Elżbieta Dziewońska
|
|
Jak daleko sięgam pamięcią, otaczało mnie malkontenctwo typu, już nie warto, żyjemy w czasach końca, Królestwo Boże tuż, tuż. Nie warto było się uczyć, studia były szczególnie źle widziane, nie warto zakładać rodziny, rodzić dzieci, bo już nie czas na to. Poświęciłam się w roku 1977 i wtedy usłyszałam, że zdążyłam w ostatniej chwili, bo to koniec powołania. Zostawiam to bez komentarza, ale uciekam od tych, którzy lubią sobie tak, przy suto zastawionym stole, pogadać o chwili ucisku, co nad światem trwa, no i że niebawem to się za nas wezmą. Wszystko być może, ale wolę się cieszyć z tymi, którym urodził się… Jest już na świecie kolejny Jan, Jaś, Janeczek… Jeszcze parę lat temu, bawiło mnie, gdy starsze panie opowiadały sobie o porodach, jakichś doświadczeniach z niemowlakami. Dziś wiem, że te przeżycia są tak silne, że zostają w pamięci na zawsze bardzo żywe. Nie muszę sięgać do notatek, które regularnie prowadziłam, gdy urodziły się moje dzieci. Pamiętam wszystko w szczegółach, zwłaszcza tę radość i wrażenie, że niebo się dla mnie otworzyło i obdarowało czymś szczególnym. I życzę rodzicom wszystkich nowonarodzonych dzieci, by nikt im nie zmącił radości, że to nie czas, że po co. To czas na Wasze szczęście. A ja mam wrażenie, że obdarowana jestem jego cząstką.
|
|
|