Znów Nów – Kislew 5772 – 27 listopada 2011

Pociąg historii i wielki blamaż, czyli „ale heca!”

Kilka lat temu ukazała się książka Jerzego Pilcha. Szczerze mnie bawił i intrygował jej tytuł: „Pociąg do życia wiecznego”. Chyba każdy, kto umie czytać, rozumie, że ma to tytułowe sformułowanie podwójne znaczenie, jakby podwójne dno. A co między warstwami owego dna się kryje, zapewne wiedzą ci, którzy przeczytali tę książkę. Ja niestety nie przeczytałem, więc nie wiem…

Ale ja nie chcę pisać teraz o pociągu do wieczności, ale o pociągu historii, pociągu dziejów. My wszyscy, wszyscy mieszkańcy tego kraju, naszej planety tym pociągiem jedziemy. Niektórzy są niezwykle podnieceni. Kiedy ta podróż się zakończy? Są ciekawi. Jakie stacje miniemy i o jakiej godzinie będą przystanki? I czy czasami nie jesteśmy bardzo opóźnieni... Wszystkim ciekawym chciałbym wyjaśnić, że podróż będzie trwała tak długo, jak długo będziemy zdolni zdawać sobie sprawę z jej odbywania, dopóty będziemy świadomi tego, że podróżujemy. Nie przypuszczam, że pociąg się zatrzyma i zakomunikują nam o końcu drogi.

Ja jadę w jego drugiej, końcowej części, zdaje się, że w przedostatnim wagonie. Wcale mnie to nie martwi. Dziękuję Bogu, że trakcja kolejowa wyremontowana a wagony wygodne. Tak, więc przemieszczanie się nie jest męczarnią, a suche zakąski i gorące napoje w termosach sprawiają, że wraz z przyjaciółmi nie głodujemy. Można nawet powiedzieć, że jest OK. Rozmawiając miedzy sobą, trochę się wyśmiewamy z naiwniaków. Opowiadają oni, że pociąg w ogóle może jechać, dlatego, że w pierwszym wagonie jedzie pewien elektryk z Pomorza, a także dostojnik kościelny z Małopolski. Według nich bez tych niewątpliwie godnych szacunku pasażerów podróż by była niemożliwa. My zaś z przyjaciółmi mamy wiarygodne informacje, że sprawność w poruszaniu pociąg zawdzięcza nie pasażerom, ale umiejętnościom maszynisty.

Ja osobiście uważam, że to przede wszystkim wielka frajda, a nie poświęcenie czy ofiara dla owych „zacnych pasażerów”, że załapali się na pierwsze miejsca i na ten przejazd, ale w tym przekonaniu pozostaję osamotniony… Ale największy ubaw będzie, kiedy konduktor zacznie sprawdzać bilety. Przypuszczam, że może się okazać, że pasażerowie z pierwszych wagonów (których – jak wspominałem - często myli się z maszynistą) mają bilety na przejazd pociągiem, ale pociągiem nie tego przewoźnika. To, co było dla wszystkich – włącznie z tymi nobliwymi osobistościami - dużą atrakcją, może okazać się wielkim blamażem!

Ale by była HECA…

Paweł Franciszek, Częstochowa