Elżbieta Dziewońska
A imię ich Syloe

Szabbat   8 Ijar 5766
6 maja 2006



      Na własnym życiu przekonałam się, że "czym skorupka za młodu nasiąknie...". Wiele jeździłam, wiele miałam zaprzyjaźnionych domów w różnych częściach kraju. Z chórem "Sela" związałam się na dożywocie, bo przyjaźnie wtedy zawarte, jakoś szczególną moc przetrwania mają. I te doświadczenia sprawiły, że, gdy weszłam na salę chrzanowskiego zboru, a trwała rozśpiewka, miałam wrażenie, że zatrzymał się czas. Ale musiało być owo "przed laty". Atmosferę chcieli poczuć również inni moi rówieśnicy, a że młodzi patrzą na nas przyjaźnie, przynajmniej tak nam się wydaje, było bardzo miło.

      Swobodniej jednak czułam się w kuchni, zwłaszcza, że krojeniu, przelewaniu, myciu towarzyszyły dźwięki pieśni, które przed laty były dla nas nowe, inne, śpiewaliśmy je więc "na okrągło". Kartki z zapisanymi chwytami gitarowymi i chęć szczera śpiewania, dawały poziom daleki od tego, który prezentują chórzyści "Syloe". Muzykalni, wykształceni muzycznie, ale myślę, ze zachwyty melodią, treścią i wspólnotą śpiewania, są te same.

      O ciągłości też pomyślała Małgosia, bo zawiozła nas na wycieczkę do Młoszowej, kilka kilometrów od Chrzanowa. Tu odbyły się dwie pierwsze generalne konwencje Badaczy Pisma św. po II wojnie. Mój ojciec też tam był. Marek też, jako dziecko i Gosia też, próbowali więc ustalić miejsca zapamiętane, ale to okazało się trudne. Kawa przy kamiennym stole smakowała inaczej niż w domu, oczy cieszyły przylaszczki, fiołki, zawilce.

      Gdy zaśmiewaliśmy się z małego Jana, dotykałam innej ciągłości. "Mały" Daniel w chórze Sela był "młodzieżą właściwą". Teraz naucza, organizuje, wychowuje. Pięknie żyć z taką świadomością. A na dodatek wiosenne słońce, ciepło, kobierzec stokrotek przy sali, Martynka, Filip i Michał, całymi sobą trwali w radości, czyli taplali się w błotku. I taką radość chcę zatrzymać.


Zespół pałacowo-zamkowy w Młoszowej