Elżbieta Dziewońska

Serca drętwieć będą ze strachu


Rys. Andrzej Dąbek

     Wystarczy włączyć jakikolwiek program informacyjny, by znaleźć potwierdzenie tych słów. Gdy jeszcze do tego poczytamy gazety, gdzie afera goni aferę, nadużycia finansowe, niewyobrażalne pensje różnych „szefów”, gdy ogromna ludzi żyje na granicy ubóstwa, można wpaść w depresję.
     Po przejściu tsunami w Azji, po raz kolejny przekonałam się, jak łatwo przyjmuje się liczby. Stale rosnący ogrom ofiar, zaginionych, nie wywołał we mnie takich emocji, jak relacje pojedynczych osób dotkniętych kataklizmem, los dzieci, osób, które przeżyły, ale straciły wszystkich bliskich jest bardziej poruszający niż sucha statystyka.
     Przypomina mi się moje odkrywanie koszmaru II wojny, holocaustu czy losu skazanych na stalinowskie łagry. Ostatnio bardzo poruszyła mnie książka Imre Kertesza, noblisty „Los utracony” Jako piętnastolatek dostał się do Auschwitz, przeżył i Buchenwald. I inna lektura Ingrid Amiel „Osmaleni”. Losy Żydów, którzy ocaleli. Krótkie opowieści, niezwykle poruszające o tych, którzy przeżyli piekło. Próbowali normalnie żyć, nie opowiadali nikomu o swej tragicznej przeszłości, ale w każdej opowieści wystarczało jedno zdarzenie, które rujnowało dotychczasowe budowanie. Syn Żydówki zakochuje się w Niemce. Matka nie jest w stanie zaakceptować dziewczyny, młodzi kochają się. Dziewczyna wie, że nie może stawiać chłopaka przed wyborem matka, ona i odchodzi. Nie zrealizują wspólnych planów, nie zdarzy się może szczęśliwe życie.
     Nie jesteśmy w stanie ogarnąć całego nieszczęścia i zawsze bardziej dotyka to co bliskie, dlatego mnie bardziej obeszła tragedia w Mulhouse, w której zginął mój kuzyn. Nie widziałam go wiele lat, ale po tej smutnej wiadomości przed oczami stanęło wspólne dzieciństwo, mieszkanie przy ul. Kozielskiej, gdzie bywało się często i siedziało długo. I wujek Leon opowiadający historie niesamowite. I biczyk wiszący za drzwiami, bo trudno było dyscyplinować dwóch żywotnych bardzo synów i Czesiek, który bał się „pipiaka” siedzącego w ciemnym przedpokoju. I Czesiek, który najdłużej wierzył, że bocian przyniesie mu siostrzyczkę, jak na zewnętrzny parapet kuchennego okna będzie wykładał watę z cukrem.
     Być może nie spotkalibyśmy się już nigdy, ale widuję jego bliskich. I smutno mi.

Powrót