Słońce w Baia Mare

      Kiedy widzę za oknem ołowiane niebo i albo właśnie przestało padać, albo zaraz lunie, przyjemnie sobie wspomnieć gorące dni. Wiele ich było tego lata, ale chyba najbardziej dotkliwe były te w uroczym Baia Mare, miejscu kolejnej międzynarodowej konwencji..
      Ale zaraz przypomina się chłodna woda w malowniczo położonym jeziorze Mogosa i wspomnienie ogólne jest niezwykle przyjemne. I kiedy niedziele spędza się w małym zborze, miło jest wspomnieć braci z różnych zakątków świata, poznane myśli, tęsknoty, ucieszyć się, że tak wiele mamy wspólnego, choć pozornie tak wiele dzieli.
      Nie chciało mi się jechać, ale jak zwykle w takich sytuacjach bywa, wróciłam bardzo zadowolona. Byliśmy po raz pierwszy od początku do końca, nie opuściłam żadnej części.
      Nie nauczę się rumuńskiego, ale tata i tę mądrość mi zostawił – nie ważna jest bariera językowa, ale chęć szczera porozumienia się, zrobienia czegoś wspólnie, jak choćby zaśpiewania razem w konwencyjnym chórze.
      Już słyszę głosy stałych malkontentów: i po to jechałaś tyle kilometrów, nie lepiej było uczestniczyć we wszystkich naszych konwencjach? I taniej…
      Tata jeździł na wszystkie konwencje, te krajowe, międzynarodowe lubił szczególnie. Nie był człowiekiem zamożnym, więc musiał sobie zaoszczędzić stosowną sumę, z czegoś zrezygnować i jeździł. I dziś w pełni rozumiem dlaczego. Takie wspólne siedzenie przez tydzień na jednej sali, wspólne modlitwy, rozmowy przy kawie, wieczorne spacery, to społeczność zupełnie niepowtarzalna. I gdy ją wspomnę, od razu cieplej mi się robi i ołowiane niebo nie jest już tak przygnębiające.

Elżbieta