Refleksja będzie dość swobodnie związana z tym, co Apostoł Paweł miał na myśli, ale gdy wyjeżdżam z naszego małego miasteczka na dłużej, moja koleżanka z pracy, jedna życzliwa sąsiadka, która podlewa mi kwiaty, nie dziwi się. Jednak wyjazdy do Białegostoku (560 km), do Budziarz (480 km), Białogardu (też ponad 500) i to na dwa, trzy dni, tego pojąć nie mogą. Co wy tam robicie, co was gna na drugi koniec kraju, przecież to tyle kosztuje i jakie męczące! I co im odpowiedzieć, że ci zza granicy to jeszcze więcej kilometrów pokonują, więcej wydają pieniędzy, choćby na samolot?
Pewno, że mi żal niezrealizowanych możliwości. Wolałabym zostać z tydzień nad jeziorem w Borkach, odwiedzić tych, co przy morzu i poleżeć na plaży, ale nie możemy, bo małżonek ma właśnie latem najwięcej pracy.
A co mi zostało z konwencji w Ciemnoszyjach? Słowa dobre, które ubogacają. Zawsze miły widok bocianów w gniazdach, na południu Polski jest ich zdecydowanie mniej, malowniczy Tykocin i Kiermusy, niezwykle urokliwe miejsce na wypoczynek, może kiedyś. I uśmiechnięte twarze gospodarzy, przyjaciół od wielu, wielu lat. I chrzest w rzece o zachodzie. Słońce, rozjaśniło wszystkie twarze i serca. I rozmowy, rozmowy. Gdy jest ok. 300 osób, można spokojnie rozmawiać, nacieszyć się widokiem bawiących się dzieci. Wiele osób zobaczę znów za rok, niektórych może już wcale, dlatego mam radość w sercu swym.
Ale to wszystko zrozumieją jedynie ci, co z podobnych powodów doznają radości. Innym, nawet życzliwym, nie próbuję tłumaczyć.