Konwencje

Ta niedziela zaczęła się przyjemnie. Auto jechało bez zarzutu, pasażerowie nie marudzili, trochę padał deszcz, ale gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, świeciło już słońce. Czekałam na zapowiadany upał. Jeszcze telefon: miejsca macie zajęte, więc jechałam spokojna, bez jakichkolwiek przeczuć. Zamieszanie zaczęło się dość nieoczekiwanie. I nie ważne kto zawinił, kto kogo bardziej zdenerwował, ale było mi przykro? Głupio? Wstydziłam się?

Gdy trudziłam się z mamą, spokojnie patrzyli na mnie ci, co być może wstali wcześniej, przyjechali wcześniej, mogli zająć miejsca jakie chcieli, nawet cały dzień czekające na tych, co nie dojechali. Mogliście tak samo – mówiły do mnie ich spojrzenia, nawet życzliwe uśmiechy czy komentarze, ale … to my tu mamy zajęte, to nam się należy. Przykro mi, bo nie o moją wygodę chciałam zadbać, ale starej, niedowidzącej kobiety, wystraszonej kiedy pojawiają się schody, marudzącej kiedy wieje, kiedy źle słyszy, bo bracia „nie mówią po polsku” i za cicho.

Społeczność? Chyba dla większości sposób na inną, przyjemną niedzielę. Spotkanie z braćmi, miłe rozmowy, obfitość poczęstunków, to akceptowalne, nawet bardzo. Ale dobre uczynki? W niedzielę?

Surowo oceniam? Tak, choć rozumiem, że jak się zdobędzie upatrzone miejsce, to trudno z niego rezygnować.

Elżbieta