Tora 9/5770

Będziesz czytał to Prawo do uszu całego Izraela!      (5 Mojż. 31:11)


TORA

Vayeshev (I mieszkał) 1 Mojż. 37:1-40:23

Powrót


„Wodzowie wasi”

Miałem sen: oto słońce i księżyc i jedenaście gwiazd kłaniało mi się... (1 Mojż. 37:9)

Są ludzie, którzy bardziej niż ich otoczenie – „wstrzelają” się w czas, albo rozumieją procesy wokół nich toczące się – albo ich osobowość w idealny sposób współgra z parametrami tego, co wokół nich...

W szybkim tempie ich wola nabiera na znaczeniu, stają się istotami decydującymi o kształcie otaczającej ich rzeczywistości. Bóg, życie, historia używa ich jako wybrańców losu. Biada nierozsądnemu otoczeniu, które nie umie podporządkować się ich wpływowi, które nie umie pochylić czoła, zamilknąć przed tym, którego wybiera sama Opatrzność!!! Wiele można znaleźć wad, błędów i potknięć w decyzjach i życiu takich ludzi jak na przykład w naszej polskiej rzeczywistości – Wojciech Jaruzelski czy Lech Wałęsa. Piszący te słowa wyczuwa jednak, że to „wielka historia” determinowała ich postępowanie, a nie tylko osobiste wybory, ludzka wola... Proszę, uszanujmy te ostro, wyraziście oddziaływujące osobowości – w przypadku rozważań duchowych chodzi nam przede wszystkim o autorytety teologiczne i moralne, o „wodzów naszych”... Czcijmy szacunkiem tych spośród nas, którzy tworzyli lub tworzą pięknie klimat miłości wokół , którzy podają mądrą naukę (w języku Badaczy – „naukę na czasie”), którzy potrafią wykazać błąd i nielogiczność, pleniące się we współczesnych czasach z jednoczesnym wskazaniem na to, co można nazwać niezaprzeczalnym urokiem, błogosławieństwem, przywilejem „epoki”, w której przyszło nam żyć...

(Zachęcam wziąć pod rozwagę – Hebrajczyków 13:3, 13:17, 13:24...)

Paweł



Moje pierwsze spotkanie ze Starym Miastem

Ukochani!

Po słowach Dwory w Ogrodzie Oliwnym zająłem się spisywaniem refleksji. Zamknięto mi furtkę. Arab nie chciał otworzyć. Po czasie. W domyśle – trzeba płacić extra. Długo stałem. Uparcie. Arabowie w końcu otwierają zakratowanie, oddzielające mnie od niepokojąco oddalającej się grupy. W końcu – już w komplecie podjeżdżamy autobusem w pobliże cmentarza muzułmańskiego, by dojść do Bramy Lwiej. Spacer nic nie ma w sobie z królewskości zwierzęcia, nadającego nazwę wejściu. Nie tylko, że mijamy wiele kontenerów z odpadkami – to wokół nas śmieci, brud (teraz opisuję miejsca arabskie w Jerozolimie). Wchodzimy na obszar podobno „świętego miasta”. Bądźmy szczerzy – smród, głośno... Cały płonę z gniewu. Jeszcze mam w uszach słowa Dwory: niósł krzyż, szedł by umrzeć – najważniejsza dla Boga Osoba w całym Wszechświecie. Najprawdopodobniej było tak samo jak teraz – skazaniec z krwią na skroniach, potem ściekającym z twarzy, niosący na ramionach ciężkie drewno – to tylko jeden z fragmentów życia hałaśliwego miasta, pełnego krzyku, mieszanki zapachów tworzących po prostu miejski odór... Na ulicach wielkiego miasta – duchowego Egiptu i Sodomy – tam umarł (Objaw. 11:8). Nie mogę powstrzymać, gniewu, oburzenia, złości... Tak ma odchodzić z ziemi, tak umierać ktoś, kogo kocham nad życie... Nie! Nie! Dochodzimy Via Dolorosa do Kościoła Grobu Pańskiego. Płonę z gniewu, złości, oburzenia na świat, Szatana, podłych ludzi... Siadam na kamiennym schodzie – gniewu dopełnia otyły mężczyzna, siedzący przede mną – paskudnie obnażając „plecy”.

Wychodzę pośpiesznie z tego miejsca. Gniew łagodzi widok europejczyków, estetycznie ubranych, tak jak lubię... Przy placu z fontanną znajduję stolik, gdzie wypijam smakowite „capucino”. Co ugasiło płomień mojej złości? Z jednej strony mojego stolika sylwetki bliskich mi ludzi – tych zaprzyjaźnionych – z mojej „polskiej grupy”, także obecność spokojniejszych od rozkrzyczanych palestyńskich kupców innych ludzi z kręgu kultury zachodu – europejczyków, popijających napary z ziaren kawy i liści herbaty. Z drugiej strony „kawiarnianej oazy” napis po angielsku – który jest szyldem instytucji – dzisiaj zamkniętej – w swej treści niosący ulgę, wilgoć dla znękanego mojego ducha – „Towarzystwo Biblijne”... Koniec. Kropka. Może trzy kropki... Na pewno wszystko rozumiecie. Bo dla mnie – przypuszczam i że dla Was też najważniejsze – piękno w człowieku i nadludzka mądrość natchnionego Słowa.

Paweł

Pod Kotelem...

Drodzy!

Wypiłem kawę. Poprawiłem fantą. Bóg mi pobłogosławił. Jestem spokojniejszy. Idziemy pod Ścianę Zachodnią. Po sprawdzeniu toreb – co widzę? Małego Izraelitę – ruchliwego chłopczyka w rytualnym nakryciu głowy, z pejsami, ciemno ubranego... Robi akrobacje na poręczy, bawi się wchodząc i schodząc ze schodów. Po prostu żywe srebro, rozedrgane złoto. No i całkiem dorośli – w czarnych frakach, futrzanych czapach, w białych koszulach, z pejsami... Ciągle jednak migocze w oku igrające żywo z świętością tego miejsca małe dziecko – żydowski chłopczyk... A oto i dziewczynka – żeby nie było nudno – cała na różowo. Z jej lewej – tradycyjnie ubrany mężczyzna z zwisającymi frędzlami – z prawej „po europejsku” – całkiem dla mnie normalnie, miło wyglądająca mama... Blisko siedzi Krzysztof z Hamburga. To on zwrócił moją uwagę na sympatyczną Żydówkę z blond pasemkami we włosach. Długo słuchała przez telefon rozkosznego gaworzenia swojej malutkiej krewniaczki (chyba siostrzenicy), której dała na dzisiaj przypadające urodziny – dwa niebieskie balony...

Mur Płaczu – mimo swej nazwy budzącej smutne refleksje – zdecydowanie jest przyjaznym życiu miejscem...

Mały Ptak