TEGO NAUCZYŁAM SIĘ OD MARYSI

1. Puszyste nie musi być smutne, brzydkie i ciężkie. Marysia była lekka w tańcu, wesoła, nawet gdy dopadały ją choroby, złe nastroje. Miała piękne oczy, zawsze była elegancka i zadbana. Potrafiła śmiać się przez łzy. Gwary i dostrzegania bogactwa śląskiej obyczajowości, też nauczyłam się od Marysi.

2. Nauczyłam się szyć na rozmiar 52. Kiedy zaczynała się nasza przyjaźń trwały czasy absolutnych pustek w sklepach, odzieży dla "szczupłych inaczej" nie było prawie w ogóle. Marysia dostała jakiś ładny materiał, przyjechała do domu na cały dzień, szyłyśmy sukienkę, która wystarczyła jej na wiele lat.

3. Szybkiego wybaczania. Nawet jeśli dzień przepracowałyśmy w milczeniu, to już w drodze do domu godził nas wspólny śmiech.

4. Otwarcia na ludzi. Ze wszystkimi żyła w przyjaźni, mogła załatwić każdą sprawę. Dla siebie nie zawsze, bo nie starczało sił, może chęci, ale gdy ktoś był w potrzebie, nie słyszałam, by odmówiła. I o wszystkich pamiętała. Dopytywała jak tam Agnieszka i Bogusia, co Andrzej maluje, czy Marta zadowolona z pobytu w Stanach, a co u Dorotki, a Daniel nadal tak pięknie śpiewa. Podziwiałam tę pamięć do ludzi, imion.

5. Cierpliwości w chorowaniu. Miała, odkąd ją pamiętam, jakieś problemy ze zdrowiem, najczęściej od razu poważne, ale nie marudziła, nie rozczulała się nad sobą. Może nieraz popłakała w samotności, dla ludzi miała jasną, uśmiechniętą twarz.

Marysia zmarła. Rozmawiałam z nią rok temu, zaczynała dializy, przeszła właśnie na rentę. Odeszła z biblioteki, w której chciałyśmy pracować do sędziwych lat. Nie zdążyłam jej odwiedzić. Tyle przeszkód, bo jeszcze wyjadę, posprzątam, dziś nie, jutro, w przyszłym tygodniu. Zadzwonię. Nie dzwoniłam, nie zapytałam, nie pocieszyłam, nie pogadałam tak zwyczajnie o ludziach, sprawach o naszym życiu. Oszczędziłam sobie obrazu cierpiącej Marysi, ale zostanie smutek, że nie zrobiłam czegoś ważnego. Zawiozłam spóźnione kwiaty na grób. Nawet nie pamiętam jakie kwiaty lubiła. Tak, jak nie dopuszczałam myśli, że może jej nie być. Spotykałyśmy się rzadko, ale była. Zawsze czekająca, pogodna. Kiedy złamanym głosem mówiła, że chyba przyjdzie mi zemrzeć, próbowałam pocieszać, że teraz takie są metody leczenia, że jest młoda i coś tam jeszcze. Miała zadzwonić, jak poczuje się lepiej. Nie zadzwoniła. Marysia, lat 47.


ROZMOWA Z JUŻ NIEOBECNĄ

Jedna łza dla mnie, jedna dla ciebie
jedna dla mnie …

Marysiu, jakie kwiaty lubiłaś?

Wiesz, te róże, które kupiłam Ci na pożegnanie
kłuły mnie bardzo,
bo nie przyniosłam ich
tydzień wcześniej,
miesiąc temu.
Kupiłam je sobie na pociechę
bo tak pusto i cicho zrobiło się
bez ciebie.

I komu teraz opowiem,
że taki miałaś piękny pogrzeb
i wszyscy tak płakali.

Słońce grzało mocno
zupełnie obojętne na łzy
i że w czarnym nam tak gorąco.
A koleżanki z pielgrzymek,
z których śmiałyśmy się serdecznie,
zaśpiewały ci tak pięknie.

Tylko ptaki zamilkły.

sierpień 2007

Elżbieta Dz.