To co mam

      Przeczytałam właśnie poruszającą książkę, historię matki walczącej o życie maleńkiego dziecka. Ile sił trzeba znaleźć w sobie, ile oporów zewnętrznych pokonać, ile różnych postaw lekarzy przełknąć, by trafić na tych, którzy się zajmą, pomogą.
      „Boże, wiesz że się staram najlepiej jak potrafię – wyszeptała. Opiekuje się Malutkim od rana do późnego wieczora, dzień, w dzień. Sama. Dzisiaj po raz pierwszy proszę Cię o pomoc, bo jej potrzebuję. Wychodzę na kilka godzin. Zaopiekuj się nim podczas mojej nieobecności. Oddaję Ci go z pełną ufnością, bo wiem, że nikt nie zastąpi mnie lepiej niż Ty”. Czytałam te słowa jakby wspomnienie sprzed lat. Moje dzieci, na szczęście, nie były tak ciężko chore, choć trosk nie brakowało, jakiegoś traumatycznego pobytu w szpitalu, gdzie matce pod żadnym pozorem nie wolno było nawet zajrzeć, ale tylko wdzięczność się we mnie obudziła, że dorastali bez większych problemów.
      Potem wieczorem trafiłam na film o młodych ludziach z rakiem, z anoreksją. Prosta opowieść jak radzą sobie ze strachem przed śmiercią, przed chemioterapią, z ograniczeniami, bo kilku ma amputowane nogi. Czekają na protezy, a czas skracają sobie młodzieńczymi wygłupami – po korytarzu ścigają się na wózkach, na nich też grają w koszykówkę. Tylko w oczach czai się smutek, strach.
      Jak bardzo trzeba cieszyć się każdym dniem, zdrowiem, szukać małych radości. Mama dziewczyny z wodogłowiem powiedziała mi kiedyś, że Pan Bóg jej dał taką córkę, bo wie, że ona to zniesie, ma w sobie dosyć siły, by walczyć z tą straszną chorobą, choć wedle opinii lekarzy, dziewczyna powinna już dawno nie żyć. Oczywiście można snuć dysputy teologiczne, czy tak nam wolno myśleć o wielkim Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba. Nie wiemy, jak funkcjonuje ta doskonała organizacja Nieba, jakich sił, w jaki sposób Pan Bóg używa, by były z ludźmi, kiedy Go wołają.
      Bo nawet gdy smutno i ciężko, widać jak pięknie i mądrze urządził i dla nas Pan Bóg ten świat.

Elżbieta