Sami swoi

      Od jakiegoś czasu zabieramy na konwencje do Krakowa, do Andrychowa siostrę, która została sama z dawnego zboru, który istniał pomiędzy ładnymi miejscowościami w górach. Jeździła do tej pory niewiele, cieszy się więc taką możliwością, ale czasami wzdycha, jak to dobrze, gdy ma się rodzinę „w prawdzie”, bo ona nie ma. Także nasza aktywność budzi jej frustrację. Bo znamy tak wiele osób. Znamy, bo byliśmy i bywamy.
      No i także w sobie zauważam zaniedbanie wobec takich, którzy czują się wśród nas trochę obco. Przedstawiać? Jak zadbać, by poczuła się dobrze? Mam wytłumaczenie – zajmuję się mamą, ale to nie załatwia problemu, bo już wcześniej słyszałam głosy, że uradowani sobą, nie zauważamy tych z boku, nieśmiałych, którzy mogą czuć się, zagubieni wśród tłumu przemierzającego konwencyjne korytarze. „Powołani do społeczności”.

Elżbieta