieś jest. Czyta. Pracuje. Ogląda to, czego za życia nie zdążył. Może odpoczywa pod drzewem, jak Ci dwaj w gościnie u Abrahama?

Agata Tuszyńska w poruszającej książce* o swej żydowskiej rodzinie, o niesamowitych losach, po wnikliwie, dogłębnie przeprowadzonym „śledztwie” pięknie mówi o chęci spotkania się z nimi gdzieś na Mlecznej Drodze. I do takiego myślenia jakoś mi ostatnio najbliżej.

Ale pisarka też w sposób niezwykły mówi o odnalezionych grobach swych przodków, o których istnieniu do swego dojrzałego życia nic nie wiedziała. „Groby zarośnięte czasem nie przestają mówić. Nie mam wątpliwości, że ich tam nie ma. Obleczeni w stroje z kamienia, kamienieją w pomniki, a one osłaniają prawdę. Coraz mniej ich tam, coraz więcej we mnie. Obecni w końcu tylko w nas, jeśli obecni”.

Żyjemy zachwyceni ziemią, coraz więcej znamy obrazów z różnych zakątków świata i dla każdego tam coś – woda, góry, gorąco, arktyczny mróz. Marzymy, by na naszej planecie wróciło doskonałe życie, ale co planuje Najwyższy, Nieskończony, Ten, który stworzył gwiazdy planety, konstelacje. Tylko po to, by tak sobie były? Niewiele wiem o tym niebie rozgwieżdżonym nade mną.

Mało na eleganckich cmentarzach epitafiów, literki są za drogie, ale czasami znajdzie się taka perełka, którą wypatrzyłam ostatnio: „naszym losem rozstanie, nasza nadzieją spotkanie”. Proste, a jaka pociecha.

Elżbieta

* Agata Tuszyńska, „Rodzinna historia lęku”, Wydawnictwo Literackie 2005




Nagrobek na cmentarzu Pere Lachaise w Paryżu