Komentarz do:
Na drugą stronę morza - Mat. 16,5-17

Szabbat   23 Kislew 5766
24 grudnia 2005



– Kwas faryzeuszy i saduceuszy (Mat. 16:5-12) – Wyznanie wiary Piotra (16:13-19) – Pierwsza zapowiedź śmierci (16:20-21) – Nagana dla Piotra (16:22-23) – Prawdziwe naśladowanie Jezusa (16:24-26) – Zapowiedź przyjścia w chwale (16:27-28) – Widzenie na Górze Przemienienia (17:1-9) – Pytanie o Eliasza (17:10-13) – Uzdrowienie, którego nie mogli dokonać pozostali uczniowie (17:14-21) – Druga zapowiedź śmierci (17:22-23) – Podatek na świątynię (17:24-27) –

Tyś jest Chrystus, on Syn Boga żywego

Prostota i potęga wyznania Piotrowej wiary dodaje odwagi każdemu wierzącemu w mesjaństwo i niebiańskie pochodzenie Jeszuy z Nazaretu. Cała prawda o Jezusie wspiera się na dwóch filarach: uznania Jego praw do dziedziczenia obietnic danych naszym pierwszym rodzicom, Abrahamowi, czy Dawidowi oraz do wiary w to, że Najwyższy i Jedyny Bóg jest Ojcem Jezusa, zarówno w fizycznym jak i duchowym znaczeniu tego słowa.

W czasach, w których urodził się Jezus, Izrael oczekiwał na Mesjasza. Jerozolima z co dopiero pięknie odnowioną świątynią znalazła się pod rzymskim zwierzchnictwem, bez judzkiego króla. Różne były wyobrażenia co do tego, kim będzie Pomazaniec, skąd przybędzie, po czym zostanie rozpoznany. Tu i ówdzie pojawiali się samozwańcy. Z nadzieją spoglądano na Jana, a gdy znalazł się w więzieniu i został ścięty, wszystkie oczekiwania ludu zostały przeniesione na syna cieśli z Nazaretu, jak o nim mówiono.

Mimo tego pełnego napięcia oczekiwania tylko nieliczni uznali mesjańskie świadectwa okazane przez Jezusa. Przecież świadczył o nim Jan, Mojżesz i cudowne dzieła, których dokonywał w mocy Ojca. Ludzie Go szanowali. Jedni uznawali za powstałego z martwych Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza czy jednego z proroków. Ale cała prawda była inna. Całą prawdę o Jezusie powiedział dopiero wierny Kefas: „Atah Hu Ha-Mmaszijach, Ben Elohim Hajjim”.

Tylko tyle i aż tyle. Można było z pewnością dołożyć słów, może niektóre ująć. W tamtych czasach i w tamtej kulturze językowej nazwanie kogoś pomazańcem, dzieckiem Bożym czy nawet aniołem nie było aż tak niezwykłe jak dzisiaj, gdy słowa te obrosły wielkimi teologicznymi treściami i myślowymi przyzwyczajeniami. Dzisiaj dwóm miliardom ludzi na ziemi z łatwością przychodzi nazwać Jezusa Mesjaszem, czyli Chrystusem. Dwa te słowa zrosły się z sobą jak imię i nazwisko. Czy jednak w każdym przypadku słowo na ustach znaczy to samo, co wyznał wtedy Kefas, czego mu ciało i krew nie podpowiedziały?

Czasami pragnęlibyśmy Jezusa nazwać czymś więcej niż „tylko” Synem Boga Żywego. Dla wielu wierzących jest to za mało. Zdaje im się, że właściwiej byłoby zwracać się do Niego tak, jak do Boga samego. Czasami trudno przychodzi nam, wierzącym z innych narodów, pogodzić się z faktem, że Jezus jest żydowskim Mesjaszem. Nie, że nim był i został odrzucony, ale że nim jest, nadal jest, że także w dziele powrotu na ziemię nadal jest tym królem, który jako dziedzic obietnicy Dawidowej obejmie tron Izraela.

Jakże łatwo czyta się wyznanie Kefasa, jak automatycznie wypowiada się słowa: Jezus Chrystus! Czy jednak z podobną determinacją i siłą moglibyśmy wypowiedzieć głośno te słowa wobec wszystkich ludzi, także wtedy gdyby była to prawda niepopularna, także wtedy, gdyby nie było wokół nas milionów ludzi, którzy bez wahania łączą imię Jezusa z tytułem Chrystus?

Ponadto siła Piotrowego wyznania tkwi nie tylko w teologicznym znaczeniu słów, które wypowiedział, ale w głębokim przekonaniu, że jest to prawda, dla której warto umrzeć. Jeśli nawet jeszcze wtedy przekonanie to nie było ugruntowane aż do samego dna jego serca, to niebawem miał życiem swym dowieść, że był jednym z pierwszych, który chętnie zaprze samego siebie, weźmie swój krzyż i będzie naśladował swojego Mistrza w życiu i w śmierci.

Powtórzmy za Symeonem-Kefasem synem Jony: „Tyś jest Chrystus, on Syn Boga żywego” – tylko tyle i aż tyle – i wierzmy w to, co mówimy.