Nic się nie stało

Staram się nie być drobiazgowa, nie płakać nad rozlanym mlekiem, ale po dokonanym właśnie rachunku sumienia, wychodzi mi na to, że tylko staram się.

Wracałam ostatnio bardzo zmęczona od rodziców. Pociągiem to cała wyprawa. Miałam dużo kilometrów w nogach, cały dzień coś robiłam, rozmawiałam, załatwiałam, na koniec zakupy w Biedronce, która zawsze jest blisko i po drodze. Już przy drzwiach wejściowych poczułam, że mój małżonek odgrzewał obiad. Oczywiście ciśnienie skoczyło mi mocno, a już prawie wściekłość wywołał komentarz: przecież nic się nie stało, o co te pretensje.

No właściwie nic, poza zwęgloną fasolką w koszu.

Rano, przed wyjazdem, przygotowałam obiad - przyjdzie, tylko lekko podgrzeje. Ugotowałam fasolkę, przypiekłam lekko bułkę tartą, ugotowałam makaron do zupy pomidorowej, ulubionej. Wszystko tylko lekko podgrzać i obiad gotowy.

Obiektywnie sprawa niewielka, ale życie to przecież suma drobiazgów. Na szczęście nie mam wiele czasu na rozpamiętywanie takich zdarzeń, ale taka reakcja dziwnie długo boli. Wiem, że męski punkt widzenia jest inny, że to budowa mózgu sprawia, iż hierarchie ważności spraw mamy nieco inne, ale...

Ostatnio dumna z siebie byłam, że nie zrobiłam awantury o plamę z atramentu na jasnej kanapie. Plama po przeszukaniu internetowych poradników została usunięta, ale pretekst do marudzenia był. Ale tyle godzin spędzonych w kuchni, obiady dwudaniowe podawane na czas przez dwadzieścia lat, utrzymanie jako takiego porządku w domu zasługują chyba na ciut więcej niż owe: przecież nic się nie stało. W obliczu chorób, śmierci, trzęsień ziemi to naprawdę nic. Ale na miarę domowego świata, trochę. Gdyby chociaż odrobinę skruchy.

Mężowie, miłujcie żony. Rozumiem to także jako nie lekceważcie ich codziennych, zwyczajnych prac, wieloletniego gotowania, sprzątania. To wcale nie jest takie nic. To tylko śladu po tych zajęciach tak niewiele zostaje.

Elżbieta Dz.