Violetta Szegidewicz
Prezent z serduszkiem

Szabbat   20 Szewat 5766
18 lutego 2006



      14 lutego tuż, tuż ... Witryny sklepowe wypełniają się tanimi i nieco droższymi drobiazgami ozdobionymi czerwonym serduszkiem. Wiadomo - symbol miłości, choć czasem zadajemy sobie pytanie, dlaczego jest nim właśnie serce - ten niezbyt romantyczny miesień przepompowujący w ciągu życia tysiące ton krwi. Trudno mi znaleźć odpowiedź na to pytanie. Być może początku tego symbolu upatrywać należy w fakcie, że to jeden z najważniejszych ośrodków życia. Wiadomo, że w starożytnym Egipcie serce uważano za centrum inteligencji, przyznając mózgowi jedynie funkcję pomocniczą. Egipcjanie wierzyli też, że serce ma moc sprawowania dobra lub zła, jak też decydowania o woli, myślach i uczuciach człowieka,

      W Biblii symbol serca występuje bardzo często: Jakubowi "mdleje serce", Pan "zatwardza serce" Faraona, "rozwesela się serce" Anny, matki Samuela, a my powinniśmy miłować Pana Boga ze "wszystkiego serca swego". W sformułowaniach tych, pełnych głębokich treści, mamy jednak do czynienia z symbolem słownym, kojarzącym nam się zarówno z tymi najszlachetniejszymi, jak i nieco mniej pozytywnymi uczuciami. Trudno powiedzieć, kto nadał symbolicznemu sercu jego obecny graficzny kształt - kto wymyślił ów chyba najpopularniejszy piktogram świata. W każdym razie w 1976 roku, z okazji 200-lecia Stanów Zjednoczonych, w jednym z haseł reklamowych słowo "love" zostało po raz pierwszy zastąpione czerwonym serduszkiem. Być może autor powtórzył go za świętym Walentym, który na krótko przed swą śmiercią - jak głosi legenda - wysłał do uleczonej przez siebie dziewczynki list w kształcie serca.

      I w tym miejscu naszego rozważania trafiamy znów do sklepu z walentynkowymi serduszkami. Kupić, nie kupić ... Taki czy inny prezent? Podpowiadam: Nie kupić! We wspomnieniach mam jeszcze socjalistycznego czerwonego tulipana w nieodłącznym celofanie, darowanego przez setki mężczyzn setkom kobiet w dniu ich święta. Nie mam nic przeciwko tulipanom, a tym bardziej nic przeciwko obdarowywaniu kobiet kwiatami, ale tamto imperatywne kupowanie kwiatka było często - choć nie twierdzę, że zawsze - pozbawione osobistej treści, o którą przecież w tym wypadku najbardziej chodzi. Za to zawsze napełniało kieszenie hodowców i sprzedawców tulipanów.

      W czasach postkomunistycznych Dzień Kobiet, którego daty nie zna z pewnością młodsze pokolenie, został na wzór amerykański zastąpiony Walentynkami, które uważam za lepsze jedynie pod tym względem, że nie wyróżniają żadnej z płci. (W końcu mężczyźni też mogli chcieć dostać czerwonego tulipana.) Okrzyknięte świętem zakochanych, stały się znów źródłem niebywałych dochodów producentów i sprzedawców walentynkowych gadżetów. I tak, choć nazwa nieco inna, historia się powtarza, a my znów daliśmy się reklamie wystrychnąć na dudka. Dlatego sugeruję zakochanym: ustalajcie swe własne święta, wymyślajcie oryginalne prezenty i oczywiście kupujcie czasem kwiaty, bo to takie piękne, ale nie pomagajcie innym bogacić się na waszych uczuciach.