Violetta Szegidewicz
Nauczyć się prawdziwej ufności

Szabbat   14 Tewet 5766
14 stycznia 2005




Psalm 46:3,4 Przetoż się bać nie będziemy, choćby się poruszyła ziemia, choćby się przeniosły góry w pośród morza, choćby zaszumiały, a wzburzyły się wody jego.

      Nadal bywają dni, które przeżywam podszyta strachem. Boję się utraty pracy w przyszłym roku, nieszczęśliwego wypadku, który mógłby spowodować kalectwo, boję się o moje dziecko i moich bliskich, których darzę miłością. Wymieniać mogłabym jeszcze długo - planowane podróże i czekające mnie zmiany, konfrontacje w miejscu pracy, choroby i operacje, wreszcie nadal odległą, ale przecież z każdym dniem coraz bliższą starość, o której łatwiej mi na razie w ogóle nie myśleć.

      Gdy byłam młodsza ufałam sobie i wierzyłam, że z Bożą pomocą uda mi się wszystko osiągnąć i pokonać wszelkie przeciwności. Dlatego, że pozwolę sobie na banalny, acz wielce życiowy przykład, zawsze pewniej czułam się za kierownicą samochodu niż w czasie lotu samolotem. Podstawą tej (złudnej zresztą) pewności z jednej, a niepewności z drugiej strony, był nie tylko strach przed odrywaniem nóg od ziemi, ale przede wszystkim przekonanie, że potrafię właściwie zareagować w razie niebezpieczeństwa. W czasie lotu samolotem musiałam natomiast zaufać obcemu człowiekowi i maszynie, o której sprawności technicznej nie miałam zielonego pojęcia. Tłumaczenie sobie, że pilot na pewno został dokładnie przeszkolony i przebadany oraz wie, co robi, a maszynę przeglądnęli przed odlotem specjaliści od samolotów, pomagało mi tylko w niewielkim stopniu. Podobnych sytuacji może być wiele: dostanę tę pracę, bo mam znakomite wykształcenie! nie zwolnią mnie, bo jestem bardzo solidnym pracownikiem! nie zachoruję, bo się zdrowo odżywiam! Czasem jednak spotyka nas coś niezrozumiałego, coś, co nie jest wypadkową naszych działań. Wtedy przychodzi czas pokory.

      Nie wystarczy powtarzać sobie i bliźnim: "Jeśli będzie wolą Bożą ...". Aby móc przestać się bać, trzeba do końca zaufać - trzeba naprawdę uwierzyć. Uwierzyć, że "nawet i włosy wszystkie na głowie naszej policzone są" (Mat. 10:30) i że "jeślibyśmy, mając wiarę jako ziarnko gorczyczne, rzekli tej górze ..." (Mat. 17:20) To trudne zadanie, szczególnie dziś, gdy liczy się tylko "mędrca szkiełko i oko", ale przecież możliwe. Gdyby tak nie było, Jezus nie mógłby zwrócić się do cierpiącej niewiasty słowami: "Wiara twoja ciebie uzdrowiła". (Mat. 9:22) Osobiście czuję, że powoli zaczęłam zbliżać się do optymalnego punktu, który osiągnąć musi każdy prawdziwie wierzący, a mianowicie do przekonania, że ode mnie zależy bardzo niewiele, wszystko zaś od Boga. Moja prawda z młodości odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni - to Bóg z moją pomocą może sprawić w mym życiu to, co uzna za słuszne. I tu, za modlitwą o spełnienie moich pragnień i wiarą, że Bóg wszystko może, kreślę linię, poza którą zaczyna działać JEGO WOLA.

      Nie pozbyłam się jeszcze całkowicie strachu i wierzę, że Pan mi to wybaczy. Bo te chwile, w których się boję, są przejawem mego człowieczeństwa. To część mnie samej, którą muszę pokonać, by kiedyś wreszcie móc zaufać bez zastrzeżeń, całą sobą i z głębi siebie. Ale już dziś chcę iść po wzburzonym morzu do Jezusa, wiedząc, że wyciągnie do mnie rękę, gdy moja wiara będzie jeszcze zbyt słaba.