Elżbieta Dziewońska

Byłam


     Po ostatniej konwencji w Krakowie, po wszystkich medialnych zdarzeniach w związku ze śmiercią, pogrzebem Jana Pawła II, mam jedno życzenie – mniej słów. Do siebie też. Tak łatwo przegadać rzeczy ważne.
     Trzy wykłady, na których siedziałam, jeden poświęciłam na społeczność z siostrą Małgorzatą. Nie lubię siedzieć w holu, ze ścianą przed oczyma, ale kto późno przychodzi, tam właśnie siedzi. Zwykle na ścianach wiszą jakieś obrazy, zdjęcia, tym razem było podobnie, ale sądząc z „zasłonek”, była tam przewaga aktów. Zerkałam więc na jakieś odkryte nogi, bo zabrakło tkaniny i na te obrazki, których nie zakryto.
     Słuchałam. Rzetelnie, szczegółowo przeprowadzona analiza Jana K. „Oto Baranek Boży”. W przerwie zapytał ktoś: do kogo był ten wykład? Dla starszych to powtórka znanych wersetów, poglądów. Dla młodzieży, bardzo licznie zgromadzonej? A ci, którzy słuchali pierwszy raz? Trudno powiedzieć, ile z tego ogromu informacji zdołali wyłowić spraw najważniejszych. Najlepiej małym dzieciom, kroczącym beztrosko wokół siedzących, z radością pokonującym wysokie schody. Nie mają jeszcze dylematów. Emocje próbował obudzić Paweł S. wizją czekającego nas nieba. Kogoś takiego jak ja, pamiętającego wykłady jego ojca, mistrza nastroju, kwiecistych opowieści, nie wzruszy wizja nieba jako nagrody za cierpienia dla tych, co na wózku i tych, co w kuchni pracują.

Rys. Andrzej Dąbek

     Na pożegnanie Michał T. przeczytał modlitwę Ojcze, nadeszła godzina (…) I uczyniłem im znajome imię twoje i znajome uczynię, aby miłość, którąś mię umiłował, w nich była, a ja w nich. Ktoś grał na fortepianie, Michał pięknie czytał. Miałam wrażenie, że należało powiedzieć amen i zakończyć, albo jeszcze raz przeczytać ten fragment. Niesamowity fragment Pisma Świętego. Pod zamkniętymi powiekami pojawił się obraz nieba, zrodziła się tęsknota, spłynęło jakieś ukojenie.

Powrót