Elżbieta Dziewońska

SASZA



Rys. Andrzej Dąbek

Choćbym jeździł na wszystkie konwencje
a miłości bym nie miał,
nic mi to nie pomoże,

i choćbym chodził na wszystkie nabożeństwa
i pilnie słuchał, nawet notował,
a miłości bym nie miał,
nicem nie jest.



      Taką parafrazą podsumowała mi się konwencja w Andrychowie. Uświadomiłam sobie, dlaczego tak do głębi poruszają mnie wykłady brata Jeremiasza P. Otóż ma on odwagę mówić rzeczy niepopularne, może trudne do przełknięcia, ale prawdziwe. Ale też nie chciałabym, aby ta jedna moja mała uwaga, zburzyła czyjeś zbudowanie. To z lekcji Pawła, że jedna mała wątpliwość „tylko” szpiegów wysłanych do ziemi obiecanej, miała skutki, których pewno nie przewidzieli.


      A Sasza? Jeszcze nie znam tego tajemniczego człowieka z Ukrainy, ale to kwestia czasu. Sasza bada, wskazuje, który organ pracuje resztkami mocy i jak sobie z tym poradzić. Zaleca dietę bez soli, bez cukru, kawy prawdziwej, czarnej herbaty, tłuszczów zwierzęcych (tyle wiem) i daje ziółka do picia. Jeść i pić należy regularnie, więc zamiast na tradycyjne lody, poszłyśmy na parkową ławeczkę, koleżanki na diecie wyjęły kanapki… Większość kuluarowych rozmów, w których uczestniczyłam, krążyła wokół Saszy i jego metod. Na szczęście, stoły z „pokarmem cielesnym” oblegane były zgodnie z tradycją, a „kuchnia” wyszła naprzeciw potrzebom tych, co na diecie i serwowała herbatkę owocową też.

      Minęło parę lat życia, tylko góry wokół Andrychowa niezmienną urodą zachęcają do spacerów. Co też uczyniliśmy w sobotę, przed konwencją, a po kuracji u Saszy, może sił i zdrowia wystarczy, by zdobyć jakiś szczyt?

Powrót