Znów Nów – Siwan 5771 – czerwiec-lipiec 2011

Ps. 1:1-3
Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych
Ani nie stoi na drodze grzeszników,
Ani nie zasiada w gronie szyderców,
Lecz ma upodobanie w zakonie Pana
I zakon jego rozważa dniem i nocą.
Będzie on jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód,
Wydające swój owoc we właściwym czasie,
Którego liść nie więdnie,
A wszystko, co uczyni, powiedzie się.

Ps. 84:2-5
O, jak miłe są przybytki twoje, Panie Zastępów!
Dusza moja wzdycha i omdlewa z tęsknoty do przedsionków Pańskich.

Serce moje i ciało woła radośnie do Boga żywego.
Nawet wróbel znalazł domek, a jaskółka gniazdo dla siebie gdzie składa pisklęta swoje:

Tym są ołtarze twoje, Panie zastępów, Królu mój i Boże mój!
Błogosławieni, którzy w domu twoim mieszkają, nieustannie ciebie chwalą! Sela


Nów – 1 czerwca 2011 r.
1 Siwan 5771 r. – piątek, 3 czerwca 2011 r.
6 Siwan (Szawuot) – środa, 8 czerwca
Rocznica śmierci Dawida (wdł. tradycji) – czwartek, 9 czewca 2011 roku



Kino „Wolność”

Lubię szukać miejsc „zapładniających” moje serce, moje myśli… Ostatnio jednym z nich stała się kawiarenka „Nescafe” w bezpośrednim sąsiedztwie „Cinema City” – które zastąpiło przez dziesiątki lat służące częstochowianom – kino „Wolność”. Od niedawana – co jakiś czas – zamawiam chłodny napój – następnie wygodnie rozkładam się na miękkiej, klubowej kanapie w czerwono-czarnym obszernym holu kinowym i wyglądam na świat – na piękny, „nie wymyślony” przez nikogo świat, ale rzeczywisty świat przeżytych przeze mnie chwil, lat, wylanych łez, doznanych rozczarowań… Mogę to zrobić przez piękną i obszernie oszkloną ścianę kina-kawiarni, która wylega swym widokiem na Aleję Kościuszki. Widok tez bezwzględnie „nasuwa mi na myśl” to co jest lub było dla mnie ważne, co było przejmującym marzeniem, planem, chłopięco-młodzieńczą rzeczywistością… Nad filią Biblioteki Publicznej – teraz pięknie odnowioną, z plastikowymi futrynami obszernych, jasnych okien i nowoczesnymi żaluzjami, chroniącymi przed jaskrawym słońcem – mieszkał mój kolega ze szkoły podstawowej – bardzo lubiłem go za nietuzinkowo piękny sposób odczuwania i myślenia – który – jak myślę – przejął od swoich godnych wielkiego szacunku rodziców – matki, nauczycielki plastyki i ojca, pracownika bankowości – ojca, który nosił jak na czasy PRL-u bardzo dziwne imię – Jakub… Około 10 lat temu – kiedy żywiej zacząłem odczuwać, kiedy wartkimi emocjami obejmowałem siebie, to co wokół i chciałem nowych faktów w moim życiu, bystrych zmian – często mijałem pana Jakuba, wyraźnie od żony niższego wzrostem mężczyznę, o – jak zawsze o tym myślałem – „dużej”, mądrej twarzy i wysokim czole. Wraz z żoną (wysoką, przystojną kobietą, z pięknym „kokiem” o do niedawna kruczo-czarnych włosach – teraz przeplatanych obficie „srebrną mądrością”…) prowadzili zawsze – spotykani przeze mnie – ożywioną rozmowę – co nie obciążało nikogo – bo robione było nie w autobusie, tramwaju czy poczekalni – ale na mającym dużo miejsca, przestrzeni miejskim chodniku… Wiedziałem, kiedy pan Jakub umierał – było to widoczne na mieście, na przyklejonym nekrologu. Teraz jego ujmującą dostojeństwem żonę, wysoką, starannie ubraną i uczesaną – często spotykam. Może kiedyś odważę się powiedzieć jej „dzień dobry”… – zapytać o mojego przyjaciela z ławy szkolnej – który, jak (nie wiem czy celnie) domyślam się z informacji w „necie” – jest wziętym, szanowanym ginekologiem w Warszawie…

Zaraz za biblioteką znajduje się centrum częstochowskiego rzemiosła – Cech Rzemiosł Różnych. Stąd przychodziły na adres naszego warsztatu listy, zawiadomienia, propozycje dla ojca – bezwiednie, nieumyślnie tworzącego swą aktywnością zawodową świat częstochowskiego rzemiosła. Ani tata ani my – jego rodzina, nie korzystaliśmy z zaproszeń na „jajka wielkanocne”, spotkania opłatkowe czy inne atrakcje. Ale w cichy sposób tworzyliśmy bardzo prężny w PRL-u, a szczególnie w Częstochowie organizm tzw. prywatnej inicjatywy. Północną perspektywę Alei Kościuszki z okna, z którego na nią patrzę – zamyka budynek I Liceum Ogólnokształcącego imieniem Juliusza Słowackiego. To jakby ucieleśnienie moich marzeń o twórczości, o słowie, o literaturze w moim życiu. Prawie że dosłownym zmaterializowaniem tych oczekiwań jest postać częstochowskiej poetki – Haliny Poświatowskiej. Ona to – złożona chorobą – eksternistycznie zdała maturę właśnie w „Słowackim”, a mieszkała przy ulicy Jasnogórskiej 23 – gdzie, pod 50 numerem i ja teraz mieszkam. Niestety – ta „materializacja” – zakończyła swój żywot, kiedy byłem kilkuletnim chłopcem. Czy ma szansę „zmartwychwstać” w moich papierach, plikach tekstowych komputerów, które używam, używałem i będę używał – Bóg raczy jedynie wiedzieć… W drugiej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia byłem dorastającym młodzieńcem, dojrzewającym mężczyzną – którego świadomość całkowicie zawłaszczyła idea czystej pobożności, całkowitego poświęcenia dla uczuć religijnych i spraw wiecznych, ostatecznych. Zdaje się, że pokoleniu Polaków przełomu lat 70 i 80, także mnie – cicho realizującego osobiste poświęcenie dla Boga i pobożności – bliskie były bardzo słowa: wolność, służba, idea, pomoc, poświęcenie. Niewiele mnie i tym żyjącym do dzisiaj z tamtego czasu pozostało. Teraz królują całkiem inne słowa (także w moim codziennym życiu, które dzielę ze starszymi wiekiem rodzicami): przychodnia, poczta, bank, Internet, TV, market, kawiarnia.

Po prostu… miasto: „Cinema City”

Cz-wa, kwiecień-maj 2011 r.