Kochane pieniążki

      Nie pojadę na konwencję, bo nie mam pieniędzy. Opał trzeba na zimę i to tamto…
      Przed laty, jako dowcip krążyła widokówka z wakacji - kochane pieniążki przyślijcie mi rodzice. A potem jeszcze piosenka, że pieniądze szczęścia nie dają, ale "kufereczek stóweczek daj Boże". A mędrzec, św. Paweł przywołuje do porządku i zaleca, by nie kochać pieniędzy, by nauczyć się i "obfitować i niedostatek cierpieć".
      Oczywiście, że łatwiej jest "obfitować", chociaż czy ja wiem.
      Mam koleżankę, która zarabia zawsze cztery średnie krajowe, jej mąż ma trochę więcej, ale jeszcze nigdy nie słyszałam z jej ust zadowolenia. Ilekroć się spotykamy, zawsze rozmowa schodzi na stwierdzenia, że na coś jej nie stać, że na tamto nie może sobie pozwolić, a z tamtą koleżanką, to ma dyskomfort gdy przebywa, bo wiesz, ją na wszystko stać. I znów, co to znaczy na wszystko? Prawdziwy niedostatek nie krzyczy, radzi sobie, jeszcze herbatą poczęstuje. A są domy, w których zawsze jest po obiedzie.
      Jesteśmy też narodem, który dużą wagę przywiązuje do stanu posiadania. Ale właściwie nie chodzi o to ile kto ma, ale jak tym "szafuje" i jak się cieszy. Znam sfrustrowanych bogaczy, bardzo biednych duchowo i takich, co to w jednej koszuli mogą przejść przez życie, ale zawsze są szczęśliwi i zadowoleni. A ja kupiłam sobie właśnie buty, ale jeszcze sweter by się przydał, a potem … Odświeżone kąty w jednym pokoju i zaraz pojawia się myśl, co by tu jeszcze można zrobić. Nie, no ta firanka kompletnie mi nie pasuje, ale trzeba karnisz, a ta lampa, przecież taka stara… I tak można bez końca.
      Chciałabym nie uczestniczyć w rozmowach o pieniądzach. Ale musiałabym wyjechać do Australii, a to tak daleko.

Elżbieta Dz.