Jakie są jabłka złote srebrną robotą oprawione, takieć jest słowo k rzeczy powiedziane. (Przyp. 25:11 Biblia Brzeska)

23 Tewet 5767 - 13 stycznia 2007
Powrót do strony tytułowej

Elżbieta Dziewońska
Zbieranie agrestu


      Ależ kłuje!
      Złośliwy jakiś wyjątkowo w tym roku. Może to tylko moja wina, za bardzo się spieszę, a to zrywanie musi być z zachowaniem całego ceremoniału. Jedną ręką należy odgiąć gałązkę, drugą delikatnie zrywać owoce. Każdy pośpiech to kolejne: ał! A cóż on tak broni owoców? Są inne, smaczniejsze i łatwiejsze do zbierania. No powiedzmy. Po śliwki na drzewo, o nie, już nie wejdę. Truskawki za nisko, ileż to uciążliwego schylania, krzyż po ostatnim zbieraniu tak mnie bolał, że nie mogłam się wyprostować. No, każda przyjemność ma swoją cenę.
      Kiedy dojrzewa agrest, czyli gdzieś w połowie lipca, czekam na telefon, słuchaj przyjdź, bo niedługo zacznie opadać. Co opadać, zawsze pytam, na co ona udając oburzenie, no przecież wiesz. Wieprzki zaczną opadać.
      Biorę koszyk i maszeruję na drugi koniec miasta. Ona zawsze zdziwiona pyta, to nie podjechałaś autem? No nie, tyle uniosę. A skąd wiesz ile będzie, pyta z lekkim oburzeniem. No, po paru latach już wiem. Zbieram zawsze ponad dwa kilogramy, bo tyle na raz wchodzi do garnka. Bo agrest najlepszy jest z żel fixem, najpierw przekręcony przez maszynkę, jak wiesz.
      Lubię ten rytuał. Zmieniają się szczegóły, ale w atmosferze zbierania, jest jakaś stałość. Najpierw pijemy kawę i gawędzimy o tym i owym, potem ja szybko zbieram i znowu mamy chwilę na gadanie. Albo od razu ostro zabieram się do pracy, potem miła konwersacja. Miła, to stwierdzenie za ogólne i nieprawdziwe. Bo ilość poruszanych spraw zaprzecza temu określeniu. Nie da się o samych miłych sprawach rozmawiać. Ale są one w atmosferze przyjaźni do świata i ludzi, do własnych niedoskonałości, a nawet wad. Nie zdarza nam się rozmawianie o ludziach.
      Mam znajomych, z którymi można tylko wymieniać informacje kto z kim, dlaczego, gdzie, o popatrz znowu są razem, a tamta, pamiętasz. Nie pamiętam, ale to nic nie znaczy.
      Za to przy zbieraniu agrestu tak się nie rozmawia. Może zagrożenie fizycznym bólem, bo kolce są bezlitosne zawsze, nawet gdy się bardzo uważa, zniechęca do rozmawiania o słabostkach bliźnich.
      Podczas ostatniego spotkania opowiadała o dżemach zakupionych gdzieś daleko. Nie wie po co, bo owoców ma w ogrodzie sporo, lubi je przetwarzać i potem mieć zapach i smak lata w zimie. Ale były w takich pięknych słoiczkach, w dodatku miały reprodukcje malarstwa na wieczkach, nie mogła się oprzeć. Przy zakupie okazało się, że gdy wejdzie się w posiadanie trzech słoiczków, może wziąć udział w konkursie i pojechać do Paryża. Zaczęła więc pisać pracę konkursową. A nam dało to szansę rozmowy o malarstwie, o wystawach jakie ostatnio obejrzałyśmy, o Paryżu do którego chciałybyśmy pojechać. Skończyło się na właśnie czytanych książkach. Jakoś nie zdarza nam się narzekać, jeśli wspominamy choroby, to raczej po to, aby się z siebie, ze swoich słabostek pośmiać.
      Poznałyśmy się parę lat temu i polubiłam ją od pierwszego wspólnego śmiechu. Należy do tych, z którymi można zaśmiewać się do łez, nawet niekoniecznie z jakiegoś konkretnego powodu. Jest dowcipna, ma wiele celnych spostrzeżeń o życiu, a ja na szczęście nie doświadczyłam żadnej złośliwości z jej strony.
      Takie jest to moje coroczne zbieranie agrestu. I nawet nie zastanawiam się czy lubię te owoce, dżemy z nich.
      Lubię takie stałe elementy w życiu. Radość wywołuje, że sklepu z materiałami nie przerobiono na bank, a sklep spożywczy, do którego chodziłam po zakupy jako dziecko, nadal jest sklepem spożywczym. To ogromnie miłe wiedzieć, że w połowie lipca zadzwoni telefon.



rys. Andrzej Dąbek