Dzień wolny

      Po raz pierwszy dziś odkryłam, że wolna sobota, to nie tylko taka, kiedy nie trzeba na dźwięk budzika zrywać się i biec do pracy. To dzień, kiedy można wszystko robić wolniej, albo nawet najwolniej. Jak się chce. To ogromnie miłe uczucie nic tak bardzo nie musieć, bo termin obiadu do uzgodnienia, zwłaszcza, że wszyscy w domu i podgryzają np. domowe wypieki, więc nie mam obaw, że niebawem będą potwornie głodni. Obiad może poczekać.
      Mogę zatem spokojnie wypić poranną kawę, posnuć się po domu, wyjść na spokojne zakupy i spokojnie pogadać z napotkanymi znajomymi, których w sobotę w naszym małym miasteczku, można spotkać wyjątkowo dużo. Też spokojnych, bo żyją przez jeden dzień w tygodniu wolniej.
      Oczywiście, taka możliwość życia na lekko zwolnionych obrotach jest przyjemna, gdy od poniedziałku zaczyna się kolejna „polka galopka”. Emeryci mają nieco inne zdanie. Ale o tym dowiem się za parę lat, a dziś cieszę się, że zaczął się spokojny dzień wolny od pracy, ale taki, kiedy myśli mogą szybciej i składniej biegnąć.
      Bo trzeba odpoczywać od „spraw swoich”. Najlepiej co siedem dni.

Elżbieta Dz.