Zawsze źle

Właśnie zaczęła się konwencja na Budziarzach. Nie wybieraliśmy się, bo daleko, żeby jechać tam i z powrotem, nie mogliśmy potłuczonej i marudzącej mamy zostawić samej w domu. No i oczywiście wolałabym być w lesie, nad Tanwią, wśród tłumu przyjaznych ludzi. Wypić kawę pod parasolem. Wolałabym znowu móc ponarzekać na formy, które trzeba by odświeżyć, na znudzenie przewidywalnymi wypowiedziami, na upał, na piach wciskający się wszędzie. Może na deszcz, że znowu polał i tak to utrudnia konwencyjne życie.

Ale przecież narzekam z troski, bo chcę, by było jak najlepiej, by wszyscy czuli błogą społeczność, by wyjechali z uczuciem sytości i tęsknoty za następnym spotkaniem. Troszczę się o dzieci, młodych, których w szkołach uczy się różnymi atrakcyjnymi metodami i trudno wymagać, by grzecznie siedziały i tylko słuchały wykładów. Siedzenie, słuchanie jest i dla mnie coraz trudniejsze. Nie chodzi o treść, ale formy. Urosło nam inne pokolenie. Trzeba to zauważyć, pomyśleć o nich, by inni nie zrobili to za nas.

Jest niezaprzeczalna magia w tych stałych konwencyjnych miejscach, nawet w tej długiej, męczącej podróży, chociaż najwięcej korzyści i radości mają Ci gotujący w garach, gdzie to zupę mierzy się na centymetry, którzy, jak się ostatnio cieszą, nie muszą już do kanapek wstawać w środku nocy, bo produkty można kupić pokrojone. A pamiętam jakieś własne nocne zmagania z chlebem. W Romanówce? Wiele godzin tylko chleb kroiłam ...

Taki już człowiek z natury, zawsze lepiej tam gdzie nas nie ma, zawsze inni to mają lepiej.

Zadanie na najbliższe lata: nie narzekać. Mniej się denerwować. Cieszyć się dniami z upalnym słońcem, by jesienią nie marudzić na deszcz, tylko wspominać: jakie to piękne mieliśmy lato:)

Elżbieta