Starość

      Przychodzi za wcześnie. Zawsze. Jeden z tych nieuniknionych etapów życia. Trudny etap, bywa że najtrudniejszy dla tych, którzy muszą mu towarzyszyć.
      Przeczytałam niedawno piękną opowieść młodego pisarza Jacka Dehnela pt. „Lala” . Kusi mnie by zdradzić puentę, ale zachęcam do przeczytania książki.
      Nie mam tylu doświadczeń, spostrzeżeń co ci, którzy pracują z ludźmi starymi. Nie potrafiłabym takiej pracy wykonywać. Przy mojej starzejącej się mamie wytrzymuję dwa dni i podziwiam ojca, że mimo wszystko potrafi godnie tę trudną sytuację znosić. Traktuje to jako kolejne doświadczenie w poświęconym życiu. Może najtrudniejsze.
      Kilkanaście lat mego życia wypełniły sprawy babci. Przytaczam kilka fragmentów opowiadania, zainspirowanego właśnie jej losami.

      „Nikt, gdy nadawali jej imię, nie zastanawiał się jakie będzie jej życie. Kończył się wiek dziewiętnasty, spodziewano się najgorszego, bo bieda w ich wiosce była prawdziwie galicyjska. Nikt nie myślał, że czeka ją takie długie życie, że tyle ważnych w historii wydarzeń pomieści jej życiorys, że jedynym celem na starość, będzie czekanie na śmierć. (…)
      W drzwiach klatki schodowej stała pochylona, chuda, orli nos podkreślała ciasno pod brodą zawiązywana chustka. Kiwała się na boki, początkowo lekko, potem co rok to mocniej. Ssała cukierki, których wtedy, gdy znałam ją dość blisko, przydział wynosił dziesięć dekagramów na miesiąc. Przez okno słychać było jak wykrzykiwała do córki, że jej żałuje, że co to znaczy, że nie ma i co to znaczy na kartki. A córka przydziały na wódkę, papierosy, niekiedy na mięso, wymieniała na cukierki. Czasami i ze mną dokonywała jakichś transakcji. Musiała matce wydzielać porcje dzienne, bo awantury landrynkowe były częste. Potem już nie tylko o cukierki. Anna czytała gazety, słyszała coś o kryzysie i brakach, ale nie rozumiała, albo nie chciała rozumieć co dzieje się wokół, zajęta swoim czekaniem na śmierć, ciągłymi prośbami, m ó d l t a s i ę, b y m u m a r ł a, j a j u ż s i ę n a ż y ł a m. A śmierć omijała ją z daleka.
      Był upalny dzień, wszystkie okna wzdłuż ulicy pootwierane. Z popołudniowej drzemki wyrwał mnie krzyk. O l a b o g a, z n o w u m n i e o k r a d l i! O d d a j t a m o j e t a b l e t k i i c u k i e r k i o d d a j t a! Poznałam głos Anny. Dawno jej nie widziałam, ponoć chorowała. Dzisiaj czuła się widocznie nieźle, bo krzyczała młodzieńczym głosem. W s z y s t k i e g o m i ż a ł u j ą. Z a b r a l i m i w s z y s t k o, t e r a z j e d z e n i a ż a ł u j ą, k r a d n ą m o j e r z e c z y!. L u d z i e, r a t u j t a! I oczywiście m ó d l t a s i ę, ż e b y m u m a r ł a. (…)
      W pierwszym odruchu miałam ochotę pobiec, pomóc Annie, ale przecież wiedziałam, że nikt jej krzywdy nie robił. Zaczęła zapominać. Już kiedyś tak było z majtkami. Przyłożyła czymś i nie mogła znaleźć. Awanturowała się kilka dni, choć tłumaczono jej, że były stare, pocerowane, że ma lepsze na półce. Ale ona chciała ubrać właśnie te, ulubione. Były na swoim miejscu, jak się za jakiś czas okazało. Ale to ktoś je podrzucił, twierdziła z uporem Anna. Z tabletkami od bólu głowy było podobnie. Miała ich zawsze kilka paczek, ale chowała, by nikt jej nie brał. Czasami tak chowała, że sama nie mogła znaleźć. Jak się złościła, to głośno przywoływała śmierć, czasami nawet prosiła, z a b i j t a m n i e! (…)
      Po kilku miesiącach znowu opowiadała, że życie jej zbrzydło i kładła się do łóżka, stanowczo przykazała, by nie przynosić jej nic do jedzenia i picia. Czekała na śmierć. A potem wstawała i opowiadała wszystkim, jak to chciała umrzeć, a w i d z i t a, d a l e j ż y j ę. Wzywano lekarzy, bo chciała by zabrano ja do szpitala. Raz nawet zabrano, ale wypisano szybko, bo okazało się, że serce w porządku, wątroba, nerki też bez zarzutu (…)
      Anna głośno przywoływała śmierć.
      A ta ma swoje drogi i swój czas. Przyszła po Annę, gdy rodzina była na granicy wytrzymałości, bo nic nie chciała jeść, zaciskała usta, gdy podawano jej picie. Walka życia ze śmiercią trwała kilka tygodni.
      Na pogrzebie Anny w cichy, mroźny dzień, płakano mało, syn nie zdążył się upić podczas stypy, wyjechał szybko. Tylko przez wiele miesięcy, każdej nocy, długo świeciło się w dużym pokoju. To Edyta w bezsenne noce porządkowała rzeczy, pamiątki, albumy ze zdjęciami. Nakręcała zegarek, ten porządny, niemiecki i wspominała swą matkę Annę, co żyła tak długo i nie bardzo szczęśliwie".

Elżbieta Dz.