Elżbieta Dziewońska
Łyżka dziegciu

Szabbat   1 Ijar 5766
29 kwietnia 2006



      Z ostatniej konwencji w Krakowie wywiozłam wiele pozytywnych emocji, cennych myśli z wykładów, ale i obrazów z multimedialnego wykładu R. Liberdy. Zapamiętam wiele rozmów, miło było chociaż zobaczyć niektóre twarze, nie sposób przywitać wszystkich. Występ chóru Syloe to doznania na odrębną refleksję.
      Ale uwierała mnie drobna sprawa.
   Właściwie każde spotkanie, każda niezwykłej wartości społeczność, ma jakieś zdarzenia, które uwierają jak małe ziarenko piasku w bucie. Taka przysłowiowa łyżka gorzkiego dziegciu w beczce miodu.
      Przyjechaliśmy późno, jak zwykle zresztą. Bardzo dużo osób zdecydowało się na udział w konwencji, więc nie było miejsc siedzących. Stałam w drzwiach głównej sali, by słyszeć co mówi br. Łukasz. Mogę słuchać na stojąco. Z paru względów jest to korzystne (np. trudniej zapaść w błogą drzemkę w przyciemnionej sali), byle widzieć mówiącego. Ale przy okazji widziałam też sporo starszych osób nerwowo szukających miejsca. Wiele było na sali wolnych miejsc zastawionych torbami: zajęte, jednak często dla tych, którzy nie doszli, nie dojechali. Gdy mam spokojne miejsce siedzące, nie bardzo mnie obchodzi. że gdzieś w środku rzędu jest wolne miejsce, które powinien zająć, ten, kto chce słuchać. To drobiazg świadczący raczej o bezmyślności, ale jak pięknie stwierdził Piotr K., choć w innym kontekście, do zrozumienia wielu zagadnień potrzebny jest klucz, ale o możliwości otwarcia decydują drobne ząbki. O społeczności, tej prawdziwej, decydują też małe rzeczy: gesty, przyjazny uśmiech, życzliwość w kolejce po bułki i kawę. Wystarczy tylko ów "kubek zimnej wody". Bo same słowa o społeczności, chrześcijańskiej wrażliwości to trochę za mało.