Elżbieta Dziewońska
Pamiątka

Szabbat   24 Nisan 5766
22 kwietnia 2006



      Pamiętam ich wiele. Takie bardzo uroczyste, gdy bracia przychodzili w czarnych garniturach, siostry w białych bluzkach, wszystko odbywało się w nastroju ciężkiej żałoby. W latach młodzieńczego buntu wydawało mi się to sztuczne i nie takie, jak chciałby Pan Jezus, bo nie miało nic z klimatu i prostoty żydowskiej Paschy, gdy ubrani byli "do drogi" i nic z tego, co działo się w Wieczerniku.
      Od kilku lat łamiemy się chlebem, pijemy wino w towarzystwie starszych braci rozproszonych po okolicy Gór Opawskich. Bywały lata, że jeździliśmy dwoma samochodami, bo osób do zgromadzenia w jedno miejsce było sporo. Jak zaczynaliśmy z mężem te posługę, to średnia wieku tego rozproszonego zboru wynosiła ok. 80 lat. W tym roku jechała z nami jedna siostra, drugą odwiedziliśmy w drodze powrotnej. Siostra Marszałkowa witała nas w progu, pięknie na zboczu wzniesienia położonego domu, jak zaw-
sze uśmiechnięta, jak zawsze serdeczna, ale zdecydowanie w gorszej kondycji. Obowiązkowy jest wspólny posiłek przed nabożeństwem. Wiele lat w tym domu odbywały się "większe zebrania", zawsze wychodziliśmy nakarmieni, teraz nie może być inaczej. Braci "z drogi" trzeba ugościć i nie pomagają żadne tłumaczenia. Na szczęście młodzież pomogła zmóc tę górę gościnności.
      Potem nabożeństwo. Zmieściliśmy się przy stole, co stwarza niezwykłą atmosferę bliskości. A potem refleksja, że to zdarzenie było bardzo obok wielu naszych rozmów o organizacji tego święta. Modliły się siostry, a nie szczególnie zdolni bracia i były to poruszające, szczere wołania do Boga. Cóż z tego, że może nieporadne ... I być może tak prosto śpiewano w Wieczerniku, może tak właśnie toczyła się rozmowa, zwyczajnie, bez zbędnego patosu.
      Pojechaliśmy jeszcze z emblematami do siostry, która ze względu na stan zdrowia nie mogła z nami jechać. Wyobrażałam sobie, że pójdzie tylko Marek, ale jakoś tak intuicyjnie weszliśmy wszyscy. Czekały na nas ustawione krzesła, stół nakryty białym obrusem. "A co, ja gorsza jestem". I było krótsze nieco, ale nabożeństwo. I znowu łzy wzruszenia.
      Te oddalone od społeczności siostry podziwiam, za ich wewnętrzną siłę, za to że tęsknią za braćmi i samotnie w tych wielkich, bardzo katolickich wioskach, podtrzymują ogień swojej ofiary. Odwiedzamy ich, ale zdecydowanie za rzadko.