Uśmiechnięte skrzypce

      Pożegnałem wczoraj człowieka ze skrzypcami. Grał do ostatnich dni, a miał ich 356,25 razy 89. Dużo. Syn powiedział o nim, że nigdy nie widział ojca zdenerwowanego. Drugi – nazwał go od przydomka wielkiego Imiennika apostołem miłości. Mogłem tylko przytaknąć. Nawet strofować umiał ciepłym głosem. A jego skrzypce uśmiechały się rzewnymi łzami.
      W "wielki piątek", czyli według "mojego" kalendarza w dzień zmartwychwstania Jezusa położyłem biały kamyk na grobie Janiny F. Już jej ponad rok tu nie ma. Trochę szkoda, ale tylko trochę. Grała na harfie o dziesięciu strunach – starej, mocno wyczytanej Biblii. Też pięknie grała.
      Nie uda mi się już tak przeżyć życia, żeby syn mój nad trumną powiedział, że ojca zdenerwowanego nigdy nie widział. Może jeszcze chociaż na uśmiechniętych instrumentach grać się nauczę...

Daniel K.