Wieczór był wyjątkowo pogodny. Nareszcie ciepło. Wiosna. Księżyc w pełni. Rodzice wyszli. Dzisiaj jest pamiątka ostatniej wieczerzy Pana Jezusa z apostołami. Nie wszystko rozumiem z tego święta. Wino, chleb, baranek, co gładzi grzechy świata. Tajemnicze to wszystko.
Siedziałem zamyślony wśród drzew budzących się do życia. Byłem potwornie zmęczony, bo rozegraliśmy z kolegami z sąsiedniej szkoły trudny mecz, strzeliłem aż trzy bramki.
Z zamyślenia, może drzemki, wyrwał mnie głos Ana.
- Przepraszam, że przerywam marzenia, ale coś mi się wydaje, że chcesz z kimś porozmawiać.
- Właściwie… Dobrze - zgodziłem się bez entuzjazmu. Jak zwykle, wiedział lepiej ode mnie, czego chcę.
- Jesteś sam? - pytał An.
- Nie, teraz już z Tobą. Rodzice nie zabrali mnie na nabożeństwo. Dziś święto, a ty jesteś jeszcze mały, niewiele z tego zrozumiesz, nie musisz iść, tak powiedzieli. Anie, powiedz, do czego jestem za mały?
- Do wielu rzeczy. Na przykład, by pracować na własne utrzymanie, studiować, założyć rodzinę - odpowiadał mi rzeczowo. Na nabożeństwo, zwłaszcza takie za mały, moim zdaniem, nie jesteś, ale to była decyzja rodziców.
- Ale chcę wiedzieć, dlaczego dzisiejszy dzień jest taki ważny? - zaczynałem się niecierpliwić.
Wyjaśniać An zaczął spokojnie i po kolei, jak zwykle.
- To dość długa historia. Może się przejdziemy - zaproponował.
Przez gałęzie zaglądał księżyc, ale zrobiło się jakoś cieplej. Słychać było ożywione głosy. Rodzice już wracają? Nie, to chyba za wcześnie. A głosy stawały się wyraźniejsze. Usłyszałem wyraźnie:
- Mistrzu, a gdzie chcesz abyśmy zabili baranka.
A on rzekł do nich:
- Oto gdy do miasta wchodzić będziecie, spotka się z wami człowiek. Ukaże wam salę wielką usłaną, tamże nagotujcie baranka.
A gdy przyszła godzina, usiadł za stół i dwanaście Apostołów z nim.
- Żądając, żądałem jeść z wami pierwej niżbym cierpiał.
|
Marc Chagall, witraż
Powrót |