Jehuda, człowiek z Kariot

… i wy jesteście czystymi, ale nie wszyscy. – Jan 13:10

      Powoli zamknął za sobą ciężkie drzwi i ogarnęła go ciemność. Stał przez chwilę nieruchomo bojąc się, że nieostrożny krok spowoduje hałas. Spoconymi dłońmi przyciskał do piersi płaszcz, jakby chciał ochronić jego niezwykły ciężar przed czyhającym w ciemności napastnikiem. Mrużąc oczy próbował przyzwyczaić je do ciemności. Zimne mrowienie wstrząsało całym jego ciałem. Wcisnął głowę między ramiona i jak kot usiłował przebić zielonym wzrokiem półmrok wiosennej nocy. Po chwili w świetle księżycowej pełni począł dostrzegać otaczające go kształty. Kilkoma ostrożnymi krokami wysunął się z cienia, zimne od potu plecy oparł o kamienną przyporę i z ulgą spojrzał w kierunku dobrego światła nocy. Nienawidził ciemności. Gdy czasem w ogrodzie, w środku nocy, coś wyrywało go ze snu, a jego oczy widziały tylko ciemność, ogarniała go panika. Skulał się, nakrywał głowę płaszczem oczekując na niespodziewany cios z ręki ukrytego w cieniu sykariusza. Od kilku nocy prawie nie spał. Każde drzewo w ogrodzie miało kształt człowieka z mieczem. Z ciemności dobiegały podejrzane szelesty i trzaski, kroki i powstrzymywane oddechy, szepty i śmiechy … Galilejczycy sypiają twardo. Zdrowi ludzie, urodzeni i wychowani na jeziorze, przyzwyczajeni do szumu wiatru i fal. Rozumieją tę mowę. Ich oczy przyzwyczajone do nocnych połowów umiały widzieć w ciemności. On człowiek miasta … jakże się od nich różnił.
      Księżyc stał wysoko, a do pełni brakowało jeszcze jednego dnia. W niektórych domach paliły się światła. Przęklęty galilejski gmin spożywał baranka w wynajętych pokojach, a do pełni brakowało jeszcze jednego dnia.
      Zrobiło mu się zimno. Powoli odsunął się od ściany i zdrętwiałymi rękami zarzucił na ramiona płaszcz. Odruchowo sięgnął w zanadrze … wszystko w porządku. Powoli wracała mu świadomość. Fala ognistego żaru opadała coraz niżej. Głowę miał już chłodną, teraz za to paliły go wnętrzności – czuł jeszcze w ustach smak chleba omaczanego w oleistym, gorzkim sosie. Przejechał językiem po wysuszonych ustach i wypluł gęstą, gorzką ślinę. Ból w podbrzuszu zgiął go we dwoje próbował zwrócić kąsek chleba uwierający go w przełyku. Gdy mu się to nie udało nabrał powietrza, zatrzymał oddech i wyprostował się. Potem jeszcze zadygotały nogi i poczuł się lepiej.
      Wsunął się na powrót w cień i korzystając z przypływu świadomości zastanawiał się co zrobić w tej sytuacji. Przeklęty narwaniec Szymon znów wszystko popsuł. Przygotowani ludzie mieli przyjść, gdy wszyscy zasną w ogrodzie, nikt by się nie domyślił, … Przeklęty narwaniec. Szeptał coś do Jana. Potem Jan nachylił się do Rabbiego. Może się domyślają? … nie to tylko złudzenie. Odetchnął i zamknął na chwilę oczy. Znów poczuł, że robi mu się gorąco. Mokrymi od potu rękami przecierał twarz chcąc zgasić wspomnienie przeszywającego spojrzenia czarnych oczu – … co czynisz, powiedział, czyń rychło, co czynisz, co czynisz? … wspomnienie cichego głosu i przeszywające spojrzenie czarnych oczu Rabbiego rozsadzało mu czaszkę… co czynisz – czyń rychło. Rzucił się do panicznej ucieczki. Pobiegł prowadzącą w dół wąską uliczką i zatrzymał się dopiero, gdy zobaczył światła straży przy Bramie Doliny. Przystanął z trudem powstrzymując nazbyt głośny oddech i poczuł jak opada z niego fala gorąca – przez przełyk do gardła, przez żołądek do podbrzusza – zadygotały nogi i po chwili poczuł ulgę.
      Był blisko domu Annaszowego. Mógłby tam właściwie pójść, ale gdyby teraz wrócił z ludźmi Annaszowymi, to wszystko wyszłoby na jaw. Trzeba poczekać, aż pójdą do Getsemane, zasną i dopiero wtedy zawiadomić ludzi i wrócić do nich. Na samą myśl o spotkaniu z Rabbim, porywczym Piotrem i nawiedzonym Janem zrobiło mu się znów gorąco. Otrząsnął się jednak, a w jego umyśle zapanowała dziwna jasność. Poczeka na nich przy potoku, muszą tamtędy przejść, potem pobiegnie po ludzi do Annasza, pójdą do ogrodu, zostawi ich za drzewami i dołączy do uczniów, jeśli rabbi nie będzie spał przywita go i położy się spać. Oni pomyślą, że załatwił zakupy świąteczne i wrócił, a wtedy ludzie Annasza wypadną z krzaków i porwą go, któż się domyśli – uśmiechnął się i wilgotną od potu ręką odruchowo sięgnął w zanadrze płaszcza.
      Powoli, spokojnie przeszedł przez bramę obok straży. Nie wzbudził niepokoju. Przed świętem bramy były otwarte ze względu na rzesze pielgrzymów śpiących w okolicznych wsiach, nocni wędrowcy nie należeli do rzadkości. Szedł w górę drogą wzdłuż murów stromymi urwiskami doliny Cedronu. Znał na pamięć te ścieżki – nie tak jak Galilejczycy, którzy przybywali tu najwyżej dwa, trzy razy do roku – a jednak nogi jego chwiały się na kamieniach, jasna noc nie dawała dość światła oczom zmęczonym bezsennymi nocami, nie przewiązany płaszcz przeszkadzał w marszu. Zatrzymał się, zdjął go, pieczołowicie owinął ciężką sakiewkę tkwiącą w zanadrzu – aby się nie wysunęła – i przyciskając zwinięty płaszcz do boku ruszył w dalszą drogę. Minął Bramę Źródła i przy Końskiej zszedł w dolinę. Zatrzymał się przy potoku i przez chwilę rozglądał się wypatrując w ciemnościach dogodnego miejsca, które byłoby niewidoczne z drogi i dawało możliwość obserwacji. Odszedł nieco w górę doliny i usiadł na kamieniu. Ciężki płaszcz położył na kolanach i zamarł w bezruchu. Nie potrafił o niczym myśleć. Przymrużając zielone oczy wpatrywał się w drogę wiodącą wokół murów, pogrążył się w bezmyślnym oczekiwaniu. Czuł jak opada na niego chmura zmęczenia. Zrobiło mu się zimno. Zsunął się nieco niżej, ciało okrył płaszczem, oparł głowę o kamień – sakiewka uciskała go nieprzyjemnie w bok, ale w ten sposób czuł że ją ma – i zasnął…
      … ze snu wyrwały go jakieś szelesty, odgłosy, potrącane kamienie. Poderwał głowę i niewidzącymi oczyma próbował przebić mrok. Nie widział nic. Skulił się i w przerażeniu naciągnął płaszcz na głowę. W jego rozbudzonej wyobraźni zabłysnął krótki miecz sykariusza, a w uszach świszczał oddech strachu – co czynisz, czyń rychło, czyń, zabij, … cios jednak nie spadał … za to wciąż rozbrzmiewały ciche, coraz cichsze słowa wspomnienia, wypowiadane miękkim głosem Rabbiego. Umysł Judasza wynurzał się z sennego opętania. Powoli przypominał sobie, gdzie jest i na co tu czeka. Cichy głos dobiegał nadal. Nie przynależał do snu. Przysłuchiwał się trwając w bezruchu i nie wystawiając głowy spod płaszcza. Tak, to był głos Rabbiego. Słów z tej odległości nie rozumiał, ale melodia głosu spływała w jego serce obłąkane strachem cicho, miarowo, łagodnie, jak wody Jordanu, gdy wpadają do Morza Słonego, jak modlitwa wiary w otwarty grób Łazarza – czuł, że całe jego ciało robi się miękkie i zaczyna dygotać, w płucach zaczyna brakować powietrza. Odsunął połę płaszcza zasłaniającą mu twarz i uniósł głowę ponad kamień. W dole, tyłem do niego stał Mistrz. Jego ręce wznosiły się nad doliną ku niebu rozedrganemu gwiazdami – jak ręce Mojżesza nad walczącymi w dolinie Rafidym. Nad brzegiem Cedronu stało ich jedenastu zmęczonych, zastanawiających się, czy iść dalej – jak Semej, gdy jechał do Achisa, szukać sług swoich – czy przekroczyć granicę Cedronu, granicę cierpienia i śmierci. Ktoś jeszcze nucił dziwną pieśń – a Mistrz modlił się, celebrował misterium jedności i smutku. Judasz zamknął oczy i kołysząc się lekko chłonął przedziwną, umiłowaną niegdyś melodię. Jakaś dziwna piekąca wilgoć przeciskała się przez zaciśnięte powieki. Pot spływa z czoła – pomyślał ostatkiem sił i wtedy ciałem jego znów wstrząsnął dreszcz. Twarde słowo Rabbiego złamało łagodną melodię modlitwy. Judasz znów poczuł jak ogarnia go płomień, żar opętania. Skulił się i mokrymi od potu rękami ściskał rozpaloną głowę. Jego słabym ciałem wstrząsały dreszcze…
      …fala opadła. Przez dłuższą jeszcze chwilę leżał nieruchomo w ciszy. Potem wstał, wyprostował się, założył płaszcz, przewiązał go pasem i pewnym, zdecydowanym krokiem począł schodzić w dół do drogi. Dolina była pusta. Judasz stanął nad potokiem, jakby zastanawiał się, w którą pójść stronę. Zwężając oczy popatrzył w kierunku cichych drzew oliwnych po drugiej stronie Cedronu i … poszedł drogą w kierunku miasta.

Daniel K.

Przeczytaj Tekst z Biblii Gdańskiej