Mój czas z Elżbietą

      Skrzypnęła furtka.
      Obejrzałam się, Ela idzie na pomost?
      Furtka skrzypnęła raz jeszcze. Tęsknie. Nikt jej nie oliwił od miesięcy. Nikt przez nią nie wchodzi. Nikt nie wychodzi z małego domku.
      A wrażenie wciąż żywe – wyjdzie ze stertą kurtek, czapek, zacznie gderać: – To szalone. Na jutro zapowiadają deszcz, chyba rozsądniej zrezygnować z tego spływu.
      Pewnie że rozsądniej, ale przymus organizatora Jeremiasza jest taki silny, płyniemy. A dzisiaj idziemy się kąpać. Idziesz? – właściwie nie pytała, a stwierdziła. Wiedziała jak lubię . – Ja już byłam rano, ale w towarzystwie przyjemniej.
      Bo Ela była towarzyska. Tak trudno pogodzić się z tym, że – była. Tylko kiedy dopadała ją ta żmija, depresja, wtedy wolała pocieszać się sama. Ale w tamto „dziś” siedziałyśmy na tarasie przed jej domkiem. Nie mogłam nacieszyć się tą absolutną ciszą, tym kompletnym brakiem przymusu. Możemy tak siedzieć ile chcemy, rozmawiać, albo i na jakiś temat pomilczeć, potem jakiś obiad, ale tylko jeśli nam się zechce.
      Pojawiało się to smutne spojrzenie. Jeszcze spokojna, jeszcze pogodzona, ale smutek siedział przyczajony, by znowu kiedyś podstępnie zaatakować.
      Rankiem przy łódkach była pierwsza. Opalona, smukła, podniecona wyprawą. Już na drugim jeziorze okazało się, że pogoda jest wymarzona. Ciepło, ale słońce nie praży, w malowniczej rzece wody tyle, że da się płynąć, wiosła nie plączą się w lilie, nenufary, jak wtedy, kiedy płynęliśmy po raz pierwszy. Jakoś sprawnie przepływamy pod zwalonymi drzewami. I tylko jedna przygoda – przed postojem prawie wszyscy kąpiemy się, w bardzo zimnej tego roku, wodzie. Ognisko trzeba zapalić, żeby trochę wyschnąć, zagrzać się, coś zjeść. Przed nami jeszcze kilka godzin na wodzie. I takie to dziwne, zdrętwiali, obolali w niektórych miejscach od siedzenia, zmęczeni, ale nikt nie narzeka na bolące kolana, łupanie w krzyżu, ból głowy.
      Potem kolacja, na którą zapraszają zaprzyjaźnieni od lat sąsiedzi. Rozgrzaliśmy się jakąś smakowitą potrawą, miłą rozmową. Żyją tu jak rodzina. Na zakończenie spotkania Ela niestrudzenie proponuje – to co, idziemy się jeszcze wykąpać? Idziemy.
      Tyle było moich bliskich kontaktów z Elą w tych rajskich klimatach nad jeziorem, a powstała jakaś więź z tych bardzo trwałych. Należała do ludzi, których zna się od zawsze, nawet jeśli o tylu sprawach jej nie powiedziałam, nie usłyszałam wielu opowieści. Nie wiem jak dorastały jej dzieci, jak to z mężem dobrze im było, jak świetnym i ona była lekarzem. Nie poznałam pytań, wątpliwości, ale i tego, co najbardziej cieszyło ją w życiu.
      Potem sparaliżowała mnie wiadomość: Ela cierpi.
      Tym razem smutek zaatakował skutecznie. I woda tego niezwykłej urody jeziora nie utuli jej opalonego ciała, nie przyjmie łez, na ławeczce przed pomostem Elżbieta nie zaśmieje się radośnie.
      Furtka skrzypnęła jeszcze raz, płot się pochylił. Jej miejsca zostaną puste. Kawałek tej magicznej przestrzeni zostanie na zawsze smutny.

Elżbieta