Elżbieta Dziewońska

Oddaleni


      Jeśli nie byliście w Górach Opawskich, to koniecznie trzeba się wybrać na spacer, a przy okazji odwiedzić tych, którym wiek, warunki uniemożliwiają przebywanie razem z braćmi.

      Julia ma już 85 lat, po wojennej tułaczce, biedzie, cierpieniach, upokorzeniach dostali z mężem, w ramach repatriacji, gospodarstwo rolne w malowniczo położonej miejscowości Burgrabice. Na ciężką pracę rolników ta uroda raczej wpływu nie ma. 9 hektarów pod uprawy i tylko ręce gotowe do pracy. Koń pojawił się trochę później. Do tego wielki dom, ciąże i gromadka dzieci, krowy, świnie, na podwórku kury, kaczki, indyki. Bogactwo, ale… Synowie rośli zdrowo, kształcili się, wyjechali szukać swego miejsca na ziemi. Przy rodzicach został jeden, na szczęście, bo ma Julia zapewnioną opiekę. Dzisiaj przed domem trawka, zamiast warzywnego ogródka, klomby z kwiatami. Wielka stodoła była niepotrzebna, bo grunt zdali za rentę, więc została zburzona, zyskał na tym widok z okna na przeciwległe pagórki. Przyjeżdżają synowie, gromadka wnuków z dziećmi. Kochają swoja babcię, ona jest z nich bardzo dumna.

      Julia ze wzruszeniem wspomina lata, kiedy było u nich zebranie, kiedy sama miała dość sił pojechać, odwiedzić. Początkowo sama, mąż się nie sprzeciwiał, potem poświęcił się i jeździli razem. Choć kilka lat. Teraz od dziesięciu lat musi radzić sobie bez niego. Ale lubi to miejsce. Wszystko tu swojskie, bliskie sercu. Zostały wspomnienia i tęsknota. Pomimo wieku, Biblię czyta bez okularów, oczywiście tę większą czcionką drukowaną. Na pamięć zna tyle wersetów.


Rys. Andrzej Dąbek

      Zawsze chętnie jeździłam do Burgrabic na nabożeństwa. Tata był z tym małym zborem szczególnie zaprzyjaźniony. To zawsze przy okazji była przyjemna wycieczka pociągiem, potem autobusem i wreszcie spacer wzdłuż górskiej rzeczki i ścieżka pod górę, na której stał ten wielki, ale przyjazny dom. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że tak było miło dla mieszczuchów. Julia, gdy w niedziele wybierała się na zebranie, do 7.00 czyli odjazdu autobusu, musiała mieć zwierzynę nakarmioną, krowy wydojone, przygotowany dla męża obiad, by nie marudził. Biegła do autobusu, czekała na pociąg. Dwie godziny pochłaniania Słowa Bożego i powrót. Znowu obrządek… Nigdy nie narzekała. I nie narzeka, choć słaba schorowana, potrafi żartować. I jak się cieszy, gdy może braciom podać obiad. Jak dawniej, ale teraz przygotowuje go życzliwa synowa.

      Dzisiaj nie musimy już tłuc się pociągiem, autobusem, wspinać się stromą ścieżką, drogą da się dojechać na podwórko. Trochę chęci tylko potrzeba... Tylko o nią najtrudniej.

Powrót