Czasami trzeba powiedzieć: nie

      Wracałam ostatnio autobusem z miasta O., usiadłam na ulubionym miejscu z przodu i szczęśliwa, że nie jedzie żadna koleżanka, pogrążyłam się w błogiej drzemce. Nagle ktoś mnie szturcha. Odwracam głowę i od razu zostałam zarzucona pytaniami: skąd wracasz, gdzie byłaś, uczysz się, robisz kurs i na koniec zachęta: chodź, siądź koło mnie, ja tylko cofnę torby... Zrobiło mi się niedobrze i zdołałam wykrztusić jedynie: słuchaj, nie mam ochoty rozmawiać. Uznałam sprawę za załatwioną i pogrążyłam się w swych myślach. Ale znajoma, właściwie nawet mniej niż znajoma, nie zrezygnowała. Znowu szturchnięcie w ramię: słuchaj, śpisz, chodź, zwolniło się miejsce obok. A ja znowu zdecydowanie odmówiłam.
      Byłam zdumiona swoją reakcją bo lubię ludzi, rozmawiam dużo i raczej chętnie, ale tym razem nie miałam ochoty na udawanie uprzejmości. Wiem, że pani jest wścibska, plotkuje i rozmowa z nią wymaga ogromnej czujności, żeby nie powiedzieć za dużo, żeby nie padały nazwiska, wszak autobus to miejsce publiczne i zupełnie nie wiadomo kto tak faktycznie słucha. Zwykle surowo krytykuję moje koleżanki po fachu, które jak tylko usadowią się na swoich miejscach, rozpoczynają wielkie gadanie. Zazwyczaj zbyt głośno, całe autobusowe towarzystwo obarczają swoimi przeżyciami co właśnie zdały, czego się uczą, jaki ten szef jest wstrętny, a reforma znowu nieudana, podwyżki za małe, nie wiadomo czy w ogóle będą.
      Zdałam chyba egzamin z asertywności, ale nie wiem czy zmieściłam się w owym ewangelicznym nakazie, a wasza mowa niech będzie tak, tak, nie, nie. Kurtuazja, dobre zachowanie, a nieszczerość, obłudne uśmieszki. Zawsze trudne dylematy, zawsze możliwość, ale czasami konieczność wyborów.

Elżbieta Dz.